Ricardinho jest już dwudziestym drugim w historii Brazylijczykiem, który dołączył do ŁKS-u. W sumie piłkarze z kraju kawy rozegrali tu blisko 200 ligowych meczów i zdobyli 20 goli. Jedni błyszczeli, innym wiodło się gorzej.
Wygrane przez piłkarzy ŁKS-u 5 marca 1997 roku derby na stadionie Widzewa kojarzą się łódzkim kibicom przede wszystkim z lobem Marcina Danielewicza i szaloną radością fanów zasiadających w sektorze gości, a poza tym może jeszcze tylko ze słynnymi „kołeczkami” Mirosława Trzeciaka oraz debiutem w barwach „Rycerzy Wiosny” Bogusława Wyparły.
Niewielu pamięta, że tamtego dnia pierwszym wyborem trenera Marka Dziuby nie był Marcin Danielewicz, a 22-letni zawodnik z Ameryki Południowej, którego bohater meczu zastąpił dopiero w 63. minucie. Ricardo – bo o nim tu mowa – nie zrobił wielkiej kariery, jego przygoda z polską ekstraklasą zamknęła się na trzech zaledwie meczach (zadebiutował 30 listopada 1996 roku w meczu ze Śląskiem), ale to właśnie on był pierwszym w historii Brazylijczykiem, który wystąpił w koszulce z przeplatanką na piersi.
Przetarli szlak
W słodko-gorzkich latach 90. słynący z finezyjnej gry i przy tym bramkostrzelni Brazylijczycy rozbudzali wyobraźnię szefów polskich klubów tak, jak przedstawiciele żadnej innej nacji i chociaż można się zżymać na dyletanctwo rodzimej wierchuszki, czy mogło być inaczej, skoro żyliśmy wtedy najpierw erze Zico i Careki, następnie Romario i Bebeto, a w końcu genialnego Ronaldo?
Zdroworozsądkowy obiektywizm zachowało w tamtym czasie niewielu, bo większość skuszona wizją oszlifowania w swoich klubach piłkarskich brylantów, nagminnie ulegała różnego rodzaju „szperaczom”, samozwańczym skautom, a nierzadko zwykłym hochsztaplerom. Zawodników z kraju kawy zaczęto sprowadzać nad Wisłę w ilościach hurtowych, więc nic dziwnego, że wielu z nich trafiło także do Łodzi. Tu zresztą to brazylijskie ziarno padło na podatny grunt, bo ówczesny szef łódzkiego klubu, Antoni Ptak, ten właśnie południowoamerykański kierunek cenił sobie szczególnie.
Z „przeplatanką” na głowie
W al. Unii 2 w latach 1996-2000 pojawiło się w sumie dwunastu zawodników z Brazylii. Większość z nich nie spełniła pokładanych w nich nadziei, bo kto dziś pamięta o Celio Cardoso, Fernando Maia Batista, Mauro Sergio, Rodrigo Goncalves do Nascimento, Rodrigo Vieira, Saulo, Fabiano Valente czy Márcio Paiva.
Nie wszystkim na szczęście przypadły w udziale role statystów. Swoje „pięć minut” wiosną 1999 roku miał Julcimar, korpulentny obrońca, który niekiedy występował jako defensywny pomocnik (w sumie 13 meczów w ekstraklasie w barwach ŁKS-u), z kolei o potencjale drzemiącym w Batacie, łódzcy kibice swego czasu potrafili przegadać pół wieczora. Defensor umiał niemało, ale w okresie gry w zespole „Rycerzy Wiosny” częściej niż z udanych akcji, kojarzyliśmy go z oryginalnej, zafarbowanej na wściekły blond fryzury. Batata w barwach ŁKS-u rozegrał 43 mecze w samej tylko ekstraklasie, a to dorobek, zwłaszcza na tle innych Brazylijczyków (Batata potem grał jeszcze w kilkunastu innych polskich klubach) co najmniej przyzwoity.
Osiągnięcia Julcimara i Bataty bledną jednak przy tym, czego dokonał w Łodzi Rodrigo Carbone. Sympatyczny Brazylijczyk poruszał się po boisku z gracją baletnicy, z wdziękiem przyjmował piłkę, z nie mniejszym rozgrywał ją na połowie rywala, do tego imponował instynktem strzeleckim.
– Na początku trudno było mi przyzwyczaić się do mocnej rywalizacji. W Brazylii byliśmy zdecydowanie bardziej wyluzowani i skłonni do robienia żartów. Wcześniej grałem w Japonii, ale tam było dużo innych brazylijskich zawodników i te różnice nie były tak odczuwalne. Kiedy dotarłem do Polski, musiało upłynąć trochę czasu, by przełamać pierwsze lody i poczuć się komfortowo. Nie wszystkim moim rodakom udało się jednak odnaleźć w waszym kraju – mówił Brazylijczyk w rozmowie z Bartoszem Burskim dla portalu igol.pl, poruszając przy okazji problem związany z aklimatyzacją graczy z Ameryki Południowej w Polsce.
Jemu się udało. Rodrigo Carbone dołożył niemałą cegiełkę do mistrzowskiego tytułu w 1998 roku, choć często zapomina się o tym, że wysoką formę utrzymał zaledwie przez siedem miesięcy, a potem m.in. wskutek kontuzji stracił wiele ze swoich piłkarskich atutów, więc nawet ostentacyjnym okazywaniem sympatii do łódzkiego klubu (a dniu słynnego meczu w Ostrowcu Świętokrzyskim pojawił się z wygoloną na głowie „przeplatanką”) nie zdołał odzyskać zaufania Marka Dziuby i Ryszarda Polaka (i chyba nie tylko ich), choć na pożegnanie zagrał jeszcze m.in. z Manchesterem United. Nie da się przy tym ukryć, że Rodrigo Carbone okazał się najwartościowszym piłkarzem z Ameryki Południowej w historii ŁKS-u, w końcu 28 meczów w ekstraklasie i 9 goli mówią same za siebie.
Litewski zaciąg
Po erze Antoniego Ptaka przy dźwiękach samby bawiliśmy się w al. Unii 2 rzadko. Druga fala tej brazylijskiej migracji zalała Łódź dopiero pod koniec pierwszego dziesięciolecia XXI wieku wraz z pojawieniem się w klubie litewskiego biznesmena, Algimantasa Breksaitisa. Sporo obiecywaliśmy sobie swego czasu zwłaszcza po Juca Viana „Jovino” i nic w tym dziwnego, bo filigranowy Brazylijczyk rozbudził nasz apetyt dobrą postawą w kilku meczach, szybkością i ciągiem na bramkę rywala. Ta nieźle zapowiadająca się historia zamknęła się niestety w 12 meczach i 2 golach, w tym kuriozalnym trafieniu w wyjazdowym meczu z Lechem w Poznaniu (Emilian Dolha wypuścił futbolówkę z ręki, co pozwoliło Jovino kopnąć do pustej bramki).
Wraz z Jovino w Łódzkim Klubie Sportowym pojawił się Paulinho. To z kolei najsłynniejszy z Brazylijczyków reprezentujących w przeszłości barwy naszego klubu, bo kto dwanaście lat temu mógł przypuszczać, że ten nieśmiały chłopak zagra potem w Tottenhamie Hotspur, FC Barcelonie i będzie wiodącą postacią reprezentacji Brazylii na mistrzostwach świata.
Paulinho, Jovino i Andreson (ten ostatni rozegrał tu 8 meczów) oraz kilku innych Brazylijczyków trafiło w tamtym czasie do Łodzi z litewskiego FC Vilnius właśnie za sprawą Algimantasa Breksaitisa, którego przygoda w łódzkim klubie była równie krótka i przy tym burzliwa, jak krótki oraz burzliwy okazał się pobyt w ŁKS-ie „jego” Brazylijczyków. Kiedy Litwin pożegnał się z Łodzią, bagaże spakowali też i Brazylijczycy.
Ostatni
Na tym nie koniec tej brazylijskiej wyliczanki, bo ostatnim (przed sprowadzonym właśnie do klubu Ricardinho) Brazylijczykiem w ŁKS-ie był Maurício. Tego akurat zawodnika zapewne pamiętają nawet młodsi kibice, bo pomocnik występował w łódzkim klubie jeszcze pięć lat temu.
Maurício rozegrał tu 38 meczów w trzeciej lidze i zdobył siedem goli, ba, jesienią 2015 roku należał krótko do ulubieńców kibiców, którzy po jednym z meczów nagrodzili młodziana owacją na stojąco. Z biegiem czasu piłkarz zaczął niestety obniżać loty i w końcu pożegnał się z klubem (ostatni mecz rozegrał z Energią Kozienice). Od tamtego dnia Brazylijczyka w ŁKS-ie nie było. Teraz czas na Ricardinho!
Od Ricardo do Ricardinho
Nazwisko (lub przydomek) / lata gry w ŁKS / mecze i gole w ŁKS w lidze