Klub

Piotr Janczukowicz: Od początku „czułem” ŁKS

18.12.2020

18.12.2020

Piotr Janczukowicz: Od początku „czułem” ŁKS

– Wydaje mi się, że od pierwszego kontaktu ze strony ŁKS-u „czułem” dobrze ten klub i dlatego zdecydowałem się na przeprowadzkę do Łodzi – mówi Piotr Janczukowicz. 20-letni piłkarz związał się z łódzkim klubem 3,5-letnią umową.

– Podpisałeś przed chwilą umowę z ŁKS-em. Jak ważny to dla ciebie moment?

– Na pewno najważniejszy w mojej dotychczasowej przygodzie z piłką nożną. Mam nadzieję, że w Łódzkim Klubie Sportowym rozwinę swoje umiejętności i pomogę drużynie w awansie do ekstraklasy.

– Czym zdołał cię przekonać nasz klub?

– Długo na temat mojej przyszłości rozmawiałem z dyrektorem sportowym, Krzysztofem Przytułą. Wydaje mi się, że od pierwszego kontaktu ze strony ŁKS-u „czułem” dobrze ten klub. Co prawda inne kluby też wyrażały zainteresowanie moją osobą, ale od początku najciekawszą wydawała mi się właśnie propozycja ŁKS-u.

– Znasz kogoś z ełkaesiackiej szatni?

– Nie, dotąd nie grałem w jednej drużynie z żadnym z obecnych piłkarzy ŁKS-u. Wiem natomiast, że w Olimpii Grudziądz występował Maciej Wolski. Z kolei moim dobrym kolegą z szatni był Bartłomiej Widejko, który niedawno grał jeszcze w ŁKS-ie i przy okazji poprosił mnie, żeby pozdrowić wszystkich kibiców. Nie znam więc nikogo w ŁKS-ie, ale mam nadzieję, że szybko zdołam złapać kontakt z nowymi kolegami.

– Na jakiej pozycji Piotr Janczukowicz czuje się najlepiej i co jest jego największym piłkarskim atutem?

– W Olimpii Grudziądz występowałem na prawej i lewej stronie pomocy, najczęściej zaś w ataku. Wierzę, że na każdej z wymienionych pozycji mogę dać drużynie coś dobrego od siebie. Moimi atutami są szybkość i siła oraz gra głową. Mam nadzieję, że jeśli otrzymam szansę, zdołam te swoje argumenty piłkarskie potwierdzić na boisku.

fot. Tadeusz Skwiot / Cyfrasport

– 20-letni piłkarz przedostatniej drużyny drugiej ligi przychodzi do wicelidera pierwszej ligi. Co powiesz tym wszystkim, którzy będą powątpiewali w sens tego transferu?

– Przede wszystkim uważam, że Olimpia nie była w rundzie jesiennej słabym zespołem, a na pewno nie tak, jak wskazuje na to teraz tabela. Brakowało nam szczęścia, bo na tle innych drugoligowców naprawdę prezentowaliśmy się dobrze. Z tymi potencjalnie sceptycznymi komentarzami na temat transferu nie mam natomiast problemu. Zamierzam dać z siebie wszystko i w ten sposób przekonać do siebie ewentualnych malkontentów.

– Jak rozpoczęła się twoja kariera piłkarska?

– Na pierwsze treningi w Gryfie Słupsk zawozili mnie rodzice. Następnie dość szybko przeniosłem się do Sparty Sycewice, gdzie trafiłem do drużyny trenera Ryszarda Henryka, który bardzo mi pomógł, zresztą nie tylko mnie, bo kilku jego podopiecznych pnie się w ligowej hierarchii.

– Myślę, że kibice mogą kojarzyć nazwiska co najmniej kilku zawodników z tamtej drużyny. Ta wasza rywalizacja wewnątrz drużyny pomagała w rozwoju? Przecież to wy wygraliście turniej „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”.

– To nie była rywalizacja. Byliśmy zgraną ekipą, na którą podczas różnych organizowanych wtedy turniejów nie było mocnych. Jeśli chodzi o turniej „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”, to bardzo miło wspominam ten czas. Pamiętam mecz finałowy, który był dla nas ogromnym przeżyciem, tym bardziej że w nagrodę czekał na nas w Mediolanie Artur Boruc. Dla wsi Sycewice to była duża rzecz. Wiele znaczyła i dla nas, i dla naszych rodziców.

– W swoim piłkarskim CV masz również pobyty w akademiach sportowych w Sopocie i Gdańsku.

– Dużo nauczyłem się przede wszystkim w Akademii Sportowej Pomorze, gdzie trenowałem pod okiem trenera Waldemara Pasieki, który pracuje teraz w Southampton. W trakcie pobytu w tej akademii po raz pierwszy mieszkałem z daleka od rodziców, co też mnie wiele nauczyło. Mile wspominam ten czas.

fot. Tadeusz Skwiot / Cyfrasport

– To nie koniec, bo jako trzynastolatek trafiłeś za zachodnią granicę.

– Rodzice postanowili zapewnić nam najlepsze warunki do rozwoju. Wyjechaliśmy do Niemiec. To też był fajny okres w moim życiu. Poznałem wielu ludzi, poznałem język i inną szkołę. Najpierw trafiłem do SV Böblingen. Pamiętam, że pierwszego dnia podszedłem do trenera z napisaną przez tatę kartką w dłoni, bo nie mówiłem jeszcze wtedy w języku niemieckim. Dwa lata później trafiłem do szkółki Stuttgarter Kickers. Występowałem w drużynach od U-15 do U-19 i zagrałem w juniorskiej Bundeslidze, co było dla mnie wielkim wydarzeniem. Wiele się nauczyłem. Poziom centralnej ligi juniorskiej w Niemczech jest bardzo wysoki. Rywalizowałem na boisku chociażby m.in. z Marcelem Zyllą, wychowankiem Bayernu Monachium, który teraz występuje w Śląsku Wrocław i z Joshuą Zirkzee, który w trenuje obecnie z Robertem Lewandowskim.

– Pokusisz się o porównanie niemieckich metod treningowych z tym, co oferują młodym zawodnikom polscy szkoleniowcy?

– Nie, bo wyjechałem w wieku trzynastu lat, więc nie potrafię tego porównać. Na pewno w Niemczech stawia się na dyscyplinę. Na zajęciach nigdy nie było taryfy ulgowej. Codziennie mieliśmy dwa treningi dziennie plus szkołę, która była połączona z klubem. Trzeba było dawać z siebie wszystko. Na szczęście, nie miałem problemów z aklimatyzacją, koledzy dobrze mnie przyjęli i bardzo mi pomagali. Poza tym już po siedmiu miesiącach nauczyłem się języka.

– Latem poprzedniego roku wróciłeś do Polski. Jak do tego doszło?

– Dyrektor sportowy Olimpii Grudziądz Grzegorz Wódkiewicz i prezes tego klubu Tomasz Asensky postanowili dać mi szansę, za co bardzo im dziękuję. To był mój pierwszy krok w dorosłej piłce. Na początku nie było łatwo wejść w cały ten seniorski trening i przy okazji zaaklimatyzować się w nowej szatni, lecz ciężka praca popłaciła i z czasem dawałem sobie radę coraz lepiej.

– Jesienią wystąpiłeś we wszystkich meczach rozegranych przez Olimpię. Zdobyłeś pięć goli, trafiałeś też do „jedenastki kolejki”. Te wyróżnienia bardziej motywowały czy usztywniały, bo automatycznie rosły też oczekiwania wobec ciebie?

– Motywowały, żeby dalej się rozwijać. Poza tym nie ukrywam, że bez pomocy drużyny nie zdobyłbym żadnej z tych bramek, więc bardzo im za to dziękuję.

– Styl gry ŁKS-u zwykło się uważać za bardzo wymagający. Nie będziesz miał z tym problemu?

– Wydaje mi się, że nie mam kłopotów z przestawianiem się na nowy styl gry i generalnie nie mam ich też z różnymi zmianami. Oczywiście czas pokaże, a liga zweryfikuje.

– Na twojej lewej ręce wytatuowany jest lew. To symbol twojej boiskowej waleczności?

– Lew to znak zodiaku mojej mamy i jej właśnie zadedykowałem ten tatuaż.

– Wiosną będziesz występował z numer „37” na koszulce.

– Brat namawiał mnie na „34”, ale ostatecznie wybrałem „37”. Myślę, że będzie pasować i przyniesie mi szczęście.


Rozmawiał: Bartosz Król