Klub

Maksymilian Rozwandowicz: Nie przeszkadza mi noszenie fortepianu

04.11.2020

04.11.2020

Maksymilian Rozwandowicz: Nie przeszkadza mi noszenie fortepianu

fot. Łukasz Grochala / Cyfrasport

– Wcześniej dostawaliśmy w łeb i byliśmy bezradni. Dziś uczymy się tego, jak być na boisku zespołem mądrzejszym – mówi Maksymilian Rozwandowicz, z którym porozmawialiśmy o koncentracji, pandemii oraz niewdzięcznej, lecz przy tym bardzo ciekawej pracy defensywnego pomocnika.

– Trener Wojciech Stawowy zapewniał, że wymuszona kwarantanną przerwa nie spowodowała dużych strat. W Janikowie nie mieliście problemów z tym tzw. czuciem piłki?

– Wydaje mi się, że nie. Przerwa w zajęciach z zespołem trwała tylko tydzień, a to przecież nie na tyle długo, żeby pojawiły się jakieś problemy. Nie wyszliśmy na boisko w Janikowie kilka godzin po zakończeniu kwarantanny. Przed meczem z Unią przepracowaliśmy sumienie cały tydzień.

– Co będzie kluczem do ewentualnego sukcesu w tej nienormalnej przecież „pandemicznej” rzeczywistości ligowej?

– Musimy na siebie uważać. Musimy być odpowiedzialni. Jeśli będziemy zdrowi i jeśli kolejne mecze nie będą odwoływane, a rozgrywki zostaną dograne do szczęśliwego końca, damy sobie radę. Nie będę oryginalny, ale kluczem do sukcesu jest właśnie zdrowie.

– A koncentracja? Szatnia ŁKS-u potrzebuje w tych okolicznościach dodatkowych bodźców?

– Koncentracja jest bardzo ważna, ale każdy z nas jest profesjonalistą, więc z tym nie może być problemu. To są proste sprawy. Kiedy na przykład wstajesz rano, wiesz, że musisz zjeść śniadanie. Kiedy pojawiasz się w klubie, wiesz, że musisz być skoncentrowany na swoich zadaniach. Musisz po prostu wiedzieć, jak wykonać swoją robotę. My naprawdę zdajemy sobie sprawę z tego, o co gramy w tym sezonie, dlatego utrzymujemy odpowiednie „napięcie” cały czas.

– Koncentracja jest celem, a środkiem do niej…

– Na pewno świadomość. Wypracowuję ją – że tak to ujmę – za sprawą codziennych zajęć z zespołem i treningów indywidualnych; za sprawą odpowiedniej diety, różnych sposobów regeneracji, snu i zabiegów. To oczywiście często kwestia indywidualna, ale sądzę, że w przypadku wielu innych zawodników wygląda to podobnie.

– Zajęcia treningowe różnią się diametralnie od tych sprzed pandemii?

– Przede wszystkim nie sposób porównać pracy w trakcie kwarantanny z tą wykonywaną na boisku podczas normalnych zajęć z drużyną, co nie oznacza, że bagatelizowaliśmy pracę w domu, bo ona pozwoliła nam w tym czasie w jakimś stopniu zachować sprawność fizyczną. Jeśli natomiast pytasz o zajęcia z zespołem i porównanie ich z tymi sprzed pandemii, to tutaj nie ma różnicy. Jedyne, co się zmieniło, to przedtreningowe procedury, za sprawą przestrzegania których minimalizujemy ryzyko wynikające z koronawirusa.

– Na razie nie ma jeszcze z czego się cieszyć, ale spodziewałeś się, że po tej ekstraklasowej burzy, pozbieracie się tak szybko.

– Drużynie pomogło to, że została z nami większość zawodników, że nie było tu rewolucji kadrowej. Do tego, czego nie zamierzam ukrywać, wszystkim nam to ekstraklasowe niepowodzenie podrażniło ambicję. Zamierzamy udowodnić, że to tylko wypadek przy pracy i naprawdę bardzo chcemy, żeby ŁKS wrócił tam, gdzie jego miejsce.

– Diagnozując wasze wcześniejsze kłopoty, wielu uważało, że nie byliście przygotowani na niepowodzenie, bo kolejne awanse zwyczajnie przyzwyczaiły was do sukcesów. W sporcie nie sposób wygrywać bez końca, więc i my poniesieniem kiedyś porażkę. Będziemy wtedy mądrzejsi?

– Bardzo bym chciał i wierzę, że będziemy. Pomijając ekstraklasę, faktycznie cały ten wcześniejszy okres należałoby nazwać sielanką. Wygrywaliśmy mecze, wywalczaliśmy kolejne awanse, niemal cały czas byliśmy na fali; słowem – kraina mlekiem i miodem płynąca. To truizm, ale z każdej bolesnej lekcji należy wyciągnąć naukę. W poprzednim sezonie ekstraklasa mocno nas doświadczyła, więc w tym cała sztuka, żeby wspomniane doświadczenia pomogły nam w przyszłości. Wiem, że w przypadku ewentualnego niepowodzenia, na przykład słabszego meczu, jesteśmy teraz w stanie lepiej i szybciej zareagować.

– Na pierwszy rzut oka gracie w piłkę podobnie, ale ponoć diabeł tkwi w szczegółach. Pytanie zapewne niepoważne, bo czysto teoretyczne, ale sądzisz, że ten dzisiejszy ŁKS jest silniejszy od tego sprzed kilku miesięcy?

–  Ciężko powiedzieć, bo odpowiedź na to pytanie poznalibyśmy dopiero w ekstraklasie. Tylko tam dałoby się to teraz sprawdzić i tam też przekonalibyśmy się, czy z nabytym w ostatnich miesiącach doświadczeniem wyglądalibyśmy na boisku lepiej. Co zaś do tego naszego grania – trener Wojciech Stawowy zaproponował coś nowego. Wiem, że wielu może się wydawać, że pod tym względem niewiele się zmieniło i że nadal – jak to mówią wszyscy – po prostu „chcemy grać piłką”, ale uważam, że jeśli zajrzymy do środka i zwrócimy uwagę na to, w jaki sposób rozwiązujemy różne sytuacje na boisku, a przy tym nie zadowolimy się powierzchownymi wrażeniami „z zewnątrz”, tego nowego pomysłu naprawdę trudno nie zauważyć. Jego weryfikacja nastąpi oczywiście w dalszej części rozgrywek.

– Kilka lat temu Maksymilian Rozwandowicz wygłosił zwyczajową formułkę o tym, że to trener decyduje o miejscu zawodnika na boisku, ale dawał nam przy tym do zrozumienia, że najlepiej czuje się na pozycji nr „6”. Z ręką na sercu: środek obrony – defensywny pomocnik – ma to dla ciebie znaczenie?

– Nigdy nie grymaszę, ale jeśli mam być szczery, to owszem, ma to dla mnie znaczenie. Na pozycji defensywnego pomocnika występowałem w trakcie swojej przygody z futbolem najczęściej, więc nie ukrywam – teraz, gdy trener Wojciech Stawowy, dał mi szansę znów tu zagrać, trochę mi ulżyło. Trenerzy Wojciech Robaszek i Kazimierz Moskal mieli na mnie inny pomysł, a ja nie miałem z tym żadnego problemu. W końcu jesteśmy przecież tylko rzemieślnikami, których zadaniem jest wykonać konkretną robotę. Nie byłbym jednak z tobą szczery, gdyby powiedział, że nie cieszy mnie powrót na pozycję numer „6” i to nawet nie dlatego, że bardziej ją lubię, bo najważniejsze kryterium dotyczy przydatności piłkarza w kontekście zespołu. Tego, co może dać drużynie. Każdego zawodnika definiuje jakiś zestaw cech. To, czym ja dysponuję, predysponuje mnie do gry na pozycji defensywnego pomocnika.

