W trakcie zgrupowania w Turcji piłkarze ŁKS-u rozegrają trzy sparingi z drużynami z Czarnogóry, Kazachstanu i Ukrainy, a to doskonały pretekst, żeby przypomnieć sięgającą początków XX wieku historię towarzyskich potyczek łodzian z zagranicznymi klubami.
Podobne spotkania cieszyły się w odległej przeszłości ogromnym prestiżem. Zdaje się, że większym nawet niż chociażby ligowe starcia na szczycie, w związku z czym o przybycie do Polski słynnych Węgrów z Budapesztu czy Austriaków z Wiednia zabiegały przed wojną wszystkie ważne kluby, licząc przy okazji, że każda taka wizyta w znacznie lepszy humor wprawi przede wszystkim klubowego skarbnika, nawet jeśli wcześniej trzeba będzie na ten cel wysupłać z portfela kilka groszy.
Nauczyciele
Już przed pierwszą wojną światową ełkaesiacy zarówno pod swoim klubowym szyldem, jak i pod szyldem reprezentacji Łodzi rywalizowali nie tylko z drużynami z innych zaborów czy zespołem Germanii Breslau (Wrocław znajdował się wówczas w granicach Prus), ale i mieli okazję zmierzyć się na boisku przy ul. Srebrzyńskiej chociażby z drużynami z Drezna. Wielką sensację wywołała w 1914 roku wizyta w Łodzi sławnej podówczas Sparty Praga, która aż trzykrotnie i do tego bardzo dotkliwie ograła Łódź w składzie z siedmioma piłkarzami ŁKS-u.
Jeszcze więcej okazji do kontaktów z drużynami zagranicznymi mieliśmy po odzyskaniu niepodległości. Już na początku lat 20. ŁKS zmierzył się z czeskim zespołem z Pardubic (1:2, 3:4), BTC Budapeszt (2:2), wspominanym wielokrotnie na łamach naszej strony zespołem angielskich monterów maszyn włókienniczych występującym pod nazwą Bolton Trotters (7:1), a w tym samym 1923 roku zagraliśmy towarzysko także z AC Vivo Budapeszt (1:3, 0:6 – większość badaczy wskazuje tę potyczkę jako pierwszą rozegraną już na boisku przy al. Unii), AS Zugloi Budapeszt (1:4, 3:1) oraz czeskim DSV Troppau (1:2, 1:2).
Polacy uczyli się futbolu przede wszystkim od Węgrów, Austriaków i Czechów (oczywiście na taki dobór nauczycieli wpłynęła polityka i geografia), nie dziwi zatem, że właśnie z drużynami z tych krajów sprawdzali się nasi piłkarze najczęściej. W dwudziestoleciu międzywojennym silne polskie kluby, w tym i ŁKS, rozgrywały zwykle po dwa-trzy-cztery takie mecze w roku. Najczęściej w roli gospodarza.
W założeniu takie międzynarodowe mecze rozgrywano dla prestiżu, nierzadko w celach turystycznych (jeśli w grę wchodził wyjazd) i w końcu także aby odrobinę podreperować stan zwykle dziurawej klubowej kasy, co dotyczyło zarówno gospodarza (ciekawy rywal zwiększał szansę na wpływy z biletów), jak i gościa (któremu organizator zawodów zwykle płacił za fatygę).
Blisko 50 meczów
W dwudziestoleciu międzywojennym ŁKS nie wyjeżdżał z kraju, więc z zagranicznymi rywalami spotykał się zazwyczaj na swoim boisku, bardzo często na Wielkanoc i Zielone Świątki. W latach 20. i 30. „czerwoni”, jak wówczas zwano ełkaesiaków, zmierzyli się co najmniej z dziesięcioma drużynami z Wiednia, w tym z tamtejszym Simmeringiem (2:2, 2:2), Rapidem (2:4), Vienną (0:4 i 1:4), Austrią (1:4), Libertasem (1:4), Wackerem (1:1), Admirą (1:6), WAC Wiedeń (0:0), AC Floridsdorfer (0:5), a swego rodzaju klubowy rekord pobili z Hakoahem Wiedeń, bo spotkań z tą żydowską drużyną ze stolicy Austrii naliczyliśmy od 1925 do 1935 roku przynajmniej siedem (1:3, 1:2, 2:3, 1:0, 1:2, 0:2, 4:4).
Należałoby wspomnieć również o meczach towarzyskich z Hakoahem Graz (1:0), trzema berlińskimi klubami – Minerwą (2:0), Victorią (1:4) i SC Union Oberschöneweide, czyli dzisiejszym 1. FC Union Berlin (1:1), Holstein Kilonia (1:0), Fortuną Lipsk (3:0), czeskimi Zidenicami (4:1) i DFC Deutscher Fusball Club (0:4), trzema klubami z Budapesztu – Nemzeti (1:3 i 2:2), Ujpestem (porażka 1:4 z aktualnym w 1935 roku mistrzem Węgier) i Kipestem (Honvedem) (5:4 i 3:4) oraz węgierskim Boeskay (1:2), a jeszcze przed wybuchem drugiej wojny światowej także z Jugoslavią Belgrad (0:2), której spadkobiercą tradycji została potem uznana Crvena Zvezda.
Co ciekawe, wedle starej legendy (wspominał o niej łódzki pisarz i dziennikarz Jerzy Urbankiewicz w jednej ze swych książek), ŁKS właśnie dzięki meczowi z zagranicznym rywalem szczególnie przysłużył się swojemu miastu. W 1928 roku, kiedy Łódź zabiegała ponoć o jakąś pożyczkę od Amerykanów, a sprawa zaczęła się mocno komplikować, piłkarze ŁKS-u pod szyldem reprezentacji miasta (chociaż w drużynie grali też inni łodzianie) pokonali amatorską drużynę z Nowego Jorku 6:0 i amerykańscy biznesmeni – rzekomo urzeczeni sportową postawą ełkaesiaków – mieli wedle tej legendy załatwić sprawę po myśli łódzkich radnych.
Francuzi pokonani
Kontakty ełkaesiaków z zagranicą nie ograniczyły się więc do spotkań z zespołami z Austrii, Niemiec, Węgier i Czechosłowacji, chociaż tej stricte zachodniej piłki nasi piłkarze „skosztowali” w okresie międzywojnia niewiele, na co wpłynęły przede wszystkimi szeroko rozumiana logistyka i ograniczenia budżetowe.
Zdarzyło się jednak, że 15 sierpnia 1929 roku ŁKS zmierzył się z tzw. holenderską drużyną fabryk Philipsa, czyli znanym dziś PSV Eindhoven (1:5) i akurat tego spotkania łodzianie nie wspominali najlepiej, nie tylko ze względu na wynik, ale i „gorącą głowę” bramkarza Józefa Mili, który za brutalne zagranie został wyrzucony z boiska, więc jego miejsce między słupkami bramki zajął na chwilę… Władysław Król.
Trzy lata później kibice ŁKS-u mieli więcej powodów do radości, bo ich pupile odprawili z kwitkiem (4:1) pięciokrotnego zdobywcę Pucharu Francji Red Star Paryż (Henryk Herbstreit, Stefan Sowiak, Jan Durka i Władysław Król pokonali wówczas „wypożyczonego” z FC Barcelony słynnego węgierskiego bramkarza Ferenca Plattkó), a wiosną 1937 roku łodzianie wygrali nawet z Girondins Bordeaux (4:2), w czym bardzo pomogła świetna gra Antoniego Lewandowskiego, chociaż łódzka prasa podważała sportową wartość francuskiej drużyny, sugerując przy okazji, żeby podobnych „międzynarodowych pseudopiłkarzy nie sprowadzać więcej do kraju, gdyż klub straci kredyt zaufania u publiczności”. Co ciekawe, właśnie w 1937 roku dziś znani wszystkim „Żyrondyści” zdobyli tytuł Mistrza Francji amatorów i uzyskali statut klubu zawodowego.
Wyjazd odwołany
Na koniec warto wspomnieć o meczach ŁKS-u z tuzami zagranicznego futbolu, które… nigdy się nie odbyły, bo wyjazdowi do dalekiej Hiszpanii na przeszkodzie stanęły w 1923 roku międzyklubowe nieporozumienia. Co prawda jeszcze 26 sierpnia „Ilustrowana Republika” donosiła: „Wyjazd ŁKS do Hiszpanii jest zdecydowany w zupełności i nastąpi w dniu 3 września. […] Pierwszy mecz rozegrany będzie 8 i 9 w Tortozie, 15 i 16 w Madrycie, 18 w Taragonie i 25 w Barcelonie”, ale kiedy ełkaesiacy zacierali już ręce i kiedy cała sportowa Łódź żyła wyjazdem swojej ulubionej drużyny do Hiszpanii, jak grom z jasnego nieba spadły na miasto włókniarzy wieści z Poznania.
Tamtejsza Warta nie wyraziła zgody na przełożenie wcześniej zaplanowanego meczu, a tym samym uniemożliwiła łodzianom wyjazd na Półwysep Iberyjski. „PZPN stanął twardo na gruncie formalnym i uzależnił pozwolenie na wyjazd od zgody K. S. «Warta», która nie przyjmując żadnych naszych propozycji i godnych warunków – na odłożenie gry rewanżowej się nie zgodziła” – informował ówczesny zarząd naszego klubu.
Na odpowiedź Warty, która też miała w tej sprawie swoje racje, nie trzeba było długo czekać. Ognista wymiana korespondencji i PZPN nie zdołały rozwiązać sporu po naszej myśli. Klamka zapadła. ŁKS pozostał w Łodzi. Do Hiszpanii wybrała się ostatecznie jedynie Cracovia i doprawdy mieli czego żałować łodzianie, „Pasom” przyszło się przecież w trakcie tournée zmierzyć z tuzami tamtejszego futbolu, z FC Barceloną i Realem Madryt na czele.
To oczywiście nie wszystko, ale o meczach ŁKS-u z zagranicznymi klubami, które rozegrano już po drugiej wojnie światowej, opowiemy przy innej okazji.