Przez ostatnie pół roku zmieniłem się nie tylko jako piłkarz, ale i jako człowiek. Będąc daleko od domu musiałem się szybko usamodzielnić i bardzo przy tym spokorniałem – przyznaje Mikołaj Maschera, 20-letni pomocnik Łódzkiego Klubu Sportowego, który na sezon 2019/20 został wypożyczony do trzecioligowej Kotwicy Kołobrzeg.
Jak oceniasz minioną rundę w swoim wykonaniu?
Początek był jak najbardziej pozytywny, druga część rundy – już zdecydowanie mniej.
13 meczów na 17 możliwych i łącznie 583 minuty spędzone na boisku. W tym czasie zero goli i pięć asyst – jak skomentujesz ten swój dorobek?
Każda asysta cieszy, a mogło być ich jeszcze trochę więcej. Szkoda za to, że nie udało mi się ani razu trafić do siatki, bo to zawsze taki dodatkowy „stempel” w przypadku każdego pomocnika. A minuty i mecze? No cóż, zawsze chciałoby się mieć ich jak najwięcej. Na początku rundy wyglądało to nieźle, ale wraz ze zmianą trenera zmieniła się również filozofia gry mojej drużyny, w której nie do końca potrafiłem się odnaleźć. Mniej było grania piłką i kombinacyjnych akcji, a więcej za to długich przerzutów. Mnie pozostaje tylko uszanować wizję obecnego trenera i dalej ciężko pracować, aby z tygodnia na tydzień stawać się coraz lepszym zawodnikiem.
Ale czujesz, że przez ostatnie pół roku rozwinąłeś się jako piłkarz?
Jasne, że tak. Na pewno nie były to stracone miesiące. Rozwinąłem się zresztą nie tylko jako sportowiec, ale i jako człowiek. Mieszkam teraz daleko od domu, więc musiałem się usamodzielnić i na wiele rzeczy spoglądam teraz inaczej. Bardzo też przy tym spokorniałem.
Mieszkasz w Kołobrzegu razem z dziewczyną i z psem. Jak się Wam żyje nad Bałtykiem?
Na samym początku byliśmy pod wielkim wrażeniem tych tłumów, które latem ciągną tutaj na urlop. Pół żartem, pół serio Kołobrzeg nazywany jest polskim Saint-Tropez, co trafnie oddaje atmosferę tutaj panującą. Wszędzie bowiem jest pełno ludzi, na których czeka mnóstwo rozmaitych atrakcji. I tak było do końca września, czyli do końca letniego sezonu. Potem zrobiło się znacznie spokojniej, ale jesienią Kołobrzeg i okolice również są pełne uroku. Dopiero wtedy człowiek może w stu procentach docenić piękno tutejszej natury. Bardzo lubimy spacery po plaży i po Parku Zdrojowym, choć zabytkowa część miasta w centrum również ma swój niepowtarzalny klimat. Głównie za sprawą charakterystycznej poniemieckiej zabudowy. O tej porze roku trzeba jednak zawsze pamiętać o wiatroodpornym ubraniu, bo wieje tutaj naprawdę konkretnie. Przykładowe siedem stopni Celsjusza odczuwa się tutaj zupełnie inaczej niż w Łodzi, ten chłód jest dużo bardziej przenikliwy.
Z racji swoich włoskich korzeni uchodzisz na naturalnego eksperta od restauracji specjalizujących się we włoskich daniach. Jak pod tym względem prezentuje się Kołobrzeg?
Była jedna rewelacyjna restauracja na Starym Mieście, którą mógłbym z czystym sumieniem polecić, ale została już zamknięta. Generalnie jednak najczęściej gotuję sobie sam. Przeszedłem bowiem na dietę z ograniczoną ilością mięsa i przygotowywanie posiłków zajmuje mi teraz więcej czasu niż kiedyś.
A jak Cię przyjęli nowi koledzy? Szybko wkomponowałeś się w drużynę?
Potrzebowałem trochę czasu, ale to naturalne, gdy zmieniasz otoczenie. Chłopaki pozytywnie mnie przyjęli i nie mogę narzekać na atmosferę w szatni.
Jesienią mieliście 12 wygranych, pięć porażek i zero remisów – tym samym byliście najbardziej bezkompromisową drużyną w trzeciej lidze. Z czego to wynika?
Celem klubu jest awans do drugiej ligi, więc na boisku nie kalkulujemy i zawsze gramy o pełną pulę. W większości przypadków ta strategia przyniosła powodzenie, ale kilka razy nadzialiśmy się na kontry przeciwnika i potem trudno już było odrobić straty. Poza tym, bardziej się opłaca jeden mecz wygrać i jeden przegrać niż oba zremisować.
Na półmetku zajmujecie czwarte miejsce i macie sześć punktów straty do lidera – jak w klubie został przyjęty ten bilans?
Na początku zanotowaliśmy kilka wpadek i potem musieliśmy cały czas gonić czołówkę. Ostatecznie udało się zmniejszyć straty do sześciu punktów, czyli od pierwszego miejsca dzieli nas teraz dystans dwóch meczów. Odrobienie wiosną takiej straty jest realne i nikt w klubie nie rezygnuje z planów awansu na szczebel centralny. Tym bardziej że nawet niektóre pierwszoligowe zespoły mogłyby pozazdrościć Kotwicy warunków, jakie tutaj zostały stworzone.
A co powiesz o atmosferze na meczach Kotwicy?
Akurat pod tym względem jestem trochę zawiedziony, bo spodziewałem się, że więcej ludzi będzie przychodzić na nasze spotkania w Kołobrzegu. Zwykle na meczach było 500-600 osób, a na tych najciekawiej się zapowiadających – około 1000. W moim przekonaniu, jak na liczące niespełna 50 tysięcy mieszkańców miasto, te liczby powinny być trochę lepsza. Inna sprawa, że sportem numer jeden w Kołobrzegu jest ciągle koszykówka. Nie zapominajmy, że koszykarze Kotwicy grają obecnie na drugim poziomie rozgrywkowym w kraju, a jeszcze kilka lat temu występowali w elicie i zdobyli nawet Puchar Polski.
Zimowy urlop już zaplanowany?
Nie przewiduję żadnych dalszych wyjazdów. Większość wolnego czasu spędzę po prostu w Łodzi, za którą bardzo się już zdążyłem stęsknić. Trenujemy z Kotwicą do końca listopada, więc później będzie chwila, aby nadrobić zaległości z najbliższą rodziną i ze znajomymi. Do rodziny z Włoch przewiduję wyjazd dopiero latem.
A czy z perspektywy dalekiej północy śledzisz cały czas losy swojego macierzystego klubu?
No pewnie. Jestem w kontakcie z chłopakami, więc dobrze wiem, co się dzieje przy al. Unii 2. I mogę się jedynie cieszyć, że cały ten mechanizm o nazwie ŁKS Łódź wygląda obecnie tak imponująco. Z przyjemnością ogląda się mecze chłopaków i wierzę, że obecne miejsce w tabeli to tylko stan przejściowy. W paru spotkaniach zabrakło doświadczenia, w kilku innych – szczęścia, ale ogólnie z dużym optymizmem czekam na dalszą część sezonu. Trzymam mocno kciuki za chłopaków, żeby po raz kolejny tak udanie nawiązali swoimi wynikami do przydomka i znów byli „Rycerzami Wiosny”.