Drużyna

Z Krakowem pod rękę

07.05.2020

07.05.2020

Z Krakowem pod rękę

fot. NAC / Adam Obrubański (z prawej)

Trener Wojciech Stawowy nie jest pierwszym krakusem, który postanowił pomóc ŁKS-owi. Podobnych krakowskich tropów znajdziemy tu przecież w przeszłości więcej.

Żaden to zresztą powód do wstydu dla Łodzi, w końcu to, co dobre w polskim futbolu rozpoczęło się właśnie w Galicji. Dlaczego? Ano Lwów i Kraków od początku wiedziały nieco więcej od innych, o co chodzi w całej tej zabawie, jakże więc dziwić się towarzystwu z Kongresówki, że z tych wszystkich krakowsko-lwowskich doświadczeń czerpało potem pełnymi garściami.

I tak jak wszyscy zwykli zawsze wypominać krakusom ich rzekome skąpstwo, tak w temacie piłkarstwa krakowscy „centusie” okazali się dla Łodzi nad wyraz szczodrzy.


Nauczyciel

Pierwszy fachowiec z Krakowa pojawił się w ŁKS-ie w 1910 roku. O Bernardzie Millerze opowiadaliśmy kilka dni temu, więc tutaj wspomnijmy jedynie, że to ten właśnie działacz i zarazem pierwszy kapitan słynnej drużyny „Pasów”, zdołał z grupy łódzkich zapaleńców uczynić drużynę piłkarską z prawdziwego zdarzenia.

ŁKS skorzystał z krakowskich korepetycji w trójnasób, okazał się bowiem Miller nie tylko zręcznym instruktorem i doskonałym piłkarzem, ale zatrudniony na posadzie nauczyciela w łódzkim gimnazjum wyszukiwał w szkołach zdolnych młodych piłkarzy, którzy zasilali potem szeregi ŁKS-u. Dzięki niemu w 1912 roku ełkaesiacy cieszyli się z pierwszego w historii triumfu czyli Pucharu Smitha i Gilchrista przyznawanego za zwycięstwo w rozgrywkach Lodzer Fussball Verband.

Miller uczył ełkaesiaków krakowskiego grania, w którym zawsze więcej od siły i zapalczywości ważyły technika, krótkie podania po ziemi i miła dla oka piłkarska finezja. Złośliwi tę futbolową maestrię na krakowską nutą nazywali pogardliwie „hyperkombinacjami” lub systemem „stu podań”, lecz ówczesne sukcesy Cracovii i Wisły na krajowym podwórku mówiły same za siebie.

Dlaczego Kraków obrał taką właśnie drogę? Nie bez znaczenia są tu austriackie wpływy w okresie zaborów, nie bez znaczenia i okoliczności w jakich rozwijało się piłkarstwo na tych ziemiach.

– Krakowianin, pędząc żywot w jedynym szczęśliwym zakątku ziem polskich, w którym nie odczuwał bezpośrednio wrogiej władzy zaborczej i w którym nikt mu nie negował czucia się i nazywania Polakiem, wyrosły w atmosferze śpiącego miasta, gdzie mu nic, nawet do znudzenia szablonowe a tak częste obchody narodowe, nie mąciło szarzyzny codziennego życia – jest spokojny, powolny, nie da się prędko wyprowadzić z równowagi, lubi systematyczność – wyjaśniał w latach 20. „Przegląd Sportowy”.


Profesor

To krakowskie dzieło budowy silnej drużyny ŁKS-u po Bernardzie Millerze kontynuował na początku lat 20. Adam Obrubański. Niewielu ludzi futbolu w tamtym czasie cieszyło się takim jak on autorytetem, dość powiedzieć, że ten krakowski piłkarz, organizator, dziennikarz, znakomity sędzia, związany z Wisłą działacz i w końcu świetny trener (prowadził też reprezentację Polski!) potrafił swego czasu pójść na wojnę nawet z PZPN-em (choć przypłacił ją dwuletnią dyskwalifikacją).

Obrubański zajmował się rzeczami dużymi i małymi, zwracał uwagę na szczegóły, on zresztą dbając o wizerunek piłkarstwa w naszym kraju (dziś rzecz śmieszna, wtedy ważna) apelował często do piłkarzy:

– Panowie, dbajcie o swój ubiór! Każda dziura na koszulce i zaschnięte błocko uwłaczają godności piłkarza – przypominał zawodnikom, zwłaszcza na prowincji, gdzie gracz nim doczłapał na boisko, w sportowym rynsztunku musiał przemaszerowywać niekiedy przez całe miasto.

W 1920 roku porucznika Adama Obrubańskiego skierowano do łódzkiego  garnizonu i działacze ŁKS-u skrzętnie z tej szansy skorzystali, tym bardziej że krakowianin grywał gościnnie w barwach łódzkiego klubu już w 1911 roku. Obrubański, tak jak wcześniej Miller, wpajał więc łodzianom krakowską filozofię gry i ze swojego zadania wywiązał się doskonale. To dzięki niemu ełkaesiacy zostali mistrzem okręgu i w 1921 roku po raz pierwszy w historii mogli rywalizować z najlepszymi w kraju o mistrzostwo Polski.


Szlak ku pojednaniu

Znaczenia krakowskiej myśli szkoleniowej dla rozwoju ełkaesiackiej piłki nie sposób przecenić, ale pamiętajmy, że i Kraków wiele nam zawdzięczał. W 1927 roku, gdy rozgorzała wojna ligowców z PZPN-em, ten drugi, któremu nie w smak był projekt nowych rozgrywek, zakazał lojalnym sobie drużynom jakichkolwiek kontaktów z „buntownikami”. Ligowców – czyli niemal wszystkich znaczących klubów w Polsce – nie bardzo to zmartwiło, choć żałowali Cracovii, która jako jedyna z wielkich opowiedziała się w trakcie konfliktu po stronie związku.

Premierowa edycja rozgrywek ligowych odbyła się bez udziału „Pasów”, ale w tym samym 1927 roku lody zdołano przełamać, w czym i ŁKS maczał palce. Łodzianie (ŁKS i Turyści) zaproponowali Cracovii rozegranie kilku meczów towarzyskich, a choć oficjalnie liga i PZPN zakazywały bratania się z „wrogiem”, w połowie sierpnia 1927 roku w al. Unii 2 takie sensacyjne zawody udało się rozegrać. Niedługo po tym prezes PZPN Edward Cetnarowski dał za wygraną, zaś „Pasy” znów mogły rywalizować z najlepszymi, tym razem już w lidze.


I tu, i tam

Tych łódzko-krakowskich tropów znajdziemy niemało także po wojnie. Jerzy Kasalik, (przygodę z piłką rozpoczął w Hutniku Kraków) z powodzeniem reprezentował barwy ŁKS-u na boisku, a ekipę z Suchych Stawów prowadził z sukcesami jako trener (zaliczył też nieudany epizod w al. Unii 2). W pierwszej połowie lat 70. w ŁKS-ie występował Kazimierz Jałocha, wychowanek Wróblowianki Kraków, ojciec Marcina, znanego potem ligowca i olimpijczyka z Barcelony.

W swoim trenerskim CV ŁKS i Kraków (a konkretnie Wisłę) ma m.in. urodzony w naszym mieście Wojciech Łazarek, swego czasu selekcjoner reprezentacji Polski, z kolei w piłkarskim życiorysie ma je również i Tomasz Kłos. Kilka lat temu w al. Unii 2 rozwinął się talent niedocenianego wcześniej Krzysztofa Mączyńskiego z Wisły Kraków, a nie tak dawno koszulkę z przeplatanką na piersi wkładał pochodzący z Krakowa Patryk Bryła. Nie można tu zapomnieć też o urodzonym w Krakowie trenerze Wiesławie Pokrywie, który piłkarską młodość spędził w Wiśle Kraków, a od 1980 roku wyszkolił w ŁKS-ie kilka pokoleń piłkarskiej młodzieży.

Trener Kazimierz Moskal, dyrektor sportowy Krzysztof Przytuła i teraz Wojciech Stawowy zdają się więc wpisywać w ten trend, tym bardziej że ŁKS na krakowskich mariażach wychodził zwykle dobrze. Jak będzie teraz?


Autor: Remek Piotrowski