Aktualności

W przerwie pomnik Mercury’ego i… szybko na drugą połowę meczu

10
24 / 03 / 2021

Małgorzata, autorka instagramowego profilu „mama_zaczytana” i cenionego bloga poświęconego literaturze dziecięcej, opowiada nam o swojej relacji z ŁKS-em, podróżach i wielu innych zainteresowaniach. Posłuchajcie choćby po to, aby przekonać się, że „życie ŁKS-em” niejedno ma imię i nawet jeśli mecz nie jest tu sprawą życia i śmierci, bywa ważnym doświadczeniem.

– Pod zdjęciem, na którym widać cię na stadionie ŁKS-u, napisałaś: „Urodzona w Wyszkowie. Zamieszkała w Warszawie. Sercem  Łodzianka!”. To rzeczone „serce” skraca dystans do ważnych miejsc?

– Moim rodzinnym miastem, do którego zawsze powracam z sentymentem, jest Wyszków. Tu się urodziłam i wychowałam. Po ukończeniu szkoły średniej trafiłam do Warszawy na studia, gdzie poznałam swojego przyszłego męża. Łodzianina, oczywiście. Nasze studia, a później także życie zawodowe związały nas z Warszawą. Tu łatwiej było o pracę, rynek dawał więcej możliwości. Dziś, mając na koncie współpracę z ciekawymi firmami, dwie przerwy macierzyńskie i bycie „wolnym strzelcem”, sprawuję opiekę marketingową nad kilkoma markami premium z branży dziecięcej, a Piotr pracuje w międzynarodowej firmie alkoholowej. I chociaż Warszawa wiąże nas zawodowo, a prywatnie prowadzimy dość aktywny tryb życia, zawsze chętnie wracamy do naszych rodzinnych miast. Zwłaszcza do Łodzi, gdzie poza rodziną, mamy także grono przyjaciół związanych z ŁKS-em. To przede wszystkim im zawdzięczam swoją miłość do tego miasta.

 

Wyświetl ten post na Instagramie.

 

Post udostępniony przez Czytajki (@mama_zaczytana)

– Jeszcze jeden cytat z twojego profilu: „W Łodzi na Piotrkowskiej nocą życie toczy się dużo intensywniej niż za dnia, a inne miasta mogą tej łódzkiej nocnej energii tylko pozazdrościć”. Wiesz, że w ten mniej więcej sposób nasze miasto opisywano już od lat 20. XX wieku?

– Do dziś doskonale pamiętam swoją pierwszą wizytę w Łodzi. Jesień, urwanie chmury, woda płynęła strugami po ulicach, a niezrewitalizowana jeszcze Łódź przerażała swą szarością. Moje pierwsze spotkanie z przyjaciółmi męża też nie należało do udanych. Nic, tylko spakować się i uciekać. Na szczęście nie jestem osobą, która łatwo się poddaje. Nie uciekłam. Co więcej, wróciłam. Raz, drugi, trzeci. Poznałam miasto, jego historię i mieszkańców. Obserwowałam jak zmienia się Łódź, uczestniczyłam w jej weekendowym życiu towarzyskim. Przy wsparciu łódzkich „przewodników” (rodziny, przyjaciół) poznawałam ciekawe miejsca, lokalną gastronomię, ale przede wszystkim – ciekawych, pełnych pasji ludzi. Z czasem moje serce, choć fizycznie oddalone od Łodzi, zaczęło bić tym tutejszym rytmem, o którym wspominałeś wcześniej.

 

Wyświetl ten post na Instagramie.

 

Post udostępniony przez Czytajki (@mama_zaczytana)

– Energia naszego miasta jest tym, co twoim zdaniem najbardziej wiąże ludzi z Łodzią?

– Poza Łodzią spotkałam się z dwiema skrajnie różnymi opiniami dotyczącymi tego miasta. Są ludzie, którzy mają z nim same negatywne skojarzenia, nawet jeśli nigdy tu nie byli. Są i tacy, którzy je kochają, ale… żeby pokochać Łódź, trzeba ją poznać i zachłysnąć się tą jej energią. Pięknie zrewitalizowane miejsca to jedno, ale to tylko zewnętrzna fasada. Urok Łodzi ukryty jest głębiej. To ludzie, którzy są związani z miastem, jego sprawami, klubami, historią. To osiedla, które tętnią życiem. Tu sąsiad zna sąsiada. Zatrzyma się, pogada, wpadnie na piwo, a nie przemknie bokiem bez słowa powitania. To dwa kluby, bez których Łódź nie byłaby Łodzią, bo nie towarzyszyłyby jej takie same emocje. Napisy na murach, które – choć zgryźliwe, wzbudzają uśmiech na ustach. Miejski profil na Facebooku, prowadzony z takim dystansem, jakiego pozazdrościć mogą inne miasta. Urbexowe przestrzenie, idealne dla miejskich odkrywców i miłośników oryginalnej fotografii. Gastronomia, która zachwyca. I Piotrkowska – tętniąca życiem zarówno za dnia, jak i nocą. Wieczorem wychodzisz w miasto i nie musisz się z nikim umawiać. Wiesz, że tu spotkasz wszystkich.

