Klub

Z panem od książek. Nie tylko szkiełkiem i okiem

20.01.2021

20.01.2021

Z panem od książek. Nie tylko szkiełkiem i okiem

Jakuba Tarantowicza spotkacie w księgarni Odkrywcy przy ul. Narutowicza

– W całej tej dyskusji o piłce i ŁKS-ie powierzchowne opinie i dogłębne analizy nie muszą się wzajemnie wykluczać. To „byty” równoległe – mówi Jakub Tarantowicz, kibic ŁKS-u, ceniony księgarz, a i redaktor portalu Retro Futbol, z którym w ramach naszego kibicowskiego cyklu ucięliśmy sobie dłuższą pogawędkę na temat kibicowania, krytyki i roli w klubie szeroko rozumianych intelektualistów.

– Profesor Robert Kozielski mówił niedawno o istotnych z punktu widzenia klubu „touchpoint’ach”, czyli punktach styku, dzięki którym ŁKS ma okazję „dotknąć” kibica. Jak długo czekałeś na to pierwsze „muśnięcie” ŁKS-u?

Jakub Tarantowicz: – Pomimo tego, że mój tata jest kibicem naszej drużyny, piłką zainteresowałem się późno. Wolałem komiksy i książki dla dzieci. Dopiero w wieku niespełna 11 lat, kiedy akurat ŁKS zmierzał po mistrzowski tytuł, temat zaczął mnie wciągać. Tutaj znów muszę wspomnieć o moim tacie, z zawodu nauczycielu, który w tym czasie w szkole zorganizował razem z uczniami wystawę z okazji 90-lecia klubu. Szkoła zaprosiła przedstawicieli ŁKS-u, tata zabrał mnie ze sobą i wtedy po raz pierwszy ŁKS naprawdę mnie zafascynował.

– Sezon 1997/1998, czyli dobry moment, żeby połknąć ełkaesiackiego bakcyla.

– Pierwszy mecz w telewizji obejrzałem 30 maja 1998 roku. ŁKS rozbił Legię 3:0, a z tego spotkania utkwił mi w pamięci zwłaszcza fatalny błąd popełniony przez bramkarza Zbigniewa Robakiewicza. Później oglądałem zremisowane 0:0 derby na Widzewie i słuchałem w radio relacji z Ostrowca Świętokrzyskiego. Pierwszym meczem na żywo było spotkanie z Lechem Poznań. Cieszyłem się, że ŁKS został mistrzem Polski, ale nie za bardzo potrafiłem zrozumieć, dlaczego nasi piłkarze przegrali tamto spotkanie. Później były mistrzostwa świata we Francji, mecze z Kapazem Gandża i Manchesterem United. Świat piłki wciągnął mnie na dobre.

– ŁKS jest tą sferą życia, którą zwykłeś zachowywać dla siebie, czy też lubisz ją z kimś dzielić?

– Przede wszystkim moi najbliżsi będą zapewne uważać, że ta „część życia” jest zbyt duża [śmiech – przyp. red.]. Nie chcę uderzać w patetyczne tony, ale chyba każdego dnia zdarza mi się myśleć o ŁKS-ie. Śledzę w internecie najnowsze wiadomości o drużynie albo sprawdzam, czy danego dnia nie wypada jakaś rocznica związana z historią naszego klubu. Mam kilku przyjaciół, z którymi regularnie prowadzimy dyskusje o „ełksie”. Podobnie jest z moim tatą. Moja żona może i nie podziela tej fascynacji, ale jest bardzo wyrozumiała, co więcej całkiem nieźle zorientowana w sprawach ŁKS-u. Zresztą, czasami zdarza mi się opowiadać o ŁKS-ie nawet tym członkom rodziny, których temat zupełnie nie interesuje.

– Bywa, że dla tych niewtajemniczonych wspomniany „temat” to rodzaj autodestrukcyjnego nałogu. Mają rację?

– Czasami chyba tak. Siedzimy na przykład u znajomych. Majowe popołudnie, dzieci się bawią, słońce grzeje; innymi słowy – pełen relaks. Dyskretnie sprawdzam na telefonie, co słychać w Elblągu, gdzie akurat ŁKS gra z Concordią. Gospodarze grają w „dziesiątkę”, ale wyrównują na 3:3 w doliczonym czasie gry i tym samym ŁKS bardzo komplikuje sobie sprawę awansu. Po dobrym humorze i miłym popołudniu nie pozostało wiele. Nie chcę mi się rozmawiać i najchętniej jak najszybciej pojechałbym do domu.  Takie sytuacje sprawiają, że wygląda to na autodestrukcyjny nałóg. Oczywiście jest druga strona medalu, bo było też wiele pięknych momentów, które na wiele dni dodawały mi skrzydeł – 2:1 z Lechem w 2002 i utrzymanie w ówczesnej II lidze, wszystkie zwycięskie derby, 4:3 z Cracovią w 2009 roku. Po takich meczach do szkoły czy do pracy chodziło się kilka metrów nad ziemią.

– Jest coś, czego nie zdołałbyś wybaczyć swojemu ulubionemu klubowi.

– Nie chciałbym, żeby kiedykolwiek zaangażował się jednoznacznie politycznie bądź światopoglądowo. ŁKS zawsze słynął z tego, że skupiał ludzi o zróżnicowanych poglądach. Gdyby działacze ŁKS-u oficjalnie poparli jakąś opcję polityczną, jakąś sprawę stricte ideologiczną, byłoby mi strasznie przykro. Szczególnie, gdyby były one sprzeczne z moimi poglądami. Ale taka sytuacja wydaje się obecnie czystą abstrakcją. Co jeszcze? Ciężko było mi wybaczyć porażkę 0:5 w derbach z Widzewem. Po meczu pojawiło się sporo głosów, że mecz był ustawiony. Nie wiem, jak było naprawdę i nie wiem, czy chcę wiedzieć. Żal do piłkarzy pozostał. Z tego co wiem, nie tylko mnie.

– Ważysz słowa, a to dziś nie jest w cenie. W czasach, w których, zwłaszcza w przestrzeni internetowej, liczą się szybkość, krzykliwy tytuł i pierwsze wrażenie, jest jeszcze miejsce na poważną dyskusję na temat piłki nożnej, w tym i ŁKS-u? Myślisz, że jako kibice oczekujemy w ogóle takiej dyskusji?

– Myślę, że tak. Zobacz, jakie ciekawe rozmowy toczą się niekiedy między kibicami ŁKS-u choćby na Twitterze. Przy okazji spotkań z prezesem Salskim czy trenerami – wcześniej Moskalem, a teraz Stawowym – pada zawsze wiele ciekawych pytań i odpowiedzi. Sądzę, że jest to jakiś zaczątek poważnej dyskusji. Oczywiście można zawsze pójść krok dalej i rozmawiać o filozofii futbolu i szeroko pojętej kulturze piłkarskiej. Czy wszyscy kibice oczekują takich właśnie wnikliwych rozmów? Pewnie nie wszyscy, bo środowisko kibicowskie jest bardzo zróżnicowane – są więc tacy, którym wystarczy powierzchowny komentarz po meczu, ale są też inni, którzy doszukują się w całej tej zabawie głębszego sensu.

– A nie jest tak, że zbyt często zadowalamy się w całym tym rozciągniętym w czasie dyskursie powierzchnymi osądami, powierzchownymi ocenami, powierzchownymi komentarzami?

– Tak, zresztą tu sam biję się w piersi. Nieraz się słyszy, że ten zawodnik wolny, ten nie umie wyprowadzać piłki, tamten nie potrafi trafić do bramki. Samemu zdarzało mi się tak myśleć, a później często musiałem zmieniać zdanie. Ale to działa też w drugą stronę. Po EURO 2016 i udanych eliminacjach do mundialu niektórzy wynosili pod niebiosa Adama Nawałkę. Mistrzostwa świata w Rosji brutalnie zweryfikowały te opinie. Selekcjonerowi zarzucano, że wprowadził chaos taktyczny i źle przygotował kadrę. Minęło ledwie dwa i pół roku i niektórzy z rozrzewnieniem wspominają poprzedniego selekcjonera, bo widzą mizerną jakość gry obecnej kadry. I kto ma rację w takiej sytuacji? Jak ocenić kadencję Nawałki? Inny przykład? Solskjaer w Manchesterze United. Kadencję zaczął jako trener tymczasowy od serii zwycięstw. Od razu pojawiły się głosy – zaproponujecie mu posadę na stałe. Tak też się stało. Manchester zaczął przegrywać. Koniec końców Ole utrzymał posadę. Odnoszę wrażenie, że ilekroć niektórym kibicom „Czerwonych Diabłów wydaje się, że Norweg zostanie zwolniony, drużyna zaczyna prezentować wyborną formę. W tym sezonie po porażce 1:6 z Tottenhamem wielu fanów United pisało: „Ole out”. Jest styczeń i Manchester prowadzi w tabeli. Jak zatem oceniać pracę Solskjaera? Tu nie ma prostych odpowiedzi i każdy szybki osąd z miejsca może zostać zweryfikowany. Oczywiście czasami trzeba naprędce coś ocenić, żeby podjąć decyzję, ale we współczesnym futbolu tych powierzchownych opinii jest zdecydowanie za dużo. Z drugiej strony nie zapominajmy o emocjach – one rządzą światem sportu i bez nich to wszystko nie miałoby sensu.

