Klub

Zdzisław Leszczyński: Każda passa musi się odmienić

07.09.2019

07.09.2019

Zdzisław Leszczyński: Każda passa musi się odmienić

fot. Artur Kraszewski

Seria porażek jest zawsze frustrująca dla sportowca, ale najważniejsze w takich momentach to zachować wiarę w siebie i z pozytywnym nastawieniem podchodzić do kolejnych spotkań. Trzymam mocno kciuki za to, aby moi młodsi koledzy jak najszybciej zaczęli nową serię: meczów bez porażki – mówi Zdzisław Leszczyński, który w barwach ŁKS-u wystąpił w lidze 308 razy (z czego 246 w ekstraklasie) i zdobył 15 bramek.

Jak zdrowie?

Odpukać, dopisuje. Mimo tylu lat gry w ekstraklasie i pierwszej lidze, mój organizm ma się jeszcze całkiem nieźle.

Dalej biega pan za piłką?

Tak, znowu jestem zgłoszony do rozgrywek A klasy i gram sobie jeszcze w Jutrzence Bychlew. Zazwyczaj po pełne 90 minut, bo nie mamy ostatnio zbyt wielu osób na zmiany. Dla mnie ta rywalizacja z zawodnikami młodszymi o 20-30 lat to przede wszystkim sposób na to, aby utrzymać sylwetkę. Dzięki takiemu regularnemu ruchowi udaje mi się podtrzymać fajną formę biegową i bardzo się z tego cieszę. Nie pcham się już jednak nigdzie do przodu, bo potem potrzebowałbym meleksa, aby wrócić na pozycję. A gram na stoperze.

I dalej zajmuje się pan też szkoleniem młodzieży?

Tak. Choć już nie w Jutrzence, a we Włókniarzu Pabianice mam dwie grupy – rocznik 2010 i 2012. Uprzedzając kolejne pytanie, wcale nie ciągnie mnie do pracy z seniorami. Nie mam do tego uprawnień i nie zamierzam ich nawet robić. Dla mnie najfajniejsza zabawa na boisku jest z dzieciakami i na tym tylko chcę się skupić. Poza tym, normalnie pracuję jeszcze zawodowo na pełen etat od godziny szóstej do czternastej.

A mecze ekstraklasy pan ogląda?

Z rozbrajającą szczerością muszę powiedzieć, że nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałem jakieś spotkanie. Mój kontakt z ekstraklasą ogranicza się tylko do sprawdzenia wyników ŁKS-u. Na mecze też przestałem chodzić, nawet w Pabianicach na „okręgówce” nie byłem już bardzo dawno.

To o analizę gry młodszych kolegów nie będziemy pytać. Zapytamy za to o to, czy panu jako piłkarzowi zdarzały się też takie serie pięciu porażek z rzędu? Co się wtedy dzieje w głowie piłkarza i jak sobie z tym radzić?

Przez tyle lat grania były różne słabsze momenty, ale akurat pięciu meczów bez żadnego punktu to sobie nie przypominam. Jest to przykra sytuacja, ale najważniejsze w takich chwilach to zachować wiarę w siebie i z pozytywnym nastawieniem podchodzić do kolejnych spotkań. Z każdej strony docierają do mnie głosy, że ŁKS dobrze gra w piłkę, ale nie potrafi tego przełożyć na odpowiedni rezultat. Wierzę, że wkrótce passa się odmieni, bo pamiętajmy, że ełkaesiacy są przyzwyczajeni do zwycięstw. W pierwszej lidze wygrywali na tyle często, że pewnie zdążyli zaszczepić w sobie ten gen zwycięzców. Przy właściwym podejściu oraz ciężkiej pracy musi się on znów uaktywnić.

Pana następcą z Pabianic w ekipie „Rycerzy Wiosny” jest Maksymilian Rozwandowicz. Co pan może o nim powiedzieć?

Przede wszystkim cieszę się, że Pabianice znów mają swojego reprezentanta w ekstraklasie. Ostatnio Maks stracił miejsce w podstawowym składzie, ale jestem przekonany, że wcześniej czy później je odzyska. To bardzo ambitny chłopak. Wiem, bo dobrze znam Krzysztofa, czyli ojca Maksa, który jest dwa lata starszy ode mnie i kiedyś razem graliśmy w PTC Pabianice, a teraz grywamy jeszcze w oldbojach.

Najbliższym rywalem ŁKS-u jest Pogoń Szczecin, w której barwach grał pan przez półtora sezonu – w tym, co ciekawe, wówczas, gdy ŁKS zdobywał mistrzostwo kraju. Jak pan wspomina pobyt w Szczecinie?

Całkiem pozytywnie. Gdy człowiek zmienia otoczenie i poznaje nowych ludzi, pozwala mu to z innej perspektywy spojrzeć na pewne sprawy. A warto dodać, że wtedy w Szczecinie zebrała się bardzo fajna grupa i z wieloma chłopakami jeszcze się później spotykałem w innych klubach. Był tam wtedy choćby Olgierd Moskalewicz, z którym grałem potem w Radomsku, a także Piotr Mandrysz, który w tymże Radomsku nas prowadził jako trener.

Co przemawia za tym, że to właśnie w Szczecinie ełkaesiacy mogą przełamać złą passę?

Pogoń dobrze zaczęła sezon i jest w czubie tabeli. Od „Portowców” wszyscy będą oczekiwali zwycięstwa u siebie w konfrontacji z przedostatnim ŁKS-em. Od ŁKS-u nikt za to w tym meczu cudów nie wymaga, co paradoksalnie może tylko chłopakom pomóc. Najważniejsze, że to zagrać spokojnie swoje. Według mnie ŁKS stać w tym meczu nawet na zdobycie kompletu punktów, a przynajmniej jednego. Z całego serca życzę chłopakom wygranej w tym meczu.

Jaka jest pana recepta na sportową długowieczność?

Nie umiem podać jednego konkretnego przepisu, nie stosuję też żadnej diety-cud. Myślę, że jest to składowa wielu czynników. Od predyspozycji rodzinnych po te tysiące godzin spędzonych na boisku. Widocznie kiedy człowiek robi to, co lubi, to organizm reaguje na to pozytywnie nawet pomimo upływu kolejnych lat.

Najważniejszy spośród tych pana 352 meczów w ekstraklasie to…?

Zdecydowanie ten pierwszy. Choć od tamtego spotkania minęło już ponad 31 lat, to w głowie cały czas mam świeże wspomnienia związane z tym występem. Graliśmy w Zabrzu z Górnikiem i przegraliśmy 0:1, w czym miałem swój spory udział. Krzysiek Baran zagrywał piłkę, która odbiła się ode mnie i przelobowała Jarka Bako – w ten sposób straciliśmy gola, po którym zabrzanie mogli potem świętować zwycięstwo. Jak widać, moje początki w ekstraklasie nie były szczególnie udane i niewiele po tym pierwszym występie wskazywało, że później uzbieram jeszcze ponad 350 meczów. Dodam, że premierową rundę grałem na prawej stronie defensywy i dopiero potem trenerzy zaczęli mnie wystawiać na środku obrony albo w roli defensywnego pomocnika.

A spośród 16 zdobytych bramek w ekstraklasie, która była najbardziej istotna?

Wszystkie sprawiły mi jednakową radość i satysfakcję. Jeżeli na boisku ma się przede wszystkim zadania defensywne, tym bardziej człowiek docenia to, co udaje się osiągnąć pod bramką przeciwnika. Trudno wtedy dzielić gole na lepsze i gorsze. Niech inni oceniają, jeśli chcą…

Na koniec nie możemy też nie zapytać o emocje związane z udziałem w meczu charytatywnym #RazemDlaKuby. Duże to było przeżycie być częścią tego szczytnego przedsięwzięcia?

Wrócić po tylu latach na murawę przy al. Unii 2 – to na pewno był wzruszający dla mnie moment. Super sprawa zobaczyć się z tyloma chłopakami, z którymi grało się na przestrzeni lat. Nowa trybuna też robi wrażenie, ale z chwaleniem całego obiektu poczekam do zakończenia rozbudowy stadionu. Słyszałem, że prace powoli ruszają, więc oby wszystko szło do końca zgodnie z planem. A atmosfera podczas meczu? No cóż, na ŁKS-ie zawsze panowała bardzo dobra atmosfera i nic się w tym względzie nie zmieniło. Wiem, że teraz kibice są przejęci ostatnimi porażkami, ale głowa do góry. To jest sport i tak się czasami układa. Ekstraklasa to na tyle specyficzne rozgrywki, że po pięciu kolejnych porażkach równie dobrze może niebawem przyjść pięć kolejnych zwycięstw.