 

Wyświetl ten post na Instagramie.

 

Post udostępniony przez Czytajki (@mama_zaczytana)

– Poznaliśmy Cię jako autorkę ciekawego profilu na Instagramie. Ta „mama_zaczytana” to niezwykle zajęta osoba, bo i książki, i podróże, i sporty zimowe, i wiele jeszcze innych ciekawych rzeczy. Nie lubisz żyć na pół gwizdka.

– Uwielbiam nudę! [śmiech – przyp. red.]. Uważam, że jest bardzo kreatywna, ale… prawda jest taka, że nigdy nie mam na nią czasu. Ciągle wymyślam coś nowego. Jako rodzina prowadzimy bardzo aktywny tryb życia. Pokazujemy naszym synom, że czas można spędzać nie tylko przed komputerem. Udało nam się zaszczepić w nich miłość do książek, podróży, odpoczynku w trybie campingowo-survivalowym i nart. Uwielbiam czytać. Jeśli na chwilę zwalniam tempa, to tylko po to, by odpocząć przy jakimś ciekawym tytule. Przez wiele lat prowadziłam własny blog poświęcony literaturze dziecięcej (czytajki.blogspot.com), który doczekał się nawet branżowego wyróżnienia. To właśnie od bloga wzięła się nazwa instagramowego profilu.

 

Wyświetl ten post na Instagramie.

 

Post udostępniony przez Czytajki (@mama_zaczytana)

– Nie samą książką mama_zaczytana żyje. Żyje również ŁKS-em.

– Czasem to kibicowskie hobby trudno połączyć z pozostałymi. Zwłaszcza, gdy mecze rozpoczynają się o godz. 12.30, albo w środku tygodnia, ale staramy się, jak możemy. Bywało, że chcąc obejrzeć ulubioną drużynę w akcji, schodziliśmy na dwie godziny ze stoku, a ostatni mecz derbowy oglądaliśmy będąc w trasie w Szwajcarii. Sprawa była o tyle skomplikowana, że o 12.30 mieliśmy być jeszcze w Niemczech. Tymczasem przejazd poszedł nam szybciej, niż planowaliśmy. Po przekroczeniu szwajcarskiej granicy musieliśmy szukać lokalnego operatora telefonii komórkowej, żeby kupić dostęp do tutejszego Internetu i nie zbankrutować na roamingu. Udało się. Za kierownicą samochodu posadziliśmy naszego przyjaciela, a sami z tylnego siedzenia kibicowaliśmy ŁKS-owi. W przerwie meczu zrobiliśmy sobie przystanek w Montreux. Przespacerowaliśmy się promenadą nad Jeziorem Genewskim, by zobaczyć pomnik Freddiego Mercury’ego i wróciliśmy do auta na drugą połowę. To się nazywa dobra organizacja czasu i skuteczne łączenie pasji [śmiech – przyp. red.]. Oczywiście bardzo tęsknimy za możliwością wejścia na stadion i towarzyszącymi mu spotkaniami z przyjaciółmi. Wcześniej to do piłkarskiego rytmu dostosowywaliśmy pozostałe zainteresowania, starając się być na każdym meczu domowym.

 

Wyświetl ten post na Instagramie.

 

Post udostępniony przez Czytajki (@mama_zaczytana)

– Przyzwyczaiłem się do rozmówców, dla których ŁKS to „sprawa życia i śmierci”, ale przecież to nie wyczerpuje tematu. Różni ludzie różnie doświadczają ŁKS-u, różnie go rozumieją i różnie chcą przeżywać. Jaki jest ten twój ŁKS?

– ŁKS to nasz klub. Nawet mój, choć koledzy nie raz wypominali mi tą „rodowitą łodziankę” na ulubionej koszulce. Tym klubem w naszym środowisku się po prostu żyje. To sportowe emocje, spotkania z przyjaciółmi, czas z rodziną, ale także wszystko to, co dzieje się poza boiskiem. Śledzenie zmian kadrowych, profili społecznościowych, oglądanie filmów ze zgrupowań, wywiadów, konferencji prasowych. To wymiana opinii, informacji, sportowe dyskusje, a także gadżety. ŁKS stał się po prostu nieodłączną częścią naszego świata.

 

Wyświetl ten post na Instagramie.

 

Post udostępniony przez Czytajki (@mama_zaczytana)

– Jesteś osobą, która interesuje się wieloma rzeczami. Jestem w stanie sobie wyobrazić to, dlaczego podróżujesz, czytasz książki i spędzasz czas z rodziną. A ŁKS?

– Żeby zrozumieć moje zamiłowanie do piłki nożnej, trzeba sięgnąć wyszkowskiego dzieciństwa. Mieszkałam w bloku z widokiem na stadion BUG-u Wyszków, na którym sędziował mój wujek i grał mój kuzyn. Ja sama biegałam z kolegami po osiedlu i kopałam piłkę. Rok 1993/94 to było coś. BUG Wyszków awansował do II ligi. Lokalna duma nas rozpierała. Nie trwała ona jednak zbyt długo. W 1994 spadliśmy znów do III ligi. W latach 1997/98 w Wyszkowie pojawił się nieznany jeszcze szerszej publice Arkadiusz Malarz. Też na krótko. Zarówno Arkowi, jak i BUG-owi blisko było do Legii. Jako mieszkanka stolicy także powinnam opowiedzieć się za którymś z warszawskich klubów. Tyle tylko, że w międzyczasie poznałam mojego przyszłego męża. Od początku naszej znajomości miałam świadomość, że jego serce bije dla drużyny z al. Unii 2. Piotr co weekend bywał na meczu – czy to w Łodzi, czy na wyjeździe. Wtedy ŁKS to była wyłącznie jego drużyna i jego pasja. Z czasem coraz więcej o niej słyszałam, coraz bardziej nią żyłam. W końcu trafiłam na stadion i to od razu na mecz derbowy. Nie powiem, żeby zachwyciło mnie to, co tam zobaczyłam [śmiech – przyp. red.]. To były inne czasy, inne kibicowanie, inne normy bezpieczeństwa. Może dlatego na meczach bywałam okazjonalnie pozostawiając je mężowi.

 

Wyświetl ten post na Instagramie.

 

Post udostępniony przez Czytajki (@mama_zaczytana)

– W twoim przypadku nie jest to proste, sama zresztą napisałaś pod jednym ze zdjęć: „Późny powrót do domu, droga daleka, ale warto było”. Z jakiego powodu chcesz tracić czas na podróż z miasta do miasta po to „tylko”, żeby spędzić dwie godziny na stadionie?

– Kiedy moi synowie podrośli, zaczęli interesować się piłką nożną. Zwłaszcza młodszy, który sam grał w lokalnym warszawskim klubiku. Jego koledzy kibicowali wtedy Legii, a on II-ligowemu ŁKS-owi. To ze względu na dzieci, zaczęliśmy zasiadać na trybunie rodzinnej razem z naszymi przyjaciółmi, którzy także przybywali na stadion całymi rodzinami. Taki mecz, to było nasze rodzinne święto. Dzieciaki cieszyły się zbijając piątki z piłkarzami. Młodemu udało się nawet zebrać na piłce autografy ełkaesiackiej drużyny, wśród której był wtedy Dani Ramirez. Do dziś ta piłka leży u niego na specjalnym miejscu z pamiątkami i pucharami. Teraz czekamy tylko, kiedy koronawirus i związane z nim obostrzenia przeminą, żeby móc wrócić do kibicowania. Do wizyt na stadionie, spotkań z przyjaciółmi, ba… nawet do wyjazdów, bo i takie się nam zdarzały. Do Gdańska na mecz z Lechią zabraliśmy nawet mojego chrześniaka, uwielbiającego piłkę nożną, ale nie związanego z ŁKS-em. Nie mógł trafić lepiej. Mimo, że mecz przegraliśmy, emocji było co nie miara! Dziś te piłkarskie emocje i ełkaesiacka rodzina są tym, co nas tu ciągnie. To dla nich robimy regularnie te kilometry na trasie Warszawa – Łódź.

– Kibicowałaś ełkaesiakom przed telebimem także podczas przedostatnich derbów Łodzi?

– Na te derby czekaliśmy bardzo długo. Dlatego, choć był to środek tygodnia, nie mogło nas tam zabraknąć. Żeby zdążyć, obydwoje zwolniliśmy się wcześniej z pracy, ale było warto! Ten wynik, ta radość – bezcenne. Zwłaszcza, że można je było dzielić z innymi. Pomysł z telebimem – genialny! A wisienką na torcie okazało się nieplanowane spotkanie z piłkarzami przy al. Unii 2. Warto było poczekać, by wysłuchać wznoszonych tam wiwatów. Wróciliśmy bardzo późno, a następnego dnia jechaliśmy do pracy niewyspani, ale czego się nie robi dla ŁKS-u i takich emocji, jakie towarzyszyły tamtemu wieczorowi.

 

Wyświetl ten post na Instagramie.

 

Post udostępniony przez Czytajki (@mama_zaczytana)

– W twoich wpisach publikowanych na Instagramie urzekła mnie przede wszystkim szczerość. Wspominam o tym, bo w tych czasach tak się niekiedy dziwnie dzieje, że to nasze internetowe alter ego na Facebooku, Twitterze czy Instagramie zaczyna niejako żyć swoim życiem i stanowi z czasem bardziej nasze wyobrażenie o sobie niż to, kim jesteśmy naprawdę. Zaryzykuję stwierdzenie, że tutaj jest inaczej.

– Świat mediów społecznościowych z pewnością nigdy nie odda w 100% rzeczywistości, bo z reguły wolimy dzielić się tym, co przyjemne. Staram się jednak, by mój profil pozostał autentyczny, bo prowadzę go przede wszystkim dla siebie. To mój swoisty pamiętnik, a że mam w sobie nutę ekshibicjonistki, dzielę się nim z innymi. Nie zależy mi na liczbie obserwujących. Raczej na dotarciu do ludzi, którzy podzielają moje pasje. Takich, którzy mnie inspirują i dla których ja mogę być inspiracją.

– Oprócz książek mamy tutaj podróże i dużo ciekawych miejsc.

– Pasją do podróżowania tak naprawdę zaraził nas mój mąż. Już jako dziecko studenckich rodziców podróżował z namiotem po Europie. Dziś ten sam model podróży staramy się przekazać naszym dzieciom. Auto, camping, konserwy i świeże powietrze – do szczęścia naprawdę nie trzeba wiele, a przenosząc się z miejsca na miejsce można poznawać świat. Chłopcy podziwiali już widoki z Mont Blanc – najwyższej góry Europy, przeżyli burzę na lodowcu Titlis, gdzie wcześniej przeszli najwyżej położonym mostem w Europie, przyprawili matkę, która ma lęk wysokości, o zawał serca wchodząc na jedną z największych europejskich tam położoną w dolinie rzeki Verzaska, z której w „Goldeneye” skakał James Bond, na lodowcach szukali zimy latem, pływali z delfinami, odwiedzili ulubionego Ikera Casillasa w Porto i Świętego Mikołaja na kole podbiegunowym. No i widzieli zorzę polarną, o której zobaczeniu ja sama marzyłam przez długi czas. Od kilku już lat co roku zabieramy ich na dwutygodniowy przejazd po wybranym wcześniej fragmencie Europy. Co kilka dni rozbijamy się w innym miejscu i zwiedzamy okolicę lub chodzimy po górach.

 

Wyświetl ten post na Instagramie.

 

Post udostępniony przez Czytajki (@mama_zaczytana)

– Innymi słowy, nie dajecie sobie chwili wytchnienia…

– Niejednokrotnie nasi przyjaciele pukali się w głowy, jak można się tak męczyć na urlopie, ale dziś z uśmiechem na ustach obserwuję, jak kolejni znajomi decydują się na takie wyprawy. Cieszę się, że mogę być dla nich inspiracją. Do podróży dalszych, ale i tych całkiem bliskich, bo weekendowo staramy się pokazywać dzieciom bliższą okolicę. Zwiedzamy z nimi Łódź, Warszawę, Wyszków. Organizujemy sobie wypady za miasto – do Arkadii, Nieborowa, Żelazowej Woli, Modlina, Pomiechówka, Czerska, czy Kampinoskiego Parku Narodowego. Odwiedzamy rodzinę we Wrocławiu i na Śląsku, skąd także robimy sobie lokalne wypady w teren. No a zimą… zimą rządzą narty! Przepraszam, narty i snowboard, bo mój starszy syn – Kuba, oburza się każdorazowo, kiedy mówiąc o rodzinnych zimowych sportach uogólniam je do nart. Mikołaj – tak jak rodzice – jeździ na nartach, Kuba śmiga na snowboardzie. Jeden uwielbia szybkość, drugi ceni sobie freestyle. Obaj już nie wyobrażają sobie zimy bez nart. To dlatego dziś na moim Instagramie królują głównie podróże i narty. Ten obrazek trochę nie przystaje do nazwy profilu @mama_zaczytana, choć wciąż można znaleźć na nim informacje o książkach. I jest też tam oczywiście ŁKS.

 

Wyświetl ten post na Instagramie.

 

Post udostępniony przez Czytajki (@mama_zaczytana)


Rozmawiał: Remek Piotrowski

 

Czytaj także inne artykuły z kibicowskiego cyklu:



Sponsorzy główni

Sponsorzy

Partner strategiczny

Partnerzy

Partnerzy

Partnerzy

Partnerzy

Partner techniczny

Partner medyczny