Klub

Jak brat z bratem

03.09.2020

03.09.2020

Jak brat z bratem

fot. Paweł Ciesielski

Bracia? Nie, to być nie może. Na pierwszy rzut oka ogień i woda. Inaczej patrzą na świat. Inaczej go rozumieją. Inaczej przeżywają sport. Ale i jeden, i drugi za ŁKS dałby się pokroić w plasterki.

Czym się różnią?

– Wszystkim!  – odpowiadają jednym głosem. – My nawet z wyglądu nie jesteśmy do siebie podobni. Inaczej patrzymy na świat, mamy inne temperamenty, inne zainteresowania. Nawet kibicujemy inaczej. Brat – dynamicznie, jak ultras: krzycząc, śpiewając, skacząc, natomiast ja w sposób bardziej stonowany, jak piknik: analizując taktykę, tonując emocjonalne reakcje brata – wyjaśnia Szymon, a Mateusz potakuje głową. – Mój brat woli poczytać książkę w fotelu, ja mam „ADHD”. W młodości rzadko się jednak kłóciliśmy, a ja, jako młody łepek, chciałem robić to, co on. Szymon lubił koszykówkę, to ja też. Lubił rocka i metal, to ja też. Chodził na ŁKS, to…. raczej oczywiste – wyjaśnia Mateusz.

Trudno się nie zgodzić. Szymon – ten starszy – na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie salonowca, odrobinę zamkniętego w sobie introwertyka, kogoś w typie akademickiego profesora, który waży słowa, ale zawsze ma asa w rękawie. Mateusz to żywioł. Nie gryzie się w język. Wszędzie go pełno, a przy tym jest bezpośredni i szczery do bólu. Swoim entuzjazmem zaraża wszystkich wokół.

To zapewne geny

Pierwszy pojawił się na al. Unii 2 pod koniec lat 80. Drugi dołączył dziesięć lat później i od tego momentu bywają tu regularnie. Nie ma w tym przypadku, bo ŁKS – jak to ujął Mateusz – mieli w genach. Dziadek Leon z Karolewa chodził na ŁKS. Drugi dziadek, Jurek, grał nawet w męskiej drużynie siatkówki ŁKS.

– Na mecze poza wspomnianym dziadkiem z Karolewa chadzali też tata, wujkowie, a wielkim fanem ŁKS-u był nasz pradziadek. Babcia opowiadała, że śledził wszystkie dyscypliny, a gdy jego żona – nasza prababcia – kazała mu zaopiekować się dziećmi, bo chciała w mieszkaniu zrobić gruntowne porządki, to zabierał je na mecz bokserski pięściarzy ŁKS-u – wyjaśnia Szymon i wspomina ze smutkiem, że pradziadek drogo zapłacił za tę swoją miłość do klubu. Przed jednym z wydarzeń odbywających przy al. Unii 2, mężczyzna sprawdzał bilet i wówczas wparował przed niego jeden ze sportowców, który w sposób bezceremonialny chciał wejść na gapę. Rozpoczęła się pyskówka, a wraz z nią niepotrzebne emocje – opłakane w skutkach dla serca mężczyzny.

– W żartach z bratem często twierdzę, że mecze ŁKS-u też przyprawią mnie kiedyś o zawał – dodaje Szymon i wypomina przy tej okazji sportowcom „gwiazdorzenie”. – Niektórzy z nich zapominają, że każde ich zachowanie, gest i słowo może mieć moc sprawczą, więc jeśli nie wiesz, jak się zachować, na wszelki wypadek zachowaj się przyzwoicie. Proponuję brać przykład z Arka Malarza. Nie znam go osobiście, ale swoim zachowaniem, postawą na boisku i poza nim, sprawia wrażenie profesjonalisty w każdym calu – zauważa starszy z braci.

Fajna opcja

Urodzili się nieopodal stadionu ŁKS-u, ale zabawne w ich historii wydawać się może to, że młodość spędzili na… Olechowie. Wtedy było to jeszcze niewielkie osiedle. Każdy znał każdego. W piaskownicy lub na szkolnym boisku nikogo nie interesowało „za kim jesteś”.

– Inaczej wyglądało to dopiero wówczas, gdy jechaliśmy z Olechowa na mecz. Wiedzieliśmy, że na początku tej podróży nie należy obnosić się ze swoimi futbolowymi preferencjami. Koszulkę ukrywaliśmy pod kurtką, szalik zawiązywaliśmy w pasie i wsiadaliśmy do autobusu linii „98”. Kurtkę rozpinałem dopiero po przekroczeniu ul. Kilińskiego – przyznaje Mateusz.

