Piłkarze ŁKS-u zdołali wywalczyć jeden punkt na stadionie Widzewa i biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności należy go przyjąć z szacunkiem. 64 derby Łodzi z pewnością nie zachwyciły, ale tradycyjnie nie zabrakło w nich walki. Ełkaesiacy kończyli mecz w dziesiątkę.
Wysoka stawka spotkania sprawiła, że na stadionie przy al. Piłsudskiego oglądaliśmy partię piłkarskich szachów. Kibice piłki nożnej spoza Łodzi, którzy zdecydowali się na obejrzenie telewizyjnej transmisji tego meczu mają oczywiście prawo kręcić nosem, bo nie ukrywajmy, środowy pojedynek odwiecznych rywali nie stał, delikatnie rzecz ujmując, na wysokim poziomie, nie aspekt estetyczny był jednak w środę najważniejszy.
Kibiców ŁKS-u bardziej od pięknej gry interesowały punkty i ambitna postawa drużyny, dlatego wysoki pressing zastosowany przez podopiecznych trenera Wojciecha Robaszka już w pierwszej minucie spotkania (natychmiast przyniosło to zagrożenie pod bramką Widzewa) zwiastował dobrze. Po kornerze piłkę w stronę bramki zdołał uderzyć głową jeden z ełkaesiaków, a Wolański nie bez problemów sparował ją na poprzeczkę.
Widzew odpowiedział natychmiast i też po rzucie rożnym. Pozostawiony bez opieki Nowak uderzył futbolówkę głową, na szczęście najlepszy, jak się potem okaże, piłkarz ŁKS-u w tym meczu, czyli bramkarz Michał Kołba nie dał się zaskoczyć. Łódzki golkiper nie musiał co prawda bronić groźnych strzałów, ale kapitalnie zagrał na przedpolu, dając w wielu momentach spotkania spokój swoim kolegom z pola. A wracając do samego meczu – chwilę po strzale Nowaka znów zagotowało się pod bramką gości, bo po dalekim wrzucie piłki z prawej strony zaskoczyć Kołbę próbował Daniel Mąka, na szczęście najskuteczniejszy zawodnik miejscowych uderzył niecelnie, w czym spora zasługa Pawła Pyciaka.
Chwilę potem na ełkaesiaków spadło pierwsze nieszczęście – bezpardonowe wejście Piotra Okuniewicza (bez kartki) zakończyło się dla Przemysława Kocota fatalnie. Defensywny pomocnik ŁKS-u stracił ponoć na chwilę przytomność, a chociaż potem wrócił na murawę, jeszcze w pierwszej połowie zastąpić go musiał Artur Golański. Z boiska tymczasem wiało nudą, a pojedyncze przebłyski ełkeasiaków (trzy niezłe próby indywidualnego dryblingu Mateusza Gamrota, jedna odważna szarża Łukasza Kopki i jeden kapitalny drybling Jewhena Radionova) nie przełożyły się na zagrożenie pod bramką Widzewa, tak jak nie przełożyły się na nie egzekwowane w okolicach szesnastki Widzewa stałe fragmenty gry. Było ich kilka i chyba należało je odrobinę lepiej spożytkować. Nie zawodzili natomiast nasi piłkarze jeśli chodzi o zaangażowanie.
Dopiero w końcówce pierwszej połowy oglądaliśmy dwie bardzo groźne akcje – najpierw w polu karnym gości szarżował Mateusz Michalski, ale jego strzał okazał się niecelny, natomiast kilkadziesiąt sekund później po składnej akcji ełkaesiaków i dobrej centrze z prawego skrzydła autorstwa Patryka Bryły, naciskany przez obrońcę Golański uderzył z półwoleja w stronę bliższego słupka – Wolański odbił piłkę przed siebie, a próbującego „poprawić” kolegę Radionova uprzedził w ostatniej chwili stoper Widzewa.
Po zmianie stron obraz gdy nie uległ zmianie. Akcji tak pod jedną, jak i drugą bramką było jak na lekarstwo, a chociaż nie sposób zarzucić piłkarzom obu zespołów zaangażowania, nie da się ukryć – irytowały niedokładności, głupie straty i przede wszystkim brak pomysłu na zawiązanie akcji ofensywnej. Tym, co mogło martwić w kontekście gry ełkaesiaków (bo to ich postawa interesuje nas najbardziej), były pojawiające się coraz częściej niewymuszone błędy i to nawet w dość prostych sytuacjach. Nie rzadko bowiem zdarzało się tak, że jeden z naszych piłkarzy zdołał skutecznie odebrać piłkę, aby zaraz potem oddać ją za darmo. Rywal zresztą rewanżował się często tym samym.
W każdym razie w 65. minucie o mały włos ŁKS nie stracił przez to gola. Paweł Pyciak uznał, że piłka wyszła poza boisko i stanął, natomiast sędzia nakazał grać dalej. Nie podejmuję się rozstrzygnąć tego, czy nasz zawodnik miał w tej sytuacji rację, w każdym razie Mąka zagrał na szesnasty metr do Radwańskiego, a po strzale młodego pomocnika Widzewa piłka trafiła w słupek. Zdenerwowany obrońca ŁKS-u głośno protestował, za co sędzia ukarał go żółtą kartką. Jak się wkrótce okaże, odbije się to czkawką…
Już bowiem kilka minut później Pyciak, zdaniem arbitra, sfaulował przy linii bocznej widzewiaka i choć śmieć wątpić, czy było to przewinienie na kartkę, Tomasz Kwiatkowski ukarał walecznego defensora „czerwienią” i ŁKS w trakcie dwadziestu ostatnich minut musiał radzić sobie w dziesiątkę. Warto wspomnieć, że w międzyczasie ełkaesiacy zdołali poważnie zagrozić bramce Wolańskiego, ale strzał głową Radionova okazał się minimalnie niecelny.
Grający z przewagą jednego zawodnika Widzew ruszył śmielej do przodu, na nasze szczęście rywalom w ofensywie w środę brakowało jakości i tak naprawdę Michał Kołba w poważnych tarapatach znalazł się tylko raz, gdy odważnie ruszył w stronę pola karnego Kazimierowicz, a potem oddał niecelny strzał. ŁKS, co zrozumiałe, nie forsował w końcówce spotkania tempa, starał się szanować piłkę, niemniej należy zwrócić uwagę naszym piłkarzom, że także w tym newralgicznym momencie spotkania potrafili zgubić futbolówkę w prostych wydawałoby się sytuacjach.
Tym razem na szczęście obyło się bez konsekwencji, więcej nawet – ełkaesiacy mogli zaskoczyć gospodarzy w doliczonym czasie gry, gdy Radionov ściągnął na siebie uwagę obrońcy, Patryk Bryła znakomicie zacentrował z lewego skrzydła, a Damian Guzik uderzył piłkę głową – niestety bardzo niecelnie. Mecz zakończył się podziałem punktów, który widzewiaków powinien martwić bardziej niż ŁKS.
29. kolejka III ligi (64. derby Łodzi)
Widzew Łódź – ŁKS Łódź 0:0
Żółte kartki: Wolański, Nowak, Kazimierowicz – Gamrot, Pyciak, Gamrot.
Czerwona kartka: Pyciak 72.
Sędziował: Kwiatkowski.
Składy:
Widzew: Wolański – Kozłowski, Nowak, Zieleniecki, Gromek, Mąka (81 Krzywicki), Rodak, Kazimierowicz, Radwański, Michalski, Okuniewicz (55 Kamiński).
ŁKS: Kołba – Pyciak, Ślęzak, Juraszek, Rozmus, Guzik, Kocot (38 Golański, 77 Rozwandowicz), Gamrot, Golański, Nowak, Radionov.