W 1921 roku, a więc sto lat temu, ełkaesiacy zaliczyli premierowy start w mistrzostwach Polski. Zanim jednak łodzianie zmierzyli się z ówczesną polską czołówką, zostali najlepszą drużyną kominowego grodu. Zdecydował jeden gol.
Kibice ŁKS-u w 2021 roku emocjonują się walką piłkarzy w kolejnej pierwszoligowej kampanii, a w dobry humor wprawia tu wszystkich także postępująca w zawrotnym tempie budowa nowoczesnego stadionu, na którym popisy „Rycerzy Wiosny” będzie mogło wkrótce oglądać kilkanaście tysięcy fanów.
100 lat temu sprawy się miały zgoła inaczej. Ełkaesiacy dopiero budowali swoją pozycję w mieście włókniarzy, a sen z powiek spędzały im nie tylko wciąż silne kluby mniejszości niemieckiej na czele z Klubem Turystów i Unionem, ale i katastrofalny stan infrastruktury sportowej, dość powiedzieć, że w półmilionowym wówczas mieście brakowało choćby jednego boiska z prawdziwego zdarzenia.
Co z tą wolnością obywatelską?
W 1921 roku łodzianie mieli do dyspozycji tylko małe i piaszczyste boisko w Helenowie, znajdujące się wewnątrz toru kolarskiego. Bolejący nad biedą łódzkiego futbolu dziennikarze wspominali z przekąsem, że w przypadku oberwania chmury boisko to przeobrażało się w staw, na którym z powodzeniem można było zorganizować zawody wioślarskie.
Zatroskani entuzjaści piłki nożnej z kominowego grodu, na czele m.in. z działaczami ŁKS-u, te wszystkie infrastrukturalne niedomagania próbowali zrekompensować projektami urządzenia boisk w parkach, lecz tutaj okoniem stawał zwykle magistrat, zgadzając się na piłkarskie fanaberie pod warunkiem, że „demokratyzm i wolność obywatelska” nie zostaną ograniczone. Oznaczało to ni mniej, ni więcej, że nawet w trakcie zawodów te naprędce zaimprowizowane boiska miały… stać otworem dla przechadzających się po parkach łodzian.
Szczęście w nieszczęściu przedstawiciele sześciu łódzkich klubów, w tym i ŁKS-u, którzy wkrótce zamierzali wziąć udział w rozgrywkach o mistrzostwo okręgu (celem tychże było wyłonienie reprezentanta Łodzi w pierwszych dokończonych mistrzostwach Polski) zgodzili się pójść na rozmaite ustępstwa, zobowiązując się m.in. nie kwestionować, jak było to wtedy w modzie, ani terminów, ani miejsca rozgrywania spotkań, ani w końcu wyników meczów.
Z pomocą futbolistom przyszło w końcu także wojsko. Powstające na placu Hellera boisko D.O.K. (czyli boisko Dow. Okr. Korp, IV) pozostawiało wiele do życzenia, w dodatku jego budowa, ze względu na brak środków i brak zainteresowania ze strony władz centralnych, przeciągała się nieznośnie, ale dzięki operatywności generała Jana Rządkowskiego i udzielonego na ten cel kredytu, doczekała się w końcu Łódź boiska co prawda bardzo biednego, ale przynajmniej spełniającego regulaminowe minimum.
„Daleko jeszcze stoją…”
ŁKS, którego przedwojenne boisko przy ulicy Srebrzyńskiej zostało doszczętnie zdewastowane w trakcie Wielkiej Wojny, w pierwszych miesiącach II Rzeczpospolitej odbudowywał swoje zaplecze i podobnie jak pozostałe łódzkie kluby, nadrabiał zaległości względem polskiej czołówki, czyli znacznie silniejszych pod względem organizacyjnym i sportowym klubów z Galicji.
„Goście łódzcy, jak w ogóle wszystkie kluby sportowe w byłych zaborach rosyjskim i pruskim, grą swoją daleko jeszcze stoją poza poziomem gry, na jakim stoją kluby małopolskie, a nawet niektóre rezerwy tych klubów” – surowo oceniała postawę ŁKS-u gazeta „Nowa Reforma” i nic w tym dziwnego, w końcu ten właśnie rok 1921 upłynął ełkaesiakom przede wszystkim na pilnej nauce, bo w starciach z ówczesnymi potentatami, zwłaszcza Cracovią i Pogonią Lwów, stali nasi piłkarze na straconej pozycji.
Trzon ówczesnej drużyny stanowili niemal wyłącznie przedwojenni gracze. ŁKS prezentował momentami poprawny futbol, lecz bywał zespołem dojmująco chimerycznym, więc kto wie, jak potoczyłyby się losy ełkaesiaków w rozpoczętych wiosną mistrzostwach okręgu, gdyby w mieście włókniarzy nie pojawił się Adam Obrubański. Jeden z największych autorytetów przedwojennego futbolu „z grunty zreorganizował i ujął w karby” drużynę ŁKS-u, dzięki czemu łodzianie robili szybkie postępy – jak to ujął „Przegląd Sportowy” – „w technice i kombinacji, przytem zyskuje coraz bardziej na pewności siebie i wskutek tego jest najpoważniejszym kandydatem na mistrza okręgowego”.
Bramki ełkaesiaków strzegł zazwyczaj Franciszek Mühln. Duet obrońców słynący z imponujących warunków fizycznych Stanisław Piotrowski stworzył Izydorem Czekalskim. O sile drugiej linii decydowali Zygmunt Otto, Wawrzyniec Cyl (później jednego z najlepszych ligowych obrońców) i Karol Hanke, a w ataku oprócz Zygmunta Langego występowali Stefan Kowalczyk, Antoni i Aleksander Kowalscy i Antoni Śledź.