Z biegiem lat wiele się zmieniło. Z długiej kilkugodzinnej wyprawy zrobił się krótki spacer na stadion. Dziś już nie mieszkają na Olechowie. Założyli rodziny. Są szczęśliwymi mężami i ojcami. Kiedyś wyruszali z Olechowa na mecz kilka godzin przed pierwszym gwizdkiem, a po tradycyjnym obiedzie u babci, która mieszka nieopodal stadionu, na trybunie pojawiali się niekiedy i dwie godziny przed meczem.

– Nie było wyjścia, bo później nie było gdzie usiąść. Teraz mieszkam na Retkini. Przedmeczowy rytuał wygląda inaczej… doroślej. Rozmowy z sąsiadami, którzy również zawsze idą na mecz. Spotkanie z bratem, piwo, kiełbaska. Zawsze staramy się kupić karnet na B2. Odkąd powstała nowa trybuna celujemy w ten sektor. Naturalnie nie jest to „Galera”, gdzie zdzierasz gardło, ale kilka rzędów wyżej zasiada „Stary Teofilów”, który nie pozwala się nudzić. I oczywiście nikomu to nie przeszkadza – mówi Mateusz, a starszy brat ripostuje z pobłażliwym uśmiechem, bo przecież bracia lubią sobie dokazywać. – Ja staram się zawsze skupić na meczu, choć ekstrawertyczny sposób kibicowania brata nieco zaburza mi odbiór.

Szymona i Mateusza, tak przecież różnych ludzi, o tak odmiennej powierzchowności i odmiennym charakterze, wbrew pozorom więcej łączy niż dzieli. A już na pewno łączy ich Łódzki Klub Sportowy w ten swój przedziwny, niekiedy zdawałoby się nielogiczny sposób, scalając dwie tak różne osobowości.

– Starszy brat ełkaesiak to fajna opcja! Dlaczego? Bo zabrał młodszego brata na mecz i zrobił z niego ełkaesiaka. A teraz, gdy każdy z nas ma milion rzeczy na głowie, to fantastyczna sprawa, ponieważ zawsze mamy pretekst, żeby przynajmniej raz na dwa tygodnie spotkać się przy al. Unii. ŁKS ma dużą moc łączenia ludzi. Nie wiem, czy braciak jest tego świadomy, ale pomimo naszych różnych charakterów ukształtował mnie w wielu kierunkach. W tym najważniejszym – ełkaesiackim – również.

– Tutaj wyjątkowo się z nim zgodzę – odpowiada z przekorą w głosie Szymon. – Zawsze jest obok mnie na trybunie osoba, z którą mogę dzielić radość, która podniesie na duchu po porażce. Zawsze mam tutaj z kim się pośmiać i posmucić. Dzięki Mateuszowi zwracam uwagę na niuanse, na które zapewne nie zwróciłbym uwagi sam. Po prostu pełniej doświadczam widowiska piłkarskiego. Poza tym zawsze dostaję porcję świeżych ploteczek na temat klubu i życia kibicowskiego, o których z racji mieszkania na „Retce” zawsze wie więcej Mateusz – przyznaje Szymon.

Nie tylko z przyzwyczajenia

Kiedy pytam o to, czym w istocie jest dla nich ŁKS, Mateusz odpowiada, że z jednej strony przyzwyczajeniem, z drugiej – miłością. To geny, pasja, hobby, tradycja, a także przyjaźń. Jego zdaniem nie sposób tego wyrazić jednym słowem, zresztą nie słowa, nomenklatura i szufladki są tutaj najważniejsze.

– Cytując klasyka, zostaję do końca „mojego…lub jej”. Słodkie przekleństwo? Na pewno bycie kibicem ŁKS-u nie jest usłane różami. Zaczynałem w mistrzowskim sezonie, a później te wszystkie wzloty i upadki, bankructwa, degradacje i awanse. Jestem dumny, że z bratem możemy się zaliczać do grona tych spośród kibiców, którzy byli z nim na dobre i złe – mówi z dumą Mateusz.

– Czy to przyzwyczajenie? – zastanawia się z kolei Szymon. – Ja po prostu chcę bywać na ŁKS-ie. Gdzieś tam w tle chyba towarzyszył mi przez całe życie, nawet wtedy, kiedy nie byłem tego do końca świadomy. Urodziliśmy się obaj w szpitalu im. Madurowicza, zaledwie 500 metrów w linii prostej od stadionu. Dziadek powiedział mi, że kiedy byłem niemowlakiem nad moim łóżeczkiem wisiały spodenki ŁKS-u. Jeśli ktoś w najbliższej rodzinie mówił o wizycie na wydarzeniu sportowym, to również w tle zawsze pojawiał się ŁKS. Wychowywałem się na terenach, które zdominowane były przez kibiców „Rycerzy Wiosny”, a nawet przeprowadzka na widzewski Olechów nie zgasiła we mnie „ełkaesiackości”. Wystarczyła jedna wizyta na stadionie ŁKS-u… – wyjaśnia.

Nie wybaczyłbym…

Czy jest coś, czego nie wybaczyliby swojemu ulubionemu klubowi? Szymon twierdzi, że zejścia z raz obranej ścieżki, wytyczonej przez prezesa Tomasza Salskiego i realizowanej m.in. przez dyrektora Krzysztofa Przytułę. Kibic cieszy się, że ŁKS wrócił do korzeni, pracy z młodzieżą, że myśli o rozbudowie struktur i pamięta o tzw. odpowiedzialności społecznej.

– Nie ma póki co chętnych Gatesów i Bezosów, którzy chcieliby zainwestować w ŁKS setki milionów, ale i tak mamy już niemało! Wyjątkowego Prezesa-Właściciela. Coraz liczniejszą i coraz zdolniejszą młodzież. Współpracującą z klubem Szkołę Gortata. Akademię ze świetną infrastrukturą. Świetną robotę klub wykonuje w zakresie rozwijania świadomości kibica i pielęgnowania historii. Jeśli ktoś powie mi, że tak nie jest, że nie widzi rozwoju klubu i drużyny, to pożyczę mu swoje okulary. OK, spadliśmy z Ekstraklasy. I co? I w sumie nic. Dawniej po spadku z ekstraklasy byłaby katastrofa. Teraz w spokoju przygotowujemy się do pierwszoligowej batalii. Dostaliśmy po nosie, zebraliśmy niezbędne doświadczenie, wyciągamy wnioski i jedziemy dalej. W strukturze klubu nic się nie zmieniło. Mamy zawodników, uzupełniamy braki, rozwijamy naszych młodzieżowców. Przekreślenie dorobku ostatnich lat i zejście z tej ścieżki byłoby niewybaczalne – oznajmia twardo Szymon i przekonuje, że przypadki Radionowa, Ratajczyka czy Trąbki nie są dziełem przypadku.

– Dlaczego talent Daniego Ramireza nagle eksplodował? Ano dlatego, że miał tu stworzone odpowiednie warunki. Wcześniej nikt o nim nie słyszał. Potrzebne było naprawdę wprawne oko, aby w tym zagubionym piłkarzu Stomilu, zobaczyć zjawiskowego piłkarza. Nie rozumiem tych krytycznych głosów, kierowanych pod adresem dyrektora Przytuły. Śmiem twierdzić, że gdyby nie jego praca, przez ostatnie cztery lata nie wykonalibyśmy tak wielkiego kroku do przodu. A pamiętajmy, że działa w rzeczywistości pewnych ograniczeń budżetowych – dodaje starszy z braci.

Dawno zakupione

Szymon i Mateusz oczywiście będą wspierać łódzki klub także w nowym sezonie. – Nie wyobrażam sobie, by mogło być inaczej – oznajmia młodszy z braci, który plany wakacyjne zawsze stara się dopasować mając na uwadze terminarz ligowy.

– Kupiliśmy karnety już pierwszego dnia sprzedaży – dodaje Szymon. – Traktuję to jako cegiełkę kładziona w rozwój ukochanego klubu. ŁKS jest obecnie firmą dobrze zorganizowaną, więc mam pewność, że środki te zostaną dobrze wykorzystane. W zamian otrzymamy emocję.

Dalekich przodków naszych braci Łódź przyciągnęła z różnych zakątków Polski swoim potencjałem. Szukali swojej „Ziemi Obiecanej” i zdaniem Szymona kilka pokoleń temu właśnie tutaj ją znaleźli.

– Czuję się łodzianinem, a Łódź jest moim miejscem na Ziemi, co szczególnie wyraźnie odczułem podczas dwuletniego okresu pracy na południu kraju. ŁKS jest dla mnie elementem „łódzkości”, za czym przemawia jego bogata historia, poprzez którą jest z Łodzią nierozerwalnie związany. ŁKS jest częścią bycia łodzianinem, a poprzez to jest częścią mnie. Nie ma możliwości, żebym kibicował innemu klubowi, niezależnie od wyników – obstaje twardo przy swoim Szymon i także tutaj bracia mówią jednym głosem.

– Nie urodziłem się w Barcelonie, Madrycie czy innym Manchesterze, gdzie nigdy nie brakowało wielkich pieniędzy, gwiazd i zwycięstw. Urodziłem się w Łodzi. Tu jest ŁKS! I najważniejsze, że to jest mój ŁKS! Przecież nie można urodzić się w Łodzi i wybrać innej drużyny – przekonuje Mateusz, znacząco przy tym puszczając oko.


Braci wysłuchał: Remek Piotrowski

Czytaj także inne artykuły z kibicowskiego cyklu: