– ŁKS to nie tylko rywalizacja na boisku. To marka z olbrzymią funkcją społeczną – mówi Michał Frontczak, wiceprezes łódzkiego oddziału spółki Polska Press, a od 1 października dyrektor sprzedaży i komunikacji ŁKS-u. Jego zadaniem w naszym klubie będzie m.in. uruchomienie sklepu oraz pozyskiwanie nowych partnerów biznesowych.
Dla wielu osób dość niespodziewanie, po 28 latach pracy w łódzkim oddziale Polska Press zdecydował się pan na zmianę barw. Co skłoniło pana do podjęcia nowych zawodowych wyzwań?
To prawda, Polska Press przez większość życia była moim drugim domem, w którym nie tylko pracowałem, ale również doskonale się czułem i wiele osób nie dowierzało w to co usłyszało. Jednocześnie, byłem szczerze zaskoczony skalą wsparcia i zrozumienia dla mojego kroku, kiedy ogłosiłem w mediach społecznościowych odejście z firmy. Czasy się zmieniają i to, co było przez wiele lat nie do pomyślenia, w minionych miesiącach stawało się coraz bardziej realne. W ostatnim czasie miałem kilka ważnych spotkań z właścicielem klubu – Tomaszem Salskim oraz z prezesem ŁKS – Jarosławem Olszowy. To był czas, kiedy byliśmy jeszcze w I lidze i wiele nas dzieliło od awansu. Moje przejście do ŁKS nie jest związane wprost z tym, że gramy dzisiaj w Ekstraklasie. Zdecydowanie bardziej z planami rozwoju klubu określonymi przez kierownictwo, wejściem na wyższy poziom organizacyjny. To brzmi i wygląda nie tylko ciekawie, ale przede wszystkim bardzo wiarygodnie.
ŁKS od zawsze miałem w sercu, tylko w tym miejscu niezawodowym, bo kibicuję tej drużynie od dziecka. Nie trzeba być wielkim sympatykiem piłki nożnej, żeby dostrzegać olbrzymie zmiany na plus, jakie w ostatnich siedmiu latach zaszły w naszym klubie. Tomasz Salski przejął de facto zgliszcza i w bardzo krótkim czasie postawił klub na nogi, praktycznie zbudował go od nowa w oparciu o swój projekt. Dotyczy to nie tylko pierwszej drużyny, ale również o Akademii, całego zaplecza w tym również drugiej i trzeciej drużyny. Jest też oczywiste, że bez jego wsparcia, starań i lobbowania, stadionu im. Władysława Króla do dzisiaj nie byłoby w takiej formie, w jakiej go oglądamy. Projekt odnowy ŁKS, rozpoczęty siedem lat temu nadal trwa. I nie mówię tu wyłącznie o tematach czysto sportowych, ale przede wszystkim o organizacji całego klubu, wzmacniania i budowania struktur niezbędnych do jego funkcjonowania na jak najwyższym poziomie. Ktoś kiedyś powiedział, że są takie pociągi, na które nie wolno się spóźniać – propozycja przejścia do ŁKS do takich właśnie należy. Nie tylko ze względu na sam brand, ale właśnie przede wszystkim na ludzi, z którymi będę współpracował. Bo to oni w każdej organizacji są najważniejsi.
Specyfika pracy w klubie sportowym, gdzie element wyniku odgrywa dużą rolę, jest zupełnie inna niż w koncernie medialnym. Sporo pan ryzykuje w tym momencie…
Własna decyzja o opuszczeniu organizacji po tylu latach, ze zbudowaną, stabilną pozycją zawodową do czegoś nowego, to oczywiście tzw. wyjście ze strefy komfortu. I nie jest to prosta decyzja, bo nawet nie może taka być. Jednak, ja bardziej ten krok widzę w kategorii szans niż ryzyk. Szans na budowanie lepszego jutra dla ŁKS, jego stabilności, po prostu dużej frajdy z tego, co się robi zawodowo z ludźmi, którzy umieją budować i iść do przodu. Czyli również szans na osobisty rozwój. Każda branża ma swoją specyfikę, w klubie sportowym wynik jest sprawą niezwykle ważną, ale czy najważniejszą? Wszyscy jesteśmy społecznością i tak naprawdę razem budujemy ŁKS. W ostatnich latach przeżywaliśmy niejednokrotnie rollercoaster emocjonalny, spadki o niższych lig, degradację na piąty poziom rozgrywek, później awanse, zimny prysznic trzy lata temu, w końcu po trzech latach powrót do Ekstraklasy. W innych branżach klienci – jeśli miałbym na moment tak określić naszych kibiców i sympatyków – przenieśliby się do konkurencji. Choć wszyscy czekamy tylko na zwycięstwa, to jednak tradycja i przywiązanie do barw klubowych są silniejsze od wyników, szczególnie w ŁKS – i za to wielki szacunek dla tych, co mają przeplatankę w sercach.
