Drużyna

Niezwykli. Zapomniani. Tadeusz Cegliński

23.07.2020

23.07.2020

Niezwykli. Zapomniani. Tadeusz Cegliński

fot. NAC / Przy piłce Tadeusz Cegliński

Z Tadeuszem Ceglińskim w Łódzkim Klubie Sportowym było trochę tak, jak w tym słynnym cytacie autorstwa wiecznie sfrustrowanego Adasia Miauczyńskiego, bohatera filmu Marka Koterskiego „Nic śmiesznego”. – Zawsze drugi. Niedoceniany. Zawsze ciut za młody. Czy w związku z tym warto przypominać sylwetkę człowieka, który w trakcie kilku lat pobytu przy al. Unii 2 rozegrał zaledwie 17 meczów w lidze? Otóż warto z kilku względów.

Tadeusz Cegliński ponoć nie użalał się na swój los. Nie przejmował się docinkami złośliwych. Nie marudził. Kiedy piłkarska fortuna obdzielała role w futbolowym spektaklu, jemu przypadła w udziale co najwyżej trzecioplanowa. Przyjął ją z godnością, życzliwym uśmiechem na twarzy i służył ŁKS-owi zawsze wtedy, gdy ten akurat potrzebował jego pomocy.

Byli w ŁKS-ie wtedy lepsi bramkarze, byli i znacznie bardziej doświadczeni. Urodzony w 1917 roku wychowanek łódzkiego Orkana nie miał zapewne tyle talentu, ile zaliczający wówczas epizody w reprezentacji Polski kolejni bramkarze ŁKS-u – Henryk Frymarkiewicz, Stanisław Andrzejewski, Antoni Piasecki – i chociaż ciągle musiał wysłuchiwać, że to jeszcze nie jego czas, że jest ciągle za młody, gdy tylko jeden z jego bardziej docenianych kolegów narzekał na problemy zdrowotne, wskakiwał między słupki ełkaesiackiej bramki bez cienia pretensji czy żalu. Zawodził wówczas rzadko, choć prześladował go pech.

Kiedy we wrześniu 1937 roku we Lwowie w meczu ze słynną Pogonią zastąpił zmagającego się z urazem Stanisława Andrzejewskiego, usadowieni na słynnych kasztanach lwowscy batiarzy nie mogli się nadziwić, skąd u licha ełkaesiacy wytrzasnęli tego bramkarza. Tadeusz Cegliński bronił jak w transie, ba, w 55. minucie ten swój kapitalny występ zwieńczył jeszcze obronionym rzutem karnym. Niestety, niedługo po tym w starciu z rywalem doznał poważnego urazu, zszedł z boiska, a na pociechę pozostał mu nagłówek jednej z łódzkich gazet, która pomimo porażki łodzian nazwała go „bohaterem meczu”.

Sytuacja powtórzyła się trzy tygodnie później w meczu z Warszawianką. Cegliński nie zamierzał się jednak poddawać, uczciwie pracował na treningach i w nagrodę zagrał 26 września 1937 roku z „galaktycznym” wówczas Ruchem Hajduki Wielkie. W tym dziś zapomnianym, a bez wątpienia jednym z najlepszych w historii łódzkiego klubu meczu wygrał szereg pojedynków z bajecznym tercetem mistrzów Polski – Teodorem Peterkiem, Gerardem Wodarzem i samym Ernestem Wilimowskim. Między innymi właśnie dzięki młodemu bramkarzowi ełkaesiacy sprawili tamtego dnia gigantyczną niespodziankę, pokonali „niebieskich” 4:3, a stara uczniowska czapka, w której Tadeusz Cegliński zawsze pojawiał się w bramce, bo ponoć ta przynosiła mu szczęście, tamtej niedzieli pofrunęła w górę niezliczoną ilość razy.

Zdaje się, że i temu piłkarzowi wojna złamała karierę, bo pomimo młodego wieku swój ostatni mecz rozegrał w końcu lat 30. Najmłodszy, jak wyliczył historyk futbolu Andrzej Gowarzewski ligowy bramkarz ŁKS-u (zadebiutował w lidze w wieku 16 lat i 358 dni) zmarł w 1969 roku w Łodzi.


Autor: Remek Piotrowski