– Lubisz robotę, którą zwykło się uważać za wielce niewdzięczną.

– Coś w tym jest. Uogólniając: zadaniem obrońcy jest bronić; zadaniem pomocnika – asystować i zdobywać bramki, a przynajmniej tak się zwykło postrzegać rolę tych piłkarzy. Ja krążę pomiędzy tymi dwoma formacjami i nawet jeśli nie wszyscy dostrzegają pracę zawodników występujących na tej pozycji, to i tak jest to bardzo ciekawa, a przy tym niezwykle odpowiedzialna robota. Raz – bo musisz być stale skoncentrowany na odbiorze piłki. Dwa – bo po tym jak już ją zdołasz odebrać, pomagasz także w kreacji. Często rozmawiając o piłce mówi się, że jedni są od tego, by grać na fortepianie, a inni, żeby ten fortepian nosić. Mnie to noszenie fortepianu nigdy nie przeszkadzało.

– Specyfika tej pozycji sprawia, że jest ona trudniejsza do opanowania?

– Nie bez powodu mawia się, że pomocnik na stare lata może śmiało zająć pozycję środkowego obrońcy i doskonale tam sobie poradzi [śmiech – przyp. red.]. A tak na serio – myślę, że pozycja numer „6” jest trochę trudniejsza, choć istnieje wiele podobieństw, zwłaszcza w systemie gry zaproponowanym przez trenera Wojciecha Stawowego.

– To „dźwiganie fortepianu” nigdy nie przeszkadzało ci w zapędzaniu się w okolice bramki rywala. Masz na koncie już 16 goli w barwach ŁKS-u. Trafiałeś w III, II, I lidze oraz w ekstraklasie. Najlepiej smakował gol zdobyty na stadionie Widzewa?

– Strzelić bramkę na Widzewie w meczu derbowym – to było niezwykłe uczucie. Nie będę się wdawał w szczegóły, ale kto trochę mnie zna, wie jak ważny był to dla mnie moment. Gdybym musiał to uczucie porównać z czymś konkretnym, na myśl nasuwa mi się chyba tylko feta z okazji awansu. Trudno rzecz opisać słowami, ale mniejsza o nie. Najważniejsze, że nikt mi tego nie odbierze. Tak, na ten moment, to dla mnie najważniejsza bramka.

fot. Radosław Jóźwiak / Cyfrasport

– Bramka istotnie była ważna, ale zwraca uwagę także to, że po jej zdobyciu, tak jak po zdobyciu wielu innych w tym sezonie, potrafiliście z kamienną twarzą nadal grać „swoje” i załatwić sprawę na chłodno.

– Doświadczenie, o którym wcześniej już rozmawialiśmy, procentuje właśnie w takich sytuacjach. Wcześniej cały czas dostawaliśmy w łeb i byliśmy bezradni. Dziś uczymy się tego, jak być na boisku zespołem mądrzejszym. Jesteśmy w stanie zadać cios, a przy tym podejść do tematu w sposób bardziej niż w przeszłości wyrachowany. Nie chcemy dać się sprowokować i tak samo musi być, kiedy to rywal zdobędzie gola.

– W sobotę czeka nas starcie z Chrobrym Głogów i przy tej okazji spotkanie z Kamilem Juraszkiem i Patrykiem Bryłą. Wysłałeś już kolegom zaczepnego SMS-a?

– To dopiero przed nami [śmiech – przyp. red.]. Dzisiaj trudno coś zaplanować, wszystko w związku z pandemią dzieje się z dnia na dzień, a my skupiamy się w pierwszej kolejności na dzisiejszym treningu. W sobotę najważniejszy będzie natomiast mecz. Na rozmowy ze starymi kolegami przyjdzie czas.


Rozmawiał: Remek Piotrowski