Przez 28 lat pracował pan w Polska Press na różnych stanowiskach i zajmował się wieloma różnymi sprawami. Z czego jest pan szczególnie dumny i co uważa za swoje największe osiągnięcia w tym czasie?
Zaczynałem w 1995 roku jako student Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Łódzkiego. To nie był zbyt absorbujący kierunek i mogłem pracować na pełnym etacie, studiując jednocześnie na studiach dziennych w oparciu o indywidualny tok studiów. Początkowo zajmowałem się w Polska Press marketingiem, później w coraz większym stopniu miałem zadania związane ze sprzedażą i komunikacją. Rynek mediów bardzo się zmienił. Tradycyjne gazety są skutecznie wypierane przez Internet, w tym przez social media. Zmieniło się również to, że klienci zmienili swoje oczekiwania. Są bardziej wymagający w zakresie realizacji swoich konkretnych potrzeb marketingowych, komunikacyjnych i sprzedażowych. Do tego potrzebne jest grono ludzi kreatywnych, pomysłowych, ale i takich, którzy potrafią zmienić koncepty w rzeczywistość. Dlatego uważam za najważniejszy swój sukces dobór świetnych współpracowników, zaangażowanych, odpowiedzialnych, z pasją do tego, co robią, którzy przeszli tę zmianę pokoleniową. Uważam, że w każdej firmie organizacji najwięcej zależy właśnie od ludzi i pewnie dlatego moją specjalizacją na studiach był właśnie HR. Bez dobrych ludzi można co najwyżej odtwarzać, do budowania potrzebni są ci z pasją. A z ciekawostek mogę podać, że np. wpisałem Express Ilustrowany do Księgi Rekordów Guinnessa.
Czym dokładnie będzie się pan zajmował w Łódzkim Klubie Sportowym?
Jako dyrektor sprzedaży i komunikacji będę miał sporo zadań i tematów. Z pewnością jedno z nich to uruchomienie sklepu Łódzkiego Klubu Sportowego – i to zarówno w formie tradycyjnej, na stadionie, jak również online w ramach strony internetowej, która też będzie gruntownie przebudowana. Zdecydowanie więcej miejsca w komunikacji będę chciał poświęcić pozostałym naszym drużynom, ale też i Akademii, która jest dla naszego klubu ogromną wartością. Korzystając z okazji chcę podziękować za zaufanie setkom rodziców, których dzieci rozwijają się z naszymi wychowawcami, pedagogami i trenerami. Oczywiście, jako osoba odpowiedzialna za sprzedaż, mam też w zadaniach dbanie o realizację potrzeb naszych partnerów biznesowych, pozyskiwanie nowych podmiotów, które we współpracy z jedną najsilniejszych łódzkich marek będą budować swoją pozycję rynkową. Dział sprzedaży ma zawsze w swoim celu budowanie wartości firmy i jej stabilności finansowej.
ŁKS jako beniaminek Ekstraklasy świętuje właśnie jubileusz 115-lecia istnienia. Jak aktualnie postrzega go pan z zewnątrz na tle konkurencyjnych organizacji? I co w ogóle, pana zdaniem, jest wyznacznikiem siły marketingowej klubu sportowego w obecnych czasach?
ŁKS to bardzo silny brand. I to nie tylko w Łodzi. Pamiętajmy, że to szósty klub w tabeli wszech czasów najwyższej klasy rozgrywkowej. Fakt, że w Łodzi mamy dwa kluby, nie jest wadą – jest korzystne zarówno dla ŁKS, jak i Widzewa, ponieważ utrzymuje zainteresowanie piłką nożną w Łodzi na bardzo wysokim poziomie. Proszę sobie przypomnieć – w latach 70-tych, kiedy powstawały osiedla, na ich środku powstawały sklepy spożywcze. Gdzie budowane były inne sklepy? Właśnie obok tych wcześniej zbudowanych, mimo że stanowiły dla nich konkurencję. Ale w ten sposób budowały się naturalne miejsca handlu, z których wszyscy korzystali. W tym zakresie oba kluby – choć konkurują ze sobą – razem budują siłę rynku komunikacji przy futbolu. I to jest jak najbardziej prawidłowe. ŁKS ma jednocześnie dużo przewag konkurencyjnych. Po pierwsze, jest brandem multidyscyplinarnym, np. z tą samą przeplatanką grają mistrzynie Polski w siatkówce – ŁKS Commercecon i choć organizacyjnie są to różne podmioty, to jednak ma to kolosalny wpływ na budowanie świadomości samej marki. Dołóżmy do tego koszykówkę, boks, curling czy ostatnie sukcesy w walking futbolu. Pięknie to było pokazane podczas czerwcowego festynu na głównej płycie boiska. Po drugie, historia – nie wchodząc w temat dat powstawania klubów, to realnie ŁKS zaistniał w przestrzeni medialnej już w latach 20-tych, będąc założycielem ligi w Polsce. To ma ogromne znaczenie dla budowania tożsamości klubu, a takie nazwiska jak Król, Gałecki – m.in. patroni naszych łódzkich ulic – są też tego dowodem, ale też i Stanisław Baran – człowiek, który spina epoki. Zagrał jako 19-latek w ostatnim przedwojennym meczu reprezentacji Polski pod koniec sierpnia 1939 roku z Węgrami, by dziewiętnaście lat później w 1958 roku sięgnąć z ŁKS po pierwszy tytuł mistrza Polski. To dawna historia, ale dla kibica ŁKS to prawdziwe powody do dumy. Po trzecie, ambasadorowie – na meczach piłkarskich ŁKS systematycznie pojawiają się światowe sławy innych dyscyplin, którzy swoje kariery budowali właśnie przy al. Unii 2. Tu warto tylko wspomnieć o multimedaliście olimpijskim – Arturze Partyce czy najlepszym w historii polskim koszykarzu – Marcinie Gortacie. W końcu – lokalizacja. Położony nad Łódką, park im. marszałka Józefa Piłsudskiego, znany wszystkim łodzianom bardziej jako Zdrowie powstawał w latach 1924-1929 – zatem już w przyszłym roku będziemy mieć piękny jubileusz, setnej rocznicy powstania tego miejsca. Miejsca, które wszystkim kojarzy się ze sportem, aktywnością fizyczną, czasem wolnym. Dzisiaj, biorąc pod uwagę ŁKS, ŁKS Commercecon, Atlas Arenę, Falę, Orientarium, Ogród Botaniczny i blisko 200 ha zabytkowego parku, mamy do czynienia z doskonałym lokalizacyjnym potencjałem marketingowym.
Wyniki sportowe mają olbrzymie znaczenie, ale nie są jedynym wyznacznikiem siły marketingowej. Budowanie marketingu, ale i sprzedaży usług, jakie ma klub, jest działaniem dużo szerszym, które można określić jako kształtowanie polityki komunikacji. To będzie również jedno z moich zadań.
W czym upatruje pan największy potencjał marketingowy naszego klubu? I gdzie widzi pan największe rezerwy w tym zakresie?
Zdecydowanie celem jest oczywiście poprawa frekwencji na stadionie. Choć zdarzały się już mecze przy pełnych trybunach, to jeszcze nie jest to u nas jeszcze norma. Uruchomienie sklepów to kolejny krok. Mamy miejsce na stadionie dedykowane pod gastronomię i pod pub, kawiarnię – to z pewnością też jest potencjał do szybkiego zagospodarowania. Do uruchomienia jest też komunikacja z naszymi kibicami z wykorzystaniem kanałów komunikacji elektronicznej. Oczywiście, jednym z kluczowych punktów jest szersze zainteresowanie biznesu usługami i świadczeniami klubu, miejsca, potencjału drużyn i oczywiście Akademii. Będziemy zapraszać do rozmów zarówno poszczególne podmioty jak również organizacje biznesowe. Musimy też pamiętać, że ŁKS to nie tylko rywalizacja na boisku. To marka, która ma olbrzymią funkcję społeczną. Kształtowanie postaw szczególnie u młodzieży, wzajemnego szacunku to też jedno z zadań, które będziemy chcieli realizować projektowo z uczestnictwem pedagogów, psychologów, organizacji społecznych.
Czy działając w szeroko rozumianym marketingu bardziej kieruje się pan doświadczeniem, panującymi w danej chwili trendami, tzw. twardymi liczbami czy może jeszcze czymś innym?
Przede wszystkim kieruję się potrzebami klienta. To zawsze musi być punkt wyjścia. Dalej jest dobór narzędzi, mediów oraz budżetu. Nie ma moim zdaniem mediów złych czy dobrych – są odpowiednie lub nieodpowiednie dla danej komunikacji. Często zdarza się tak, że decyzje w marketingu i sprzedaży podejmowane są na podstawie liczb, które nie są odzwierciedleniem potrzeb tego, który wydaje pieniądze. Same liczby też najczęściej nie wystarczą – one mogą pomagać w podejmowaniu decyzji, ale nie zastąpią pomysłu, kreacji, przekazu czy RTM. Nie można – podając najprostszy przykład – np. wyrokować o lepszych efektach w komunikacji na podstawie liczby fanów bez choćby analizy ich zaangażowania. Tu nietrudno o błędne decyzje. Wpisywanie się w trendy, modę przynosi efekty, ale trzeba pamiętać, że są to często działania krótkoterminowe. Oczywiście najlepiej samemu je kształtować, choć nie jest to niestety łatwe.
Wiemy, że z ŁKS-em jako kibic związany jest pan od dawna. Kiedy i jak dokładnie się to wszystko zaczęło?
To był chyba 1978 rok. Na mecz poszedłem z tatą na trybunę. Niewiele z niego pamiętam, bo miałem raptem sześć lat. Całą młodość spędziłem na Retkinii, chodziłem do SP 6. Kto ma już trochę lat i był uczniem tej szkoły, kojarzy z pewnością nauczyciela WF – Górskiego, który na swoich lekcjach miał bloczki z biletami uczniowskimi na mecze ŁKS i nam je sprzedawał. Tak się zaczęło. To był też czas, kiedy Widzew miał swoje pierwsze sukcesy i kilku kolegów im kibicowało. Bywało zatem czasami, że poszliśmy razem na ŁKS, a czasami na Widzew – mieliśmy po dziesięć, dwanaście lat. Nikt z tym nie miał problemu, bo po szkole i tak zawsze wszyscy razem graliśmy w piłkę, w miejscu gdzie dzisiaj stoi XXXIII LO. Do liceum chodziłem na Więckowskiego przy Żeromskiego – obowiązkowe były mundurki, ale z tytułu tego, że miałem wpiętą w klapę marynarki flagę ŁKS nigdy nie miałem problemu w drodze z czy do szkoły. Pamiętam też, że na rogu Żeromskiego i Obrońców Stalingradu na dachu kamienicy powiewała nasza flaga. To była zawsze nasza dzielnia.
Skanując w pamięci te wszystkie lata, jakie najbardziej niezapomniane chwile przychodzą panu do głowy? I czy jako młody chłopak – wzorem większości rówieśników – również marzył pan o karierze piłkarza?
Anegdot o meczach ŁKS mógłbym podać sporo. Niezapomniany był wyjazd do Manchesteru w 1998 roku – kto był, to wie o czym mówię, ale co na wyjeździe – zostaje na wyjeździe. Jednak chyba najlepsza dotyczy meczu, którego nie widziałem z prostej przyczyny – leżałem wtedy na stole operacyjnym. To było w 2011 i graliśmy derby na Widzewie. W zabiegu byłem znieczulony od pasa w dół, zatem miałem pełną świadomość. Medycy mnie uspokajali, żebym nie denerwował się operacją, a ja im mówię, że teraz są derby i bardziej martwię się o wynik. Chirurg przeprowadzający operację, też – jak się okazało – był kibicem. Trochę mnie przerażenie ogarnęło jak się dowiedziałem, że Widzewa. Do końca operacji było 0:0. Mięciel strzelił na 1:0, gdy już leżałem na pooperacyjnej…
Jako młody chłopak próbowałem grać w koszykówkę i w piłkę nożną przy al. Unii 2, lecz – co tu dużo mówić – byłem za słaby, żeby się przebić. Jednak, pracując już w Polska Press pod koniec lat 90-tych i grając w drużynie Expressu Ilustrowanego, zdobyłem mistrzostwo Łodzi dziennikarzy i nawet strzeliłem w finale gola.
Swoją pracę w ŁKS rozpocznie pan 1 października. Czy mimo tylu lat w zawodzie będzie lekka trema związana z debiutem w nowym środowisku?
Nigdy nie zmieniałem pracy, więc pewnie lekka trema będzie. Ale znając klub i ludzi, którzy w nim pracują oraz zadania, które w dużej części będą jednak zbliżone do tego, czym zajmowałem się do tej pory, mam zdecydowanie pozytywne myśli.