– Świadomość tego, jak funkcjonuje gospodarcza pajęczyna to olbrzymi handicap pomagający zrozumieć procesy, które nas otaczają. Tylko ten felerny futbol… dziedzina, w której bez pieniędzy daleko się nie zajdzie, ale nawet cała ich fura wciąż nie gwarantuje sukcesu – mówi Jacek Szwagrzak, kibic ŁKS-u, w rozmowie na temat związku ekonomii z futbolem.
– Znam kibiców, którzy wertują starą prasę. Znam takich, którzy analizują każdy niuans taktyczny, ale doprawdy niewielu jest chyba tak wnikliwie analizujących na przykład sprawozdanie finansowe klubów.
Jacek Szwagrzak: – Z pewnością nie ma ich zbyt wielu. Przeważająca większość oczywiście zdecydowanie wyżej od wgryzania się w klubową strukturę przychodów i kosztów ceni sobie pełnokrwiste emocje płynące z podziwiania bramek, czy widowiskowych zagrań, albo dopingu czy spektakularnych opraw na trybunach. Sam również wolę przeżywać futbol na gorąco! Czy to na samym meczu zdzierając gardło czy też już po nich jeszcze godzinami roztrząsać z przyjaciółmi ustawienie taktyczne, przydatność danego zawodnika, czy też nierzadko dogłębnie recenzować pracę arbitra.
– I właśnie chyba tym tkwi sedno. Dla każdego z nas ŁKS jest ważny, a przy tym każdy trochę inaczej go „przetwarza”.
– Miłość do ŁKS-u to coś uzależniającego, a efekty odstawienia odczuwalne są bardzo szybko kiedy nie ma spotkań. Mimo to czuję wtedy potrzebę aby być blisko drużyny, chłonąć najmniejsze strzępki informacji, dotykać klubowej materii, zrozumieć więcej z funkcjonowania ukochanego klubu.
– W przeszłości nie było z tym najlepiej i to dotykanie „klubowej materii” bywało dojmującym doświadczeniem.
– Wszyscy mamy świadomość, że przez długi okres funkcjonowania klubu, sprawy organizacyjne dominowały nad sportowymi jako źródło, negatywnych niestety, emocji. Dziś kiedy nasz klub jest już w innej rzeczywistości i sytuacja finansowa nie spędza już kibicom snu z powiek, nadal wprawne oko może jednak wyłapać z ogólnodostępnych informacji ciekawostki i niuanse, które dają pewne pojęcie o przyjętej strategii, czy punktach ciężkości czy też potencjalnych wybojach na drodze klubu do odzyskania swojej świetności.
– Jak należy rozumieć to „wyłapywanie niuansów”?
– To trochę jak śledzenie rynku transferowego tylko obiektem transferów jest kapitał a nie zawodnicy. To oczywiście także kolejne pole do międzyklubowej rywalizacji, bo można porównać, który klub ma hojniejszych sponsorów, który przy jakich nakładach osiąga jakie wyniki sportowe, czy który żyje tu i teraz, a który mocno inwestuje w przyszłość.
– Od dawna interesujesz się ekonomią?
– Zainteresowanie kwestiami ekonomicznymi, zarówno w skali makro, czyli spojrzenia na gospodarkę jako całość, jak i mikro, czyli zaglądania w głąb żywego organizmu przedsiębiorstwa, towarzyszy mi przez większość życia. Te zagadnienia, choć było to dla wielu zaskakujące, ciekawiły mnie jeszcze kiedy jako nastolatek zdzierałem spodnie rozwieszając flagi na płocie starego stadionu. Oczywistym krokiem było więc też kształcenie w tym kierunku, w trakcie którego miałem okazję poznać osobiście profesora Kozielskiego, którego postać dziś blisko związana jest z klubem.
– Szeroko rozumiana ekonomia pomaga ci zrozumieć lepiej także świat futbolu?
– Gdybyś znak zapytania postawił przed ostatnim słowem, nie miałbym wątpliwości. Świadomość tego, jak funkcjonuje gospodarcza pajęczyna to olbrzymi handicap pomagający zrozumieć procesy, które otaczają i dotykają nas każdego dnia. W pracy, na zakupach, w relacjach międzyludzkich, właściwie w każdym aspekcie życia. Tylko ten felerny futbol… dziedzina, w której bez pieniędzy daleko się nie zajdzie, ale nawet cała ich fura wciąż nie gwarantuje sukcesu. Koniec końców decyduje 20-paru facetów biegających, w krótkich spodenkach po boisku, oraz ich forma fizyczna, samopoczucie, motywacja a czasami po prostu łut szczęścia.
– Czyli nawet mając więcej danych, wynik tego futbolowego równania to nadal wielki znak zapytania?
– Futbolu nie da się do końca zrozumieć, ująć w sztywne ramy i oczekiwać prostego przełożenia działań na wyniki. Ale przecież, czyż nie dla tej właśnie nieprzewidywalności, futbol jest tak kochany na całym świecie? Oczywiście dzięki pieniądzom i mądremu ich wydawaniu można starać się zrobić wszystko, aby wpływ przypadku zminimalizować. Można próbować tworzyć przewagę nad przeciwnikiem dostarczając zawodnikom lepszą infrastrukturę do treningu, opiekę medyczną, odżywki, zgrupowania i długi szereg innych rzeczy. Ale pomimo wszelkich dysproporcji, to w futbolu jak w mało którym sporcie kopciuszek zawsze wychodząc na boisko ma szansę utrzeć nosa faworytowi.
– Zwykle większość z nas nie rozwodzi się nad szczegółami i do sprawy podchodzi dość powierzchownie, czyli „sponsor daje pieniądze, klub je inwestuje”.
– W mojej ocenie, myślenie o funkcjonowaniu relacji klub – sponsor, to głęboko zakorzeniony w Polsce archaizm, który nie dość, że utrwala patologiczny model funkcjonowania klubów, prowadząc polską piłkę w ślepy zaułek, to jeszcze generuje wygórowane oczekiwania kibiców względem właścicieli.
– Jak zatem należałoby czytać rolę sponsora we współczesnej piłce nożnej?
– Słowo sponsor, w języku polskim rozumiane jest często jako patron, filantrop, darczyńca. Ktoś kto daje środki na funkcjonowanie jakiegoś przedsięwzięcia, czerpiąc satysfakcję z samego wspierania. Tymczasem zdrowy organizm klubu, to taki, w którym właściciel »inwestuje« swoje pieniądze w rozwój klubu jak przedsiębiorstwa, oczekując przyszłych zysków, czy to w postaci dywidendy, czy po prostu zwiększenia wartości przedsiębiorstwa, a klub się samofinansuje przy udziale sprzedaży praw telewizyjnych, reklamodawców, którzy jednak również traktują to jako inwestycję, która ma przynieść im korzyści, oraz całej społeczności kibiców, którzy kupując wejściówki i pamiątki dokładają do tego swoją cegiełkę. Oczywiście to wciąż może być za mało, dlatego rozsądnie zarządzane kluby doceniają również kluczową rolę akademii i scoutingu w uzyskiwaniu pozytywnego bilansu transferowego, wynikającego ze sprzedaży wykreowanych zawodników, czy braku konieczności wydatkowania olbrzymich kwot na uzupełnienie składu.
– Skutki tego, jak to ująłeś, archaicznego postrzegania roli sponsora, bywają bolesne dla obu stron.
– Model, w którym inwestor co sezon musi dokładać prywatne pieniądze, nie na rozwój klubu, ale na utrzymanie poziomu sportowego, prędzej czy później wyczerpuje swoją formułę, choć czasem trwa to długo ze względu na rozmaite samorządowe kroplówki, czy też sponsorów z nadania politycznego, dla których sponsoring nie jest inwestycją. To jednak prowadzi znów do patologii w zarządzaniu posiadanym budżetem.
– Istnieje wiele dodatkowych czynników, niezależnych od polityki klubu, wpływających na ekonomię klubu, z którego statystyczny Kowalski nie zdaje sobie sprawy?
– Takich czynników w futbolu jest wiele, pewnie więcej niż w przypadku przeciętnego przedsiębiorstwa, czy to ze względu na samą nieprzewidywalność wyników, czy na to, że futbol to emocje, a emocje powodują często nieracjonalne decyzje w całym futbolowym otoczeniu.
– Tych niewiadomych jest tutaj zapewne bez liku.
– Tak, trzeba więc brać poprawkę na to, że włodarze klubów sportowych, opierają swoje strategie, czy już nawet prognozy finansowe o mocno niepewne przesłanki. Czy uda się awansować? Albo utrzymać? Jak w takiej sytuacji zachowają się sponsorzy i partnerzy? Ile zapłaci telewizja? Czy uda się sprzedać dobrze tego rokującego zawodnika, albo czy ten kupiony za dużą kwotę zacznie spłacać dane mu zaufanie, albo wręcz przeciwnie – złapie kontuzję i trzeba będzie szukać zastępstwa? Czy zapełni się stadion, albo czy, tak jak w przypadku obecnej pandemii, będzie świecił pustkami? Jaka będzie sytuacja ekonomiczna kibiców, partnerów, w końcu samorządu? Jakie regulacje wprowadzi PZPN, a może nawet rząd? A może szaleć zacznie konkurencja, która pozyskała możnego sponsora, albo przekonała lokalny samorząd do mocniejszego wsparcia? Można wymieniać w nieskończoność…
– Powiedzmy, że wierzymy Simonowi Kuperowi i Stefanowi Szymańskiemu, którzy stwierdzili w jednej ze swych książek, że piłkarskie sukcesy są silnie skorelowane z populacją, dochodem na jednego mieszkańca i tradycją piłkarską. Łódź i ŁKS, abstrahując od sprawy samego zarządzania klubem, mogą w związku z tym patrzeć twoim zdaniem w przyszłość z optymizmem, czy też powodów do radości jest niewiele?
– Jest ich sporo, ale oczywiście należy pamiętać, że sama szansa jeszcze nie tworzy sukcesu. Warunki jednak są niezaprzeczalne, choć jest kilka trudniejszych wyzwań. Łódź ma bogatą piłkarską tradycję, sięgającą początków rozgrywek, i choć nie jest to może historia opływająca w niezliczone tryumfy i trofea, to piłka mocno odcisnęła swoje piętno w sercach mieszkańców, wśród których można dostrzec olbrzymi głód rozgrywek i emocji na odpowiednim poziomie. Futbol to część łódzkiego DNA. Łódź w końcu to także trzecie największe miasto w Polsce, które powoli zostawia za sobą gospodarcze skutki transformacji i nadgania innych lokalnych liderów. Dziś w Łodzi prężnie rozwija się wiele sektorów biznesowych mogących stanowić zaplecze finansowe dla sportu.
– Co będzie zatem ważne, by to „mogły stanowić” przeszło w „stanowią”?
– Myślę, że Łódź nigdy nie wyzbędzie się swojego piłkarskiego rodowodu, i choć na razie wciąż jej gospodarczy rozwój nie przekłada się w sposób znaczący na rozkwit lokalnych klubów, to nadejdzie i taki moment. Ważne, by kiedy to się stanie być na to gotowym i potrafić tę falę skutecznie wykorzystać, umiejętnie angażując lokalny biznes i społeczność.
– Dostrzegasz szansę ŁKS-u także w czynniku demograficznym?
– Demograficznie sytuacja Łodzi to także duże wyzwanie dla takiego klubu jak nasz. Wiemy, że nasze miasto czeka w nadchodzących latach pewne odchudzenie populacji. Jednym z elementów tego procesu jest bogacenie się społeczeństwa i przenosiny na suburbia czy do ościennych miejscowości. Inny, znacznie poważniejszy to starzenie się społeczeństwa. Nie jest jednak tak, że Łódź pozbawiona jest dopływu tej tzw. świeżej krwi. Jesteśmy silnym ośrodkiem akademickim, a wraz z rozwojem gospodarczym coraz skuteczniej przyciągamy młodych ludzi z regionu do osiedlenia się w Łodzi. Wiedząc, że z powyższych względów o nowego kibica może być w kolejnych latach coraz trudniej, kluczowe jest aby strategia klubu otwarta była na cały region, z którego potencjalnie napływać będą nowi mieszkańcy.
– Autorzy książki „Futbonomia” uważają, że przeszkodę w rozwoju klubów stanowi m.in. ubóstwo – nie tyle nawet klubów, co społeczeństw. To jeden z elementów równania, które twoim zdaniem prezesi klubów, spece od PR i dyrektorzy powinni wziąć pod uwagę?
– Nie da się ukryć, że jest to system naczyń połączonych. Wykluczając skrajne sytuacje, kiedy klub działa w oderwaniu od rynku, bo jest np. sponsorowany przez anegdotycznych arabskich szejków, czy też, bliżej naszych realiów, przez spółkę skarbu państwa, najczęściej jego byt mocno związany jest z lokalną społecznością, zależy więc od jej zaangażowania i możliwości. Oczywiście podstawą tego równania jest zamożność kibiców i ich zdolność nabywcza dla wejściówek, klubowych pamiątek, korzystania z ofert partnerów itp. Ale bardzo ważna jest również potencjalna wielkość wsparcia lokalnego biznesu, oraz sieć powiązań, którą wokół klubu są w stanie wykreować jego właściciele.
– Potencjał finansowy wynikający z miejsca waży więcej od wspomnianych związków klubu z lokalną społecznością?
– Oczywiście, możemy teoretyzować, że w związku z tym kluby należy zakładać/przenosić do najbogatszych ośrodków. Trzeba jednak pamiętać, że klub sportowy to specyficzny rodzaj przedsiębiorstwa, w którym jednym z wiodących czynników przywiązania kibica, a więc poniekąd klienta, jest tradycja i lokalny patriotyzm. Ciężko wyobrazić sobie więc, że po ekonomicznej analizie, ktoś uznaje, że lepsze warunki do ekonomicznego rozwoju jego klub będzie miał w innym mieście i przenosi go – osiągając w następstwie finansowy sukces. Mieliśmy w Polsce kilka takich prób, wszystkie zakończone spektakularnymi porażkami.
– Co w tym zagadnieniu wysuwa się na pierwszy plan?
– Kluczową sprawą jest w mojej opinii budowanie filozofii klubu jako projektu społecznego, świadomego miejsca swojej działalności, maksymalizującego zaangażowanie biznesu i mieszkańców miasta i regionu, w którym funkcjonuje. Mam na myśli budowanie czegoś co wykracza znacznie poza samo uczestnictwo w zawodach. Projektu, który budzi sympatię i niepohamowaną chęć bycia jego częścią, wreszcie daje poczucie wspólnoty. Idei, która trafia nie tylko do przeciętnego kibica, ale także do lokalnego przedsiębiorcy, który gotów jest dołożyć cegiełkę, która pomoże klubowi wspiąć się jeszcze wyżej, jednocześnie wiedząc, że społeczność doceni jego wkład, dostarczając obrotu czy po prostu prestiżu.
– Futbol zawsze potrafił rozwijać się w miastach przemysłowych. Tam, gdzie od rana do wieczora dymiły kominy fabryk, kluby powstawały jak grzyby po deszczu. Czy historię rozwoju ŁKS-u, jego popularności w mieście oraz tego na jakich zasadach funkcjonował do transformacji ustrojowej, zdeterminowały właśnie ekonomiczne czynniki wynikające z jego włókienniczego rodowodu?
– Ciekawe pytanie, na pierwszy rzut oka stojące nieco w kontrze do tezy postawionej w jednym z poprzednich. No bo skoro tak wiele zależy od bogactwa społeczeństwa, to dlaczego futbol tak dobrze rozwijał się w miejscach, gdzie królowała ciężka praca a niekoniecznie luksusy? O powodach pewnie można napisać książkę, ale wśród najważniejszych, wymieniłbym to, że tam gdzie kwitł przemysł, po pierwsze pojawiały się duże pieniądze u lokalnych ludzi biznesu, a po drugie rosły populacje, a ludzie ciężko pracujący w fabrykach potrzebowali rozrywki. Stadiony okazały się doskonałym miejscem, w którym za niewielkie pieniądze, można było dać upust emocjom po ciężkim dniu, spotkać się z lokalną społecznością, a w końcu poczuć się częścią czegoś większego, budować tożsamość.
– A przy tym, to sport, który demokratyzuje społeczeństwo jak żaden inny.
– Na stadiony przychodziła nie tylko klasa robotnicza. Historia naszego klubu dobitnie pokazuje, że w działalność klubową angażowali się przedstawiciele całego spektrum społeczeństwa wliczając w to lokalnych liderów biznesu i autorytety. Myślę, że to właśnie to podłoże dające poczucie egalitarności, stało za sukcesem naszego klubu. Bo choć oczywistym jest włókienniczy rodowód naszego miasta i liczne powiązania klubu z tym przemysłem, chociażby w postaci prezesów, którzy pełnili ważne role również w sektorze włókienniczym, to jednak nie spłycałbym jego istnienia do samych tylko związków z przemysłem.
– Historycy futbolu często przypominają, że piłka nożna dawała, zwłaszcza angielskim robotnikom pochodzącym z małych miejscowości, poczucie wspólnoty, a sam klub piłkarski stanowił coś na kształt „małej ojczyzny”. Na czym zatem dzisiaj, w zgoła innej rzeczywistości, bazują kluby, w tym ŁKS, aby „poczucie wspólnoty” nadal podtrzymywać? I czy w Polsce robią to dobrze?
– Zgadza się, to poczucie wspólnoty to najważniejsze spoiwo, które łączy kibiców. Mogą mieć różne pochodzenie, poglądy, czy trapiące ich troski, ale kiedy „nasi” grają z „tamtymi” to wszystko odchodzi na boczny tor. A czy kluby w Polsce skutecznie o ten fenomen dbają? Moim zdaniem nie. Sądzę, że jest niewiele klubów w Polsce, które w ogóle dobrze rozumieją, że nie sprzedają tylko dwugodzinnej rozrywki w co drugi weekend, ale znacznie szerzej i głębiej zakorzenione emocje i zaspokajają emocjonalne potrzeby swoich kibiców. Oczywiście, niektóre odnoszą pomimo to umiarkowane sukcesy finansowe, ale raczej niewspółmiernie mniejsze do ich prawdziwego potencjału.
– Surowa opinia. Jak się ma do ŁKS-u?
– ŁKS w mojej ocenie jest tu pozytywnym przykładem klubu, który wie jaki chce być i jaką rolę chce pełnić w życiu swoich kibiców, włączając w swoje funkcjonowanie całe rodziny i łącząc pokolenia, tak abyś niezależnie czy jesteś młodym trampkarzem, czy zasłużonym seniorem, kibicem w szaliku, czy też tylko w kapciach, z przekonaniem mógł powiedzieć: „to jest MÓJ klub”. Oczywiście przełożenie wizji klubu na rzeczywistość to bardzo długa i kręta droga, obliczona na wiele lat pracy u podstaw. Wciąż jeszcze w zakresie odbudowy tożsamości klubu jest do wykonania wiele pracy, ale widzę, że w ŁKS-ie jest ta metodyczna konsekwencja i cierpliwość, która daje nadzieję, że te piękne idee nie pozostaną tylko na papierze.
Czytaj także inne artykuły z kibicowskiego cyklu: