Aktualności

Maciej Wolski: Alternatywą dla piłki nożnej był u mnie tylko baseball

29
31 / 10 / 2018

Przez ten rok spędzony w Łodzi stałem się zupełnie innym zawodnikiem. Mało tego, gra w piłkę sprawia mi teraz więcej frajdy niż kiedyś, bo znacznie przyjemniej jest samemu rozgrywać piłkę niż głównie za nią biegać – mówi Maciej Wolski, pomocnik Łódzkiego Klubu Sportowego.

Wszyscy spodziewali się, że spotkanie z Chojniczanką będzie stanowić bardzo trudną przeprawę. Ale przypuszczaliście, że będzie aż tak trudno o trzy punkty w Grodzie Tura?

Nastawialiśmy się na bardzo ciężki mecz, bo zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że w Chojnicach mają bardzo dobrą drużynę. Niemal wszyscy tamtejsi zawodnicy mają za sobą występy na poziomie ekstraklasy, a co za tym idzie – ogromne doświadczenie. I szczególnie w pierwszej połowie było to dla nas mega ciężkie spotkanie.

Po stracie gola na 2:1 nie było obaw, że wrócą stare demony i teoretycznie bezpieczne trzy punkty znowu wymkną się w samej końcówce?

Na pewno utrata bramki wprowadziła trochę niepewności w nasze poczynania. Chojniczanka zepchnęła nas do obrony, ale nawet przez moment nie przeszło nam przez głowy, że może powtórzyć się scenariusz z Częstochowy, gdzie Raków strzelił nam gola na wagę remisu w ostatniej minucie. Chcieliśmy pokazać, że wyciągnęliśmy odpowiednie wnioski z tamtego meczu i tak rzeczywiście się stało.

Teraz przed ŁKS-em dwa mecze w Łodzi. Liczycie, że drugie miejsce w tabeli i niezła, jak na początek listopada, prognoza pogody przyciągnie na widownię jeszcze więcej fanów niż ostatnio?

Mamy nadzieję, że trybuna zostanie wypełniona po brzegi i kibice pomogą w odniesieniu nam trzeciego, a potem czwartego z rzędu zwycięstwa w Łodzi. Sześć punktów w dwóch najbliższych meczach umocniłoby naszą pozycję w tabeli i taki właśnie stawiamy sobie cel na dwie najbliższe soboty. Ostatnio nie tracimy przecież u siebie zbyt dużo bramek, a coraz więcej sami ich zdobywamy. Co też istotne, w kwestii strzelania goli ŁKS nie jest uzależniony tylko od jednego czy dwóch piłkarzy. Lista strzelców w naszym zespole liczy już dziesięć nazwisk, dzięki czemu jesteśmy trudniejsi do rozszyfrowania dla rywali. Zresztą jest też jeszcze jeden plus tego stanu rzeczy: odpowiedzialność za zdobywanie bramek rozkłada się równomiernie między większą liczbę zawodników, co pozwala uniknąć dodatkowego obciążenia w trakcie gry.

Odra Opole jeszcze w tym sezonie nie wygrała na wyjeździe. Jak musi zagrać ŁKS, aby nie tylko podtrzymać tę serię rywali, ale jeszcze odprawić ich do domu bez jakiejkolwiek zdobyczy punktowej?

Na każdego przeciwnika trener nakreśla nam inny plan. Jeszcze nie mieliśmy dwóch podobnych strategii na dwa różne zespoły i w przypadku Odry nic się w tym względzie nie zmienia. Od wtorku pracujemy już intensywnie nad taktyką dedykowaną na sobotni mecz i wierzymy, że zaowocuje ona dziewiątym zwycięstwem w tej rundzie.

A jak możesz opisać zespół z Opolszczyzny pod względem stylu gry i prezentowanych walorów?

Według mnie Odra stylem gry przypomina nieco Chojniczankę. Na pewno spróbują u nas przełamać złą passę wyjazdową, co zwiastuje zacięty mecz. Przyzwyczailiśmy się już jednak do tego, że w tej lidze nie ma lekkich spotkań.

Zgadzasz się z opinią, że największą gwiazdą Odry jest trener Mariusz Rumak?

Odpowiem tak: w zespole z Opola na pewno nie ma tylu głośnych nazwisk, co w Chojniczance. Ale to wcale nie znaczy, że Odra jest słabszą drużyną. A co do samego trenera Rumaka, to nie ulega wątpliwości, że jest to postać bardzo dobrze znana w ligowym środowisku. Zrobimy jednak wszystko, aby sobotniego meczu w Łodzi nie mógł zaliczyć do listy swoich trenerskich osiągnięć.

Jak zmienił się Maciej Wolski jako piłkarz od czasu, kiedy na początku tego roku trafił do ŁKS-u?

Gdybym miał to ująć jednym tylko słowem, byłoby to: bardzo. Do ŁKS-u trafiłem bowiem z zespołu, który preferował zupełnie inny styl gry. Olimpia była bowiem drużyną, która praktycznie w każdym meczu tylko się broniła i czyhała na kontry, a rywale prowadzili grę. Wiązało się z to z tym, że zawsze mieliśmy niewielkie posiadanie piłki. A tymczasem ŁKS jest ekipą, która stara się dominować w każdym spotkaniu. Dużo gramy piłką i unikamy wybijania jej na oślep. To wszystko odciska duży wpływ na mnie jako na zawodniku.

Zaczynałeś grać w piłkę w Nowym Mieście Lubawskim, ale najwięcej piłkarskich szlifów zdobyłeś w młodzieżowych drużynach Lechii Gdańsk. Jak wspominasz tamten okres?

Co tu dużo mówić, to był świetny czas. Bardzo dużo się wtedy nauczyłem. Do zajęć w akademii doszła bowiem spora liczba meczów rozegranych w zespole rezerw, a także treningi z pierwszą drużyną. Poznałem także wtedy dużo fajnych osób, z którymi do tej pory utrzymuję kontakt. Żałuję jedynie, że nie dane mi było zadebiutować w pierwszym zespole. Ale wtedy polityka kadrowa klubu była zupełnie inna. Teraz widać, że trener Piotr Stokowiec mocno stawia na młodych zawodników. A wcześniej nie było z tym tak kolorowo, bo nowi gracze przyjeżdżali przysłowiowymi wagonami i zdarzały się okresy transferowe, gdy w Lechii pojawiało się 20 nowych twarzy. Była wówczas duża presja na wynik, co skutkowało tym, że młodzież miała znacznie bardziej wyboistą drogę do pierwszej drużyny niż ma obecnie.

Nie żal trochę było wyprowadzać się z Trójmiasta? Czułeś, że nie będzie szansy przebić się do pierwszej drużyny? Czy może po prostu potrzebowałeś zmiany otoczenia i nowych bodźców do dalszego rozwoju?

Zdawałem sobie sprawę, że moje szanse na grę są – delikatnie mówiąc – znikome. Wystarczy przypomnieć, jak silnie był wówczas obsadzony środek pola. Grali w nim między innymi: Ariel Borysiuk, Daniel Łukasik czy Bruno Nazario, którego sprowadzono z Hoffenheim. W międzyczasie zlikwidowana została drużyna rezerw, co również zaważyło na mojej decyzji. Wybrałem Olimpię Grudziądz, choć mówiąc szczerze, nie spodziewałem się, że moje początki w tym klubie będą tak ciężkie. Bo przypomnę, że wiosną po przenosinach z Gdańska zagrałem dla Olimpii raptem trzy mecze w pierwszej lidze.

Gdy trenowałeś z pierwszym zespołem Lechii czułeś, że bardzo odstajesz od zawodników z wyjściowego składu?

To była wielka nagroda w ogóle dostać się na zajęcia pierwszej drużyny. Wtedy trenerzy naprawdę mieli w kim wybierać. Widać było, że obok biegają zawodnicy z ogromnym, jak na polskie warunki doświadczeniem. Dość powiedzieć, że Kuba Wawrzyniak czy Grzegorz Wojtkowiak regularnie dostawali wtedy powołania do reprezentacji Polski. Z perspektywy czasu uważam, że trenowanie z nimi na pewno nie było straconym okresem. Zwłaszcza że ci starsi zawodnicy przyjmowali nas bardzo życzliwie. Naprawdę wiele się wtedy nauczyłem. Szczególnie fajny kontakt był ze wspomnianym Kubą Wawrzyniakiem, który nigdy na żadnego z młodych nie powiedział złego słowa. Za to zawsze służył podpowiedziami i dobrą radą.

Jako bodaj 14-latek miałeś szansę trafić do Akademii Legii. Zastanawiałeś się czasem, jak teraz wyglądałaby Twoja kariera?

Nie rozpamiętywałem specjalnie tej sytuacji. Nie wiem, czy drugi raz podjąłbym taką samą decyzję, ale wtedy uznałem, że korzystniej będzie dla mnie zostać jeszcze trochę w Iławie i dopiero po roku przeniosłem się do Olsztyna, gdzie tak naprawdę nauczyłem się dopiero samodzielnego życia.

W końcu jednak trafiłeś do dużego miasta, do Gdańska. Co Cię przekonało do tego kroku?

Po pierwsze, w międzyczasie wiele dojrzałem jako człowiek i jako zawodnik. A po drugie, łatwiej jest się jednak przenieść do Gdańska z Olsztyna niż do Warszawy z małego ośrodka, jakim jest Iława.

Przenosząc się z Grudziądza do Łodzi spodziewałeś, że ŁKS i Olimpia tak szybko zamienią się miejscami w ligowej hierarchii?

Akurat awans ŁKS-u do pierwszej ligi nie był dla mnie żadną niespodzianką. Co innego ze spadkiem Olimpii. Mimo wszystko, liczyłem, że chłopakom uda się pozbierać i utrzymają się na zapleczu ekstraklasy. Zwłaszcza że w Grudziądzu był naprawdę fajny zespół. Wprawdzie runda jesienna nie była udana, ale wcześniejszych sezonach Olimpia plasowała się raczej w górze niż w dole tabeli.

Czy trudniej Ci się grało w pierwszej lidze wtedy w Olimpii, czy teraz w ŁKS?

Zdecydowanie ciężej było za pierwszym podejściem. W Grudziądzu byłem jeszcze bardzo młodym zawodnikiem, a do tego graliśmy jeszcze taki, a nie inny futbol – o czym zresztą wspominałem już wcześniej. Dużo trudniej biega się większość meczu za piłką niż rozgrywa tę piłkę – jak czyni to obecnie ŁKS. Granie od nogi do nogi i kontrolowanie tempa tej gry to duża przyjemność w porównaniu z permanentnym przeszkadzaniem rywalowi.

A jak w ogóle wyglądały Twoje piłkarskie początki? Kto Cię namówił do rozpoczęcie treningów?

U mnie wyglądało to dość standardowo, bo to tata zapisał mnie na treningi do Drwęcy. Tych pierwszych zajęć już nie pamiętam zbyt dokładnie, ale od samego początku czułem, że to jest to. Co ciekawe, było wtedy w Nowym Mieście Lubawskim paru zdolnych dzieciaków. Wśród nich choćby Jonatan Straus, który zdążył już rozegrać pół setki meczów w ekstraklasie, a teraz jest podporą Wigier Suwałki. Co jeszcze mogę powiedzieć? Poza piłką nożną, na poziomie klubowym nie uprawiałem już żadnego innego sportu. Inna historia, że moja szkoła mocno stawiała na… baseball i z nim miałem też sporo do czynienia przez pewien czas. Kto wie, może gdybym nie skupił się na futbolu, to dzisiaj zamiast kopać piłkę w ŁKS-ie, byłbym zawodnikiem jednego z klubów amerykańskiej MLB?

Na jakich piłkarzach wzorowałeś się jako dziecko i na kim wzorujesz się teraz?

Jednym z pierwszych meczów, jakie widziałem w telewizji, był mecz z udziałem Barcelony. I z miejsca stałem się fanem Ronaldinho. Z biegiem czasu coraz mocniej zacząłem jednak skupiać się na zawodnikach, którzy występowali na mojej pozycji: Franku Lampardzie, Xavim czy Stevenie Gerrardzie. To byli naprawdę niesamowici piłkarze z wielką boiskową klasą. Teraz, gdy pokończyli już kariery, najwięcej inspiruje mnie oglądanie chorwackich gwiazd: Ivana Rakiticia oraz Luki Modricia.

A czego najbardziej Ci brakuje, aby być jeszcze lepszym piłkarzem?

Wiem doskonale, że do poprawy jest u mnie jeszcze bardzo wiele elementów, ale takim priorytetem jest dla mnie doskonalenie gry głową oraz słabszą nogą. Staram się nad tymi aspektami pracować na każdym treningu.

W którym sektorze boiska czujesz się teraz najlepiej? Bo w Łodzi w drugiej linii grałeś już chyba na każdej możliwej pozycji – w tym także na skrzydłach…

W Grudziądzu miałem niemal same zadania defensywne. Najważniejsza była obrona i głównie z tego rozliczali mnie szkoleniowcy. Po przenosinach do Łodzi nie spodziewałem się zbyt wielu zmian w tym zakresie, ale trener Wojciech Robaszek miał na mnie inny pomysł, który wypalił z dobrym skutkiem. Nowe zadania na boisku sprawiły, że dużo się nauczyłem przez te dziesięć miesięcy i stałem się zawodnikiem o znacznie bardziej ofensywnym usposobieniu. Już nie tylko muszę zabierać piłkę rywalowi, ale też jechać z nią do przodu i robić przewagę pod bramką. W tej chwili nie ma dla mnie różnicy, czy jestem ustawiany jako pomocnik defensywny, ofensywny czy też boczny. Tym bardziej że w ŁKS-ie również mam się od kogo uczyć i kogo podpatrywać.

Do zespołu ŁKS-u wprowadzał Cię Kuba Kostyrka, z którym znałeś się jeszcze z gdańskich czasów. Dalej najbardziej trzymasz się z Kubą?

Cały czas świetnie dogaduję się z Kubą. Znamy się od wielu lat. W Gdańsku najpierw razem mieszkaliśmy w internacie, a potem wspólnie wynajmowaliśmy mieszkanie. Mieliśmy, chcąc nie chcąc, bardzo dobry kontakt i nadal go mamy. I oby tak zostało.

Gdzie widzisz swoją piłkarską przyszłość za trzy lata? Gdzie chciałbyś wtedy występować i o co grać?

Za trzy lata chciałbym być już piłkarzem obeznanym z ekstraklasą. Najchętniej w barwach ŁKS-u, bo bardzo dobrze czuję się w tej ekipie. To jednak melodia przyszłości, bo najpierw ten awans trzeba wywalczyć, a ja dodatkowo swoją postawą muszę zapracować na kolejną umowę, bo dotychczasowa kończy mi się w czerwcu przyszłego roku. Wierzę, że każdym treningiem i każdym meczem pracuję na to dalsze zaufanie ze strony trenerów i władz klubu.

A jesteś zadowolony z tej pierwszej rundy, która nominalnie zakończy się w sobotę? Zagrałeś na razie w 12 meczach, w tym w pięciu od początku, a do tego zdobyłeś jedną bramkę…

Moją ambicją jest grać w każdym meczu po 90 minut, ale wiem, że przy tej rotacji, która ma miejsce w naszym zespole, jest to arcytrudne zadanie. Nie jest dziełem przypadku, że tylko Michał Kołba może się poszczycić kompletem minut na ligowych spotkaniach. Co kolejkę na boisko wybiega inna jedenastka i fajnie, bo dzięki temu wszyscy czują się ważni, ale nikt nie może sobie pozwolić na odpuszczenie choćby jednego treningu. Trzeba harować przez cały dzień, lecz rywalizacja jest zdrowa i przynosi spodziewane efekty, więc nikt nie zamierza narzekać.

Zmieniając nieco temat – Twój były klub udanie rozpoczął ligowy sezon w ekstraklasie. Wierzysz, że tym razem stać Lechię na to, aby realnie włączyć się do walki o mistrzostwo Polski?

Trzymam kciuki za to, żeby Lechia jak najdłużej była w czubie i w końcu zakwalifikowała się do europejskich pucharów. Mam wrażenie, że w Gdańsku udało się zbudować w tym roku ciekawy zespół, który ma też dobrego trenera. Takiej świeżości chyba brakowało w tym klubie w poprzednich latach.

A jak się zapatrujesz na to, aby w przyszłym sezonie z ŁKS-em zagrać przeciwko Lechii w ekstraklasie? Byłaby dodatkowa adrenalina przed takim meczem?

Oj, to byłoby niesamowite przeżycie zagrać w biało-czerwono-białych barwach na Letnicy. A gdyby jeszcze udało się tam wygrać, to już w ogóle byłaby bajka. Ale spokojnie, stąpam twardo po ziemi i wiem, że najpierw trzeba się skupić, aby ten awans wywalczyć. Dlatego myślę tylko o każdym najbliższym meczu i nie spoglądam jeszcze zbyt często w tabelę.

Wiemy, że gdy przenosiłeś się z Gdańska do Grudziądza, to początkowo tęskniłeś trochę za piękną starówką w Gdańsku. A w Łodzi masz już swojej ulubione miejsca, w których lubisz się pojawiać?

Cały czas odkrywam jeszcze Łódź jako miasto. Już doskonale wiem, że to nie tylko Manufaktura i słynna ulica Piotrkowska. Bardzo mile zaskoczyła mnie przede wszystkim ilość i jakość tutejszych parków. O każdej porze roku wyglądają one zjawiskowo.

Jakie są Twoje poza piłkarskie pasje?

Generalnie jestem pasjonatem sportu. Najbardziej lubię oglądać dyscypliny zespołowe – na czele z siatkówką i piłką ręczną. I to nie tylko w telewizji, bo jeśli jest jakiś dobry mecz w Atlas Arenie, to też chętnie się na takowy wybieram. Przy najbliższej okazji zamierzam się także wybrać, aby zobaczyć w akcji siatkarki ŁKS-u na nowej, mniejszej hali, którą niedawno oddano do użytku przy Alei Unii.

A propos nowych inwestycji sportowych… Jak zareagowałeś na to, że skomplikowała się sprawa rozbudowy stadionu przy Alei Unii?

No cóż, jedyne, co możemy zrobić w tej chwili, to grać tak, aby jak najwięcej ludzi przychodziło na mecze i pokazało władzom miasta, że nie wolno zwlekać z dobudowaniem trzech brakujących trybun. Tym bardziej że jeśli ten obiekt wreszcie zostanie dokończony, będzie jednym z najładniejszych w całym kraju.



Sponsorzy główni

Sponsorzy

Partner strategiczny

Partnerzy

Partnerzy

Partnerzy

Partnerzy

Partner techniczny

Partner medyczny