– A czy w ogóle należy silić się w przypadku dyskusji na temat piłki, w tym i ŁKS-u, na głębsze „intelektualizowanie” różnych zjawisk, skoro – co sam zauważyłeś – to sport żyjący emocjami, obarczony chyba pewną dozą „chwilowości”, i tym samym narzucający szybkie reakcje, objawiające się m.in. w powierzchownych osądach?

– Jasne, że tak. Futbol interesuje nie tylko – przepraszam za kolokwializm – prostego człowieka, ale także intelektualistów, ludzi nauki i kultury. Dlaczego oni nie mieliby poddawać wnikliwym analizom procesów i zjawisk związanych z futbolem? Zresztą, nawet to, co dzieje się szybko, niespodziewanie, pod wpływem emocji, można z czasem rozłożyć na czynniki pierwsze. Dobrym przykładem takich dogłębnych analiz i prób opisania pewnych zjawisk są artykuły z magazynu „Kopalnia”. Bardzo ciekawym przykładem analizy historyczno-socjologiczno-politologicznej jest też książka profesora Kubiaczyka o hiszpańskim futbolu. Może z czasem ktoś napisze książkę np. opisującą i analizującą  powrót ŁKS-u do poważnej piłki, a przy okazji poruszy temat zmian w organizacji i „mentalności” klubu? Szybkich reakcji nie unikniemy, bo sportem kierują emocje, ale wydaje mi się, że te dwie postawy – szybkie oceny i dogłębne analizy – nie muszą wzajemnie się wykluczać. To coś w rodzaju równoległych bytów.

– Skutkiem naszych szybkich odpowiedzi na te często powierzchowne bodźcie, którymi bombarduje nas życie, są konkretne skutki? Dostrzegasz je? Zauważasz?

– Często jest tak, że ktoś z nas, kibiców napisze lub powie coś pochopnie. Nie trzeba daleko szukać. Ile osób żądało latem zwolnienia trenera Wojciecha Stawowego? Niemało, ba, sam znalazłem się w tym gronie. Tymczasem początek obecnego sezonu udowodnił, że byłby to skutek pochopnej oceny pracy trenera. Inna sprawa, że reakcje kibiców często nie wpływają na działania prezesów klubów. Niektórym szefom klubów piłkarskich zdarza się zapewne działać pod wpływem emocji i ulegać presji kibiców. W naszym klubie, tak przynajmniej mi się wydaje, decyzje władz nie są raczej skutkiem szybkich, emocjonalnych osądów. Jeszcze inną sprawą jest to, jak krytyka wpływa na psychikę piłkarzy. Są pewnie tacy, którzy nie mają z tym problemu, ale i znajdzie się wielu innych, którzy nie radzą sobie z krytyką, nawet tą uargumentowaną. Nie łudźmy się. Te wyraziste, czasem przesadzone i powierzchowne opinie kibiców nie znikną nagle, co za tym idzie nie znikną także skutki takich opinii. Nie przeceniałbym jednak ich znaczenia.

– Gdzie znajduje się zatem granica pomiędzy krytyką rozumianą w kategoriach kartezjańskiego sceptycyzmu, czyli otwartej na argumenty dyskusji, a krytyką spowitą „beką” i „rechotem” spod znaku tzw. „hejtu”.

