Drużyna

Niezwykli. Zapomniani. Władysław Karasiak

26.06.2020

26.06.2020

Niezwykli. Zapomniani. Władysław Karasiak

fot. NAC / Prezes ŁKS Józef Wolczyński podczas wręczania upominku piłkarzowi Władysławowi Karasiakowi w obecności zawodników klubu i zaproszonych gości na murawie boiska.

Złośliwy kibice rywali wyśpiewywali pod jego adresem znany szlagier Mieczysława Fogga „To ostatnia niedziela”, lecz on nie przejmował się docinkami. Słynący z boiskowej długowieczności „Karaś”, choć dziś to postać zapomniana, zalicza się do najlepszych obrońców w historii klubu.

Przed wojną w ŁKS-ie grało kilku niezłych obrońców. Tych bardzo dobrych było w sumie trzech – Wawrzyniec Cyl, Antoni Gałecki i Władysław Karasiak. Ostatni z wymienionych należał do ulubieńców łódzkich kibiców. I nie bez powodu.

Skok przez parkan

Na boisko przy ulicy Dzielnej, gdzie już kilka lat przed pierwszą wojną światową spotykali się ełkaesiacy, zaglądał w każdej wolnej chwili. A to z wypiekami na twarzy przyglądał się zmaganiom starszych kolegów, a to – nieco zresztą na przekór wiecznie stroskanej matce – uganiał się za piłką sam.

Miał przy tym sympatyczny urwis to wielkie szczęście, że mieszkał w domu przy ulicy Składowej, by więc dostać się na boisko wystarczyło pokonać niewysoki parkan odgradzający plac od ulicy i już można było się cieszyć piłkarską zabawą.

– Będziesz ty wkrótce internacjonałem – mawiali z przekąsem panowie przyglądający się ganiającemu za piłką dziesięciolatkowi. Któż z nich mógł wówczas przypuszczać, że ta niepozorna chłopaczyna zostanie kilkanaście lat później jednym z najlepszych obrońców w kraju i dwunastokrotnym reprezentantem Polski.

Kto ma życie surowe…

Władysław Karasiak urodził się 8 stycznia 1899 roku w Łodzi. Występował to wielu łódzkich klubach (i warszawskich  również), ale największe sukcesy święcił jako ełkaesiak.

Życie przyszłego reprezentanta Polski nie było usłane różami. W wieku piętnastu lat, niedługo po tym jak wybuchła pierwsza wojna światowa, został zesłany na roboty do Niemiec i zmuszony do pracy w kopalni. Robota była ciężka, lecz nawet to doświadczenie nie wybiło mu z głowy futbolu. Karasiak zapisał się do klubu Germania i trenował w nim aż do 1917 roku.

– Myślę, że kto ma życie surowe, to i w sporcie nabiera wytrwałości, bez której trudno marzyć o sukcesach – powie po latach bohater naszej krótkiej opowieści.

fot. NAC / Drużyny reprezentacji Łotwy i Polski przed meczem. W ciemnych koszulkach od lewej stoją: Władysław Szczepaniak, Teodor Peterek, Antoni Gałecki, Władysław Karasiak, Karol Pazurek, sędzia Esko Pekkonen, Marian Schaller, Ryszard Łysakowski. Kleczą: Stefan Domański, Witold Wypijewski, Gerard Wodarz.

Po powrocie do kraju wreszcie trafił i do ŁKS-u, choć jego barwy aż do początku lat 30. reprezentował z przerwami na występy w innych zespołach. Także jako ełkaesiak zadebiutował 29 czerwca 1924 roku w reprezentacji Polski w wygranym 2:0 meczu z Turcją, czyli spotkaniu na otwarcie stadionu przy al. Unii 2.

Na dobre zakotwiczył w ŁKS-ie na początku lat 30. i pozostał tu aż do wybuchu drugiej wojny światowej, stając się obok Wawrzyńca Cyla i Antoniego Gałeckiego najlepszym obrońcą klubu w jego przedwojennej historii. „Żelazny bek ŁKS”, „Karaś” – bo tak go nazywano, rozegrał w trakcie swojej kariery kilkaset spotkań, a na boisku spędził czterdzieści lat.

Karasiak słynął z boiskowej długowieczności. Zdarzało się, że złośliwi kibice rywala wyśpiewywali pod jego adresem słynny szlagier Mieczysława Fogga „To ostatnia niedziela”, niejednokrotnie wieszcząc doświadczonemu obrońcy rychły koniec przygody z piłką, ten jednak pomimo upływu lat wciąż imponował wysoką formą. Sympatię kibiców zyskał zresztą już wcześniej i to za sprawą… wysokich wykopów piłki. Niewyrobiona wówczas jeszcze piłkarska gawiedź za każdą taką posłaną w chmury „świecę” nagradzała piłkarzy, i to jeszcze w latach dwudziestych, gromkimi brawami.

Po fajrancie na boisko

Legenda głosi, że Karasiak nigdy nie doznał kontuzji, co zawdzięczał ponoć swojemu końskiemu zdrowiu. A to o tyle godne uwagi, że choć piłka nożna była jego największą pasją, karierę sportowca godził z nierzadko ciężką pracą. Przed wojną był zawodowym żołnierzem (podoficerem Wojska Polskiego). Po wojnie – pracował jako robotnik w parowozowni oraz jako pracownik lodowiska.

– A nieraz też zdarzało się, że po nocnej zmianie w wykończalni, rano wychodziłem na boisko – wspominał po latach.

fot. NAC / Drużyna reprezentacji Polski. Stoją od prawej: sędzia Mihaly Ivancsics, Jan Loth, Józef Adamek, Wawrzyniec Cyl, kapitan Henryk Reyman, Mieczysław Balcer, Emil Goerlitz, Władysław Karasiak, Władysław Kowalski, Jan Durka (rezerwowy). Siedzą od prawej: Marian Spoida, Zygmunt Otto, Karol Hanke.

Na boisku mierzący niespełna 170 centymetrów wzrostu obrońca imponował nieustępliwością, siłą i szybkością. Właśnie dzięki szybkości i refleksowi Karasiak słynął z bardzo efektywnej, ale i czystej gry. Przepisy przekraczał rzadko. Żaden sędzia nigdy nie wyrzucił go z boiska, nigdy też nie zdyskwalifikowano go za niesportowe zachowanie. I chociaż do przesadnych należałoby zaliczyć opinię jednego z dziennikarzy „Przeglądu Sportowego” (ten przekonywał, że Karasiak „nigdy nie splamił się faulem”), nie bez powodu ówcześni stawiali piłkarza za wzór do naśladowania dla młodych adeptów piłkarskiego rzemiosła.

– „Od tej chwili ataki ŁKS-u słabną i Warta często dochodzi do głosu, lecz doskonale grający Karasiak rozbija wszelkie ich ataki – napisze jeden z żurnalistów po meczu z poznaniakami. – Niezawodny Karasiak likwiduje w zarodku każdą akcję – dodawał kolejny.

Sławny bek

Rudowłosy i krzywonogi piłkarz, który co ciekawe nie potrafił grać głową, zasłynął jako jeden z najlepszych w historii ŁKS-u obrońców, ale potrafił także pomóc zespołowi w ofensywie. Jego przechwyty i dryblingi na bramkę rywala wieńczone potężnymi bombami spędzały sen z powiek wielu rywalom. Zdobył kilka bramek, jest też – co zauważył w jednej ze swych książek historyk futbolu Andrzej Gowarzewski – autorem pierwszego samobójczego gola w historii polskiej ligi.

Nic to jednak. Prosty i bardzo przy tym skromny człowiek i tak został jednym z ulubieńców sympatyków ŁKS-u. W latach 30. cieszył się tak w Łodzi, jak i w samym klubie ogromnym szacunkiem. Wybrano go nawet kapitanem drużyny i to on kroczył na czele zespołu podczas jubileuszowych defilad.

Wielu znało też na pamięć popularny wówczas wierszyk napisany na cześć „bożyszcza piłkarskiej Łodzi” (bo i tak go niekiedy nazywano), który pojawił się po raz pierwszy w piśmie „Karykatury” na początku lat 20. I mniejsza o walory stricte literackie wspomnianego „dzieła”, bo w tym przypadku najważniejsza była treść.

Chluba Łodzi, nowy „rep”

Sławny w całej Polsce bek –

Kto go nie zna, ten jest kiep,

Nie wart jeść codzienny chleb.

Z Madziarami będzie grał

Ten razowy chłop na schwał

Będzie znany wnet w Europie

Karaś… który piłkę kopie.

W barwach ŁKS-u zaliczył ponad sto dwadzieścia ligowych spotkań. Wystąpił w wielu pamiętnych meczach ełkaesiaków w tym okresie, między innymi w wygranych w 1932 roku pojedynkach z Ruchem Hajduki Wielkie (6:0) i Garbarnią Kraków (6:1), zwycięskim meczu z Pogonią Lwów (5:0 w 1933 roku), czy innym wygranym spotkaniu z mistrzowskim wówczas Ruchem (4:2 w 1935 roku).

Zapomniany

Władysław Karasiak przeżył drugą wojnę światową. Po latach wspominał, że nawet wówczas, kiedy za grę w piłkę nożną groziły ze strony okupanta surowe kary, górę wzięła miłość do futbolu. Grywał więc w piłkę w czasie wojny, a i nie zrezygnował z niej także po tzw. wyzwoleniu. Przed słynnym meczem ełkaesiaków z IFK Norrköping w czerwcu 1946 roku, kiedy na trybunach stadionu ŁKS-u pojawiło się ponad dwadzieścia tysięcy widzów, został odznaczony srebrnym Krzyżem Zasługi. Karierę piłkarską zakończył w wieku 53 lat.

Dziś o Władysławie Karasiaku pamiętają nieliczni kibice Łódzkiego Klubu Sportowego, starsi dziennikarze i historycy sportu. A pamiętać powinniśmy, bo „Karaś” był jednym z najlepszych. Nie tylko na boisku.

„Sławny w całej Polsce bek” zmarł 11 sierpnia 1976 roku w Łodzi.


Autor: Remek Piotrowski