Raziły niemieckie okrzyki…
Rywalem ełkaesiaków na tym naszym łódzkim podwórku był wtedy ŁTS Szturm, słynący z brutalnej gry swoich piłkarzy niemile przy tym rażących ówczesnych polskich widzów zawodów „ciągłymi krzykami po niemiecku”. Klubu Turystów stał wówczas defensywną, czyli niesławnym i zajadle wówczas jeszcze krytykowanym przez prasę „murowaniem bramki”. ŁTS-G stawiał na siłę (piętą achillesową tej drużyny było wyszkolenie techniczne), z kolei Union cieszył się na początku lat 20. powszechną sympatią, co zawdzięczał grze tyleż ofiarnej, ile prowadzonej zazwyczaj w duchu fair-play.
Specyficzne były to czasy, dość powiedzieć, że ŁKS rozpoczął mistrzostwa od starcia z Klubem Turystów, ale wkrótce doszło do powtórki meczu, a to ze względu na kardynalne błędy sędziego. Zdaje się że arbiter nie przestudiował piłkarskiego elementarza, ba, chyba go nawet nie przekartkował, bo podczas meczu po ewidentnych faulach w polu karnym dyktował zawsze tylko… rzuty wolne, zresztą jeden z takich rzutów wolnych egzekwowali łódzcy piłkarze z odległości pięciu metrów od bramki.
Powtórzony mecz zakończył się remisem 1:1 i w ŁKS-ie nikt na ten podział punktów w premierowym występie zbytnio nie narzekał, tym bardziej że w naszym zespole zabrało Wawrzyńca Cyla. Najlepszy w mieście – jak wówczas twierdzono – środkowy pomocnik, odbywający wówczas służbę wojskową, nie zagrał z Klubem Turystów, bo grę w naszym klubie mocno utrudniały mu wówczas władze wojskowe.
Mistrzostwo okręgu!
Po unieważnionym koniec końców meczu z Klubem Turystów ełkaesiacy zremisowali 2:2 ze Szturmem w spotkaniu, w którym „dominowała brutalność”, tak bardzo przecież charakterystyczna dla ówczesnych pojedynków z narodowościowo-politycznymi podtekstem w tle. Dziewiątego lipca ŁKS rozgromił 8:1 Siłę, a tę jedyną bramkę rywale naszych piłkarzy zdobyli po błędzie obrońcy Izydora Czekalskiego, upamiętnionym za sprawą zabawnego komentarza żurnalisty „Głosu Polskiego”, który na łamach tej gazety donosił o „Czekalskim, który robił co umiał, ale ponieważ, nic nie umiał, więc i niczego nie zrobił”.
Kilka dni później na boisku w Helenowie wyższość ełkaesiaków musiało uznać ŁTS-G, a już w tym meczu gołym okiem widać było, że krakowskie korepetycje Adama Obrubańskiego nie idą na marne, bo w przeciwieństwie do stosujących długie podania rywali, ełkaesiacy imponowali kombinacyjną grą po ziemi i jak zauważył jeden z dziennikarzy, niespotykaną dotąd w Łodzi karnością zawodników. W czwartym meczu, który upłynął w duchu fair-play, ŁKS odprawił z bagażem pięciu goli Union (5:1).
Na półmetku rywalizacji zarząd ŁZOPN powziął uchwałę na mocy której najsłabsze drużyny pierwszej serii rozgrywek (Union i Siła) utworzyły klasę B, natomiast Klub Turystów, ŁKS, Szturm i ŁTS-G w drugiej rundzie miały między sobą rozstrzygnąć losy mistrzostwa okręgu, czyli wyłonić zespół reprezentujący miasto w mistrzostwach Polski.
Rundę rewanżową ełkaesiacy rozpoczęli od kolejnego bezbramkowego remisu ze Szturmem, w trakcie którego trup ściele się gęsto (jakże by inaczej), ba, sędzia wyrzucił piłkarza Szturmu z boiska po bezpardonowym ataku na naszego golkipera (zdaniem prasy – zagrażającym życiu!), co zresztą piłkarze niemieckiego klubu skwitowali gwizdami i niewybrednymi komentarzami.
Po tych polsko-niemieckich zapasach ŁKS pokonał 3:0 Klub Turystów, nie pierwszy raz zachwycając łódzkich kibiców rzadko oglądanym tutaj stylem gry przypominającym tzw. krakowską szkołę. Porażka 1:3 w ostatnim meczu z ŁTSG niewiele zmieniła. Ełkaesiacy i Turyści zakończyli rozgrywki z dziewięcioma punktami na koncie, ale minimalnie lepszy bilans bramkowy (zdecydował jeden gol!) zapewnił zespołowi Adama Obrubańskiego tytuł mistrza okręgu łódzkiego.
ŁKS rzutem na taśmę wyprzedził Klub Turystów i w nagrodę zakwalifikował się do mistrzostw Polski, gdzie już bez Adama Obrubańskiego łodzianom mocno przetrzepały skórę Cracovia z Pogonią Lwów. Honorowy punkt zdobyty dzięki zremisowanemu 3:3 meczowi z Wartą Poznań był wówczas kiepskim pocieszeniem, ale nikt się tym specjalnie w Łodzi nie przejął. Dzięki doświadczeniom nabytym w 1921 roku już wkrótce drużyna „czerwonych” doszlusuje do polskiej czołówki.