Ta granica jest bardzo cienka. Tak jak już powiedziałem – nie da się wyeliminować kibicowskiej krytyki. Nie wiem zresztą, czy należałoby sobie tego życzyć, bo często zdarza się tak, że te uwagi są konstruktywne i zasadne. Podczas meczów, gdy emocje biorą górę, gdy nieudane zagranie zawodnika powtarza się kolejny raz, nie sposób oczekiwać od fanów, że będą prowadzili dyskusję na merytoryczne argumenty. Źle dzieje się wtedy, gdy część kibiców obiera sobie na cel konkretnego gracza i niezależnie od jego aktualnej formy nie zostawia na nim suchej nitki, wypominając mu każdy najdrobniejszy nawet błąd. Uważam, że w takiej sytuacji granica zostaje przekroczona. Tego nie lubię.

– Wspomniałeś o tym, że piłka demokratyzuje, bo obchodzi bardzo wielu i bardzo różnych ludzi. W pionierskim okresie działalności klubu wpływ szeroko rozumianych intelektualistów na klub był zazwyczaj duży. Dziś tacy ludzie nadal są potrzebni? A może sprawę lepiej załatwią zręczni specjaliści od PR? Dodam, że mówiąc o „intelektualistach” mam na myśli nie tyle osoby z konkretnym tytułem naukowym, a swego rodzaju „postawę życiową”.

To prawda, że ŁKS-owi często kibicowało wielu ludzi nauki i kultury. Wspomnijmy choćby o pisarzu i poecie Ludwiku Jerzym Kernie czy aktorach Leonie Niemczyku czy Jacku Chmielniku. Współczesnym przykładem osoby, którą można z całą pewnością nazwać intelektualistą i która wspiera nasz klub jest profesor Robert Kozielski. Czy są potrzebni? Grzechem byłoby nie skorzystać z ich wiedzy i umiejętności. Warto angażować takie postacie w życie klubu, warto zapraszać je do dyskusji. Pytań, które można im zadać jest przecież bezliku. W jakim kierunku powinien podążać klub? W co warto zainwestować? Jakie działania marketingowe ukażą się najskuteczniejsze? Do jakich wydarzeń z przeszłości klubu warto się odwoływać? To są ważne pytania, więc w odpowiedzi na nie tych szeroko pojętych intelektualistów na pewno warto się wsłuchać. Poza tym autorytet takich ludzi może przyciągnąć do klubu i nowych fanów, i nowych inwestorów, dotąd niezwiązanych z piłką nożną.

– Z intelektualistami wszelkiej maści masz przyjemność obcować każdego dnia ze względu na obowiązki zawodowe.

– Praca w Księgarni Odkrywcy przy ul. Narutowicza jest naprawdę bardzo ciekawa, choć od jakiegoś czasu nie bywam tam codziennie. Najważniejszy jest oczywiście kontakt z ludźmi. Klienci księgarni to temat na co najmniej dłuższy artykuł. Wielu przychodzi nie tylko kupić, czy przejrzeć książki, ale też  porozmawiać na najróżniejsze tematy, opowiedzieć historię własnego życia, przedstawić jakąś swoją, często bardzo dziwną teorię. Nie zabrzmi to zapewne nazbyt skromnie, ale myślę, że bywalcy naszej księgarni cenią jej pracowników właśnie za możliwość rozmowy. Kilka razy usłyszeliśmy, że ktoś lubi tu przychodzić, bo „nie jesteśmy sklepem z książkami, tylko księgarnią”. To dla nas bardzo ważne. Niektórzy przychodzą do księgarni, siadają w fotelu i zasypiają. Zabawne są też sytuacje, kiedy klienci nie pamiętają autora, ani tytułu i opisują książkę według koloru okładki bądź jej wielkości. Pewien pan z prędkością karabinu maszynowego wypytuje o różne detale związane z książkami, łącznie z nakładem, liczbą stron i egzemplarzy, które mamy na miejscu. Przy okazji rozkłada swoje rzeczy po całej księgarni. Wyjście z księgarni zajmuje mu zazwyczaj kilkanaście minut – kurtka jest w jednej sali, notes w innej, a torba z zakupami jeszcze gdzie indziej. Uwielbiam cały ten księgarniany folklor. Oczywiście niezwykle istotną kwestią są tutaj po prostu książki. Co do tych intelektualistów „wszelkiej maści”, to dzięki pracy w księgarni docieram czasem do publikacji, do których nie miałbym zapewne szansy dotrzeć, choć nieprawdą jest, że księgarz podczas pracy ma dużo czasu na czytanie.

– A gdyby w tej księgarni pojawił się kibic, który poprosiłby o książkę oddającą ducha ŁKS-u, ale nie będącą jedną z naszych monografii, Jakub Tarantowicz poleciłby…

– Taką książką może być „Ziemia obiecana” Władysława Reymonta, która już tylko przez to, że jej akcja rozgrywa się w Łodzi nasuwa mi skojarzenia z ŁKS-em. Poza tym, to genialne dzieło jest czymś więcej – pokazuje duszę i serce XIX-wiecznej Łodzi, a przecież tam właśnie wzrastały osoby, które na początku XX wieku założyły nasz klub. Wychowały się przy tych „fabrykach i kominach”. Co jeszcze? Z bardziej współczesnych książek pasuje mi „Futbolowa gorączka” Nicka Hornby’ego. Ileż to razy kibicom ŁKS-u towarzyszyły podobne uczucia? Ilu z nas wydarzenia ze swojego życia prywatnego zapamiętuje w kontekście poszczególnych sezonów i meczów ukochanej drużyny? Do tej listy dodam też ostatni numer magazynu „Kopalnia”, którego głównym tematem jest „porażka”, bo ona również niestety kojarzy mi się z wieloma sezonami ŁKS-u.

– Praca w księgarni to niejedyne twoje zajęcie. Piszesz dla Retro Futbol, świetnego portalu poświęconego historii piłki nożnej, więc nie mogę nie zapytać o to, czy uważasz, że jako kibice ŁKS-u za bardzo żyjemy historią? Zastanawiam się też, czy to zafiksowanie się na tym „wczoraj” jest w przypadku kibica ŁKS-u jakąś formą rekompensacji dziejowej.

– Wydaje mi się, że nie żyjemy tym „za bardzo”. Nasz klub ma piękną historię, którą możemy się chwalić, choć oczywiście tych sukcesów było trochę mniej niż w przypadku innych klubów. W dziejach klubu wciąż jest wielu zawodników i wiele wydarzeń, o których można sporo powiedzieć. Rozmowy czy artykuły o historii ŁKS-u w dużej mierze tworzą tożsamość – klubu, kibiców, piłkarzy. Jak wyjaśnić dlaczego ŁKS to „Rycerze Wiosny” bez kontekstu historycznego? Jak pokazać nowym piłkarzom, do jakiego klubu trafili, jeśli nie pokażemy im naszych dziejów? Poza tym sądzę, że obecni działacze ŁKS-u bardzo dbają o rozwój klubu i odpowiedni balans pomiędzy całą tą narracją historyczną, a sprawami teraźniejszymi i przyszłymi.

– Rozmawiając o ŁKS-ie, tak jak i zapewne większość kibiców na świecie rozmawiających o swoim klubie, siłą rzeczy stajemy się „heliocentryczni”, w tym sensie, że to nasz klub jest „planetą”, wokół której dryfują wszystkie inne sprawy. Myślisz, że to wynika z ludzkiej natury, czy może ze specyfiki tego konkretnego gatunku ludzkiego jakim jest „kibic piłkarski”?

– Przede wszystkim z ludzkiej natury. Tak samo bywa z innymi dziedzinami życia. Rodziny naszych przyjaciół, nawet najbliższych, zawsze będą dla nas troszkę w cieniu naszej własnej rodziny, a zawody wykonywane przez innych zawsze będziemy postrzegać przez pryzmat naszego zawodu. Podobnie jest z kibicowaniem i każdą inną pasją. Finał Pucharu UEFA w 2006 roku, w którym Sevilla zmierzyła się z Middlesbrough FC odbywał się w dniu meczu ŁKS-u z Widzewem. Większość kibiców na świecie skupiało swoją uwagę na finale europejskiego pucharu. Dla nas w Łodzi wydarzeniem dnia były derby. Taka naturalna kolej rzeczy i natura człowieka. Bliższa ciału koszula.


Rozmawiał: Remek Piotrowski

Czytaj także inne artykuły z kibicowskiego cyklu: