Klub

Z archiwum „Naszej eŁKSy” | Adam Westfal (CANAL+ Sport)

28.12.2019

28.12.2019

Z archiwum „Naszej eŁKSy” | Adam Westfal (CANAL+ Sport)

fot. Artur Kraszewski

Ciągle dobrze pamiętam, bo byłem na decydujących meczach, lata świetności łódzkich klubów. Pamiętam mistrzostwa Polski dla ŁKS-u i dla Widzewa oraz łódzkie derby, czyli najbardziej niepowtarzalne zjawisko w polskim futbolu. Chciałbym doczekać meczu ŁKS-Widzew, który decydowałby o mistrzostwie Polski. Dla łodzianina byłoby to wyjątkowe wydarzenie, a jeżeli nasze kluby opierałyby się przy tym na wychowankach i chłopakach z regionu, to już by był ideał – mówi Adam Westfal, dziennikarz Canal+ Sport, czyli oficjalnego nadawcy rozgrywek PKO Ekstraklasy.

Nazwa tego cyklu to Bywalcy Loży Prasowej, choć w Twoim przypadku jest to pewne niedopowiedzenie, bo mecze ŁKS-u oglądasz zwykle z perspektywy murawy. Na ile ta bliskość wydarzeń zmienia postrzeganie boiskowej rzeczywistości?

Łapię się na tym, że mniej interesuje mnie wynik końcowy spotkania, a bardziej to, żeby ktoś mnie czymś zaskoczył.  Żebym zobaczył fajną piłką, fajnego młodego zawodnika i coś, co jest wyjątkowe jak na polskie realia. Gdy tak się temu przyglądam z bliska, rezultat jest dla mnie sprawą drugorzędną.

Dużo łatwiej jest się porwać emocjom, gdy bohaterów zmagań ma się na wyciągnięcie ręki?

Zdecydowanie łatwiej, ale należy pamiętać, że będąc na meczu dużo czasu spędzam w wozie montażowym, który stoi 20-30 metrów od boiska. Nie jest tak, że cały czas znajduję się w bezpośrednim sąsiedztwie linii bocznej i ławek trenerskich. Pod koniec pierwszej połowy przerywam montowanie skrótu i przemieszczam się na stanowisko reporterskie, aby zrobić wywiad. Często zdarza się, że w czasie, kiedy biegnę z wozu do ścianki, pada bramka i wtedy muszę błyskawicznie zmienić swój pomysł na rozmowę i całą sekwencję przygotowanych w głowie pytań. A raz było nawet tak, że nikt mi nie powiedział o tym, że tuż przed przerwą padł gol, a ja stałem z mikrofonem w miejscu, z którego nie było widać boiskowego zegara. Taka historia przydarzyła mi się w Kielcach, kiedy wziąłem do wywiadu bodaj Bartka Rymaniaka i zaczynam od tego, że przegrywają po 45 minutach 0:1, a on mi przerywa i poprawia mnie, że jest remis 1:1 do przerwy. No cóż, w pracy na żywo wszystko dzieje się bardzo szybko… Potem, już po meczu, rozmawialiśmy z Bartkiem o tej sytuacji i śmiał się, że prawie go przekonałem, że jednak do przerwy przegrywali. Oczywiście takie nieporozumienia zdarzają się raz na kilka tysięcy razy, a nie co drugi weekend – ale jednak się zdarzają.

Jakie inne ze swoich antenowych wpadek wspominasz zatem z szerokim uśmiechem?

Raz zdarzyło mi się relacjonować mecz… nie będąc na nim. Bardzo stare to dzieje, bo dotyczą jeszcze pobytu w ekstraklasie Odry Wodzisław Śląski. Otóż jest piątek, godzina 16:00, siedzę sobie w domu i robię kawę, gdy dzwoni do mnie kierownik produkcji z Wodzisławia i pyta mi się, gdzie jestem. No więc mu odpowiadam, po czym w słuchawce zapada głucha cisza, którą przerywa dopiero nieśmiałe: „żartujesz sobie?”. Okazało się, że w ostatniej chwili, dzień wcześniej, zmieniły się obsady poszczególnych meczów, ale nikt mnie o tym nie poinformował. Co było robić? Błyskawicznie wsiadłem w samochód i ruszyłem do Wodzisławia. Dojechałem na godzinę 20:05, czyli kilkanaście minut po zakończeniu spotkania, które trwało od 18-tej. W międzyczasie byłem na telefonie z synem, który opowiadał mi, co dzieje się na boisku. Łączenie na żywo miałem wpisane o 20:10 i bez cienia zawahania zrelacjonowałem zakończoną właśnie potyczkę. Nikt się nie zorientował, że wszystko odbyło się na tak wariackich papierach. Takie są właśnie uroki pracy w telewizji, gdzie – jak już mówiłem – raz na kilka tysięcy przypadków zdarzają się sprawy, które normalnie trudno byłoby sobie nawet wyobrazić. Inna sprawa, że miałem mnóstwo szczęścia, bo był to typowy mecz walki, podczas którego nie wydarzyło się nic tak nadzwyczajnego, co mogłoby jeszcze elektryzować kibiców przez kilka kolejnych dni.

A czy po tylu latach na wizji zdarza Ci się jeszcze pomylić imię czy nazwisko rozmówcy?

No pewnie. Nie wiem, czy jest to kwestia adrenaliny towarzyszącej byciu na antenie, czy po prostu chwilowej dekoncentracji, ale faktycznie dochodzi do takich sytuacji. Pamiętajmy, że łatwiej też przekręcić imię rozmówcy, gdy zna się kilku czy kilkunastu piłkarzy o takim samym nazwisku. No cóż, rutyna potrafi być najgorszym podpowiadaczem.

Jakie to w ogóle uczucie pracować w redakcji, która od przeszło dwóch dekad pomaga Polakom jak najpełniej przeżywać ligowe emocje dzięki transmisjom i piłkarskiej publicystyce?

Ostatnio w Szczecinie w jednej z restauracji rozmawiałem z obcym człowiekiem i nagle okazało się, że on doskonale kojarzy moją osobę. – Wychowałem się na transmisjach Canalu Plus, od 20 lat was oglądam i już nie wyobrażam sobie, aby kto inny pokazywał polską ekstraklasę – usłyszałem. Bardzo miło mi się wtedy zrobiło. Na własnej skórze poczułem wtedy, że liga polska w Canal Plus jest dla pewnego pokolenia tym, czym dla generacji z lat 80. była Lista Przebojów Trójki prowadzona przez Marka Niedźwieckiego. Czyli swoistym klasykiem, kanonem gatunku. Trudno nie być wtedy dumnym, że samemu się w tym uczestniczy i pomaga pisać całą tę historię. Aczkolwiek nieco przewrotnie muszę zaznaczyć, że bardziej rozpoznawalny dla ludzi byłem chyba jednak za czasów pracy w TVP Łódź.

Pamiętasz jeszcze swoją pierwszą wizytę na obiektach ŁKS-u?

Doskonale pamiętam dwa takie swoje debiuty – zarówno w roli w widza, jak i zawodnika. Pierwsza moja wizyta przy al. Unii 2 miała miejsce w 1977 roku przy okazji meczu w europejskich pucharach. Widzew zremisował wówczas bezbramkowo z Manchesterem City. A cztery lata później, wprawdzie nie przy al. Unii 2, ale na boisku przy ulicy Ogrodowej pojawiłem się na meczu ligi trampkarzy. Grałem wtedy we Włókniarzu Aleksandrów Łódzki i nawet zdobyłem bramkę. Ale było to jedynie trafienie honorowe, bo ŁKS wygrał tamto spotkanie aż 5:1.

Jak w ogóle trafiłeś do dziennikarstwa i co było dla niego alternatywą w Twoim przypadku?

Piłka to moje DNA. Pamiętam, gdy miałem pięć lat ojciec, który był wtedy trenerem juniorów Widzewa, zabrał mnie ze sobą na mecz. Od tamtego czasu minęło już prawie 50 lat, a mnie każdy weekend mija pod znakiem futbolu. A teraz to już nie tylko weekend, ale większość czasu w tygodniu. Przy polskiej piłce pracuję od ponad 25 lat: najpierw w TVP, a później w Canal Plus.

Moje początki były jednak dość niecodzienne… Prowadziłem knajpę, zajrzał do niej mój wujek, który pracował wtedy łódzkim ośrodku TVP i zachęcił mnie, żebym wpadł i zobaczył to wszystko od środka. Zajrzałem, obejrzałem i miałem pojechać z Mikołajem Madejem na zdjęcia, ale on… zaciął się w windzie i okazało się, że musiałem pojechać sam. Pojechałem zatem, zmontowałem potem materiał, wgrałem komentarz i… tak jakoś to dalej już samo poszło. Szybko w każdym razie wkręciłem się w dziennikarstwo.

Gdyby nie praca w mediach, to czym dzisiaj byś się zajmował?

Hm, dobre pytanie. Bo z jednej strony od małego moją pasją był futbol i zawsze szukałem z nim kontaktu, w różnej formie. A z drugiej – zawsze miałem dużo pomysłów i często zadawałem sobie pytanie: a może bym…?

Twój przepis na udany wywiad i udany reportaż to…?

Nic odkrywczego nie wymyślę. Moja recepta na dobry materiał to po prostu ciekawy gość albo ciekawy temat. Tylko tyle i aż tyle. Nudziarstwa, nawet dobrze opakowanego, nikt nie kupuje.

Jakie inne sporty, poza piłką nożną, lubisz oglądać i o jakich ewentualnie najchętniej byś opowiadał?

W Canal Plus komentuję Ligę Mistrzów i Ligę Mistrzyń w siatkówce i muszę przyznać, że jest to bardzo ciekawe doświadczenie. Uwielbiam brydża, ale ciężko to sprzedać w telewizji, choć kiedyś łódzkim ośrodku TVP wymyśliłem i realizowałem cykl programów o tej pięknej grze pod hasłem „Przy zielonym stoliku”. Generalnie bardzo lubię sport i wszystkie dyscypliny, ale nie będę ukrywał, że moje DNA to futbol.

Wszystkich Bywalców Loży Prasowej pytamy o ich przygody z uprawianiem sportu. Jak to wygląda w Twoim przypadku? Co robiłeś kiedyś i co robisz obecnie?

Jak już wspomniałem, trenowałem piłkę nożną. Najpierw we Włókniarzu Aleksandrów, a potem w Widzewie i nawet udało mi się zadebiutować w reprezentacji Polski prowadzonej przez Marka Śledzianowskiego. To była drużyna bodajże U-15 i, co ciekawe, mój pierwszy mecz w narodowych barwach przypadł na stadionie ŁKS-u, przy Ogrodowej. Dodam też, że w swoim roczniku byłem kapitanem Kadry Łodzi, a grali w tej drużynie między innymi: Tomek Lenart, Zdzisiek Leszczyński czy Adaś Grad, którego nie ma już niestety z nami. A teraz? Teraz przede wszystkim dużo biegam, każdego dnia od 5 do 10 kilometrów. Lubię też odwiedzać okoliczne siłownie.

Zostawiając na chwilę futbol krajowy… Jakim zagranicznym drużynom kibicujesz? Którzy piłkarze byli Twoimi idolami w dzieciństwie i którzy obecnie robią na Tobie największe wrażenie?

Kiedyś zawsze lubiłem atak i kreację, dlatego chciałem kreować jak Zinedine Zidane, kończyć akcje pod bramką rywali jak Marco Van Basten i strzelać przewrotką niczym Karl-Heinz Rummenigge. Teraz kibicuję wszystkim młodym graczom i z przyjemnością patrzę na rozwój ich karier. Pamiętam genialny debiut Wayne’a Rooney’a w Evertonie czy też Kubę Błaszczykowskiego z czasów, gdy zaczynał w Wiśle Kraków, a ja robiłem z nim pierwszy wywiad. Teraz, po niemal 20 latach, rozmawialiśmy na antenie po jego powrocie do Wisły i było to na pewno spore przeżycie.

Lato powoli dobiega właśnie końca, więc to ostatnia chwila, aby zapytać o wakacje i podróże – jaki jest Twój ulubiony sposób spędzania urlopu? Gdzie najlepiej wypoczywasz?

Najlepiej czuję się w Polsce. Uwielbiam nasze morze i nasze góry. Niedawno właśnie wróciłem z wypadu nad Jezioro Czorsztyńskie i było cudownie. Z czystym sumieniem mogę polecić każdemu tamtą okolicę. Naprawdę mamy wiele zakątków, z piękna których nie do końca zdajemy sobie często sprawę.

A jakie z dotychczas odwiedzonych miejsc zrobiło na Tobie największe wrażenie i co otwiera u Ciebie „podróżniczą listę życzeń”?

Odpowiem tak: mam plan, aby wszystko, co najciekawsze, dopiero było przede mną w tym temacie. Na razie nie chcę nic więcej mówić, aby nie zapeszać.

Czy przebieg pierwszych kolejek PKO Ekstraklasy stanowił dla Ciebie duże zaskoczenie? Jakie są Twoje przewidywania odnośnie piłkarzy ŁKS-u na sezon 2019/20?

Od kilku lat nasza liga jest tak wyrównana, że nie widzę zasadniczej różnicy miedzy czołówką, a drużynami blisko strefy spadkowej. Uważam, że w europejskich pucharach mógłby grać losowo wyznaczany zespół ekstraklasy i nie wpływałoby to na poziom i jakość gry. Niestety… W tamtym sezonie wygrał Piast, który rok wcześniej w ostatniej kolejce uniknął spadku, a teraz prowadzi Śląsk, który rok temu przegrywał niemal wszystko.

Osobiście najmocniej kibicuję drużynom, które grają w piłkę i które stawiają na wychowanków oraz chłopaków z regionu. Dlatego mam nadzieję, że ŁKS niebawem odbije się od dolnych stref tabeli i po serii meczów przegranych przyjdzie seria spotkań zwycięskich dla „Rycerzy Wiosny”.


Rozmawiał Bartosz Król