– Dziś mogę zagwarantować walkę o każdy metr boiska od pierwszej do ostatniej minuty – powiedział chwilę po podpisaniu umowy z ŁKS-em Jakub Tosik, który związał się z łódzkim klubem dwuletnią umową z opcją przedłużenia na kolejny rok.
– W poprzednim sezonie rozegrałeś 31 spotkań w ekstraklasie. Wiele z tych spotkań rozpocząłeś w wyjściowej jedenastce. Czym więc ten dziś już pierwszoligowy ŁKS skusił Jakuba Tosika?
– Moja przygoda z Zagłębiem Lubin po sześciu latach dobiegła końca. Z kolei ŁKS co prawda spadł w tym roku z ekstraklasy, ale zamierza szybko do niej wrócić. W podobnej roli pojawiłem się kiedyś w Lubinie. Tam udało się awansować do elity i grać w niej przez kilka lat, więc mam nadzieję, że tu będzie podobnie, a ja przyczynię się do osiągnięcia celu, czego życzę z całego serca i sobie, i klubowi, i oczywiście kibicom.
– W trakcie przygody z piłką doświadczyłeś kilku dziwnych sytuacji. Nie zawsze traktowano cię fair. Wszystkie złe demony zostały już odegnane?
– Każdy z zawodników w trakcie przygody z piłką ma wzloty i upadki. Ze mną nie było inaczej. To są odległe czasy. Ostatnie lata spędzone w Zagłębiu Lubin zaliczam bez cienia wątpliwości do pozytywów. Te wspomniane nie zawsze przyjemne doświadczenia wynikały po części z moich złych wyborów, ale nie zamierzam do tego wracać. Było minęło, teraz skupiam się wyłącznie na tym, by z ŁKS-em jak najszybciej zrealizować postawiony przed nami cel.
– Przeszkadzają ci piłkarskie łatki? Pytam, bo kibice w naszym kraju przyszyli ci tę z nadrukiem – facet od „czarnej roboty”.
– Nie tylko taką, bo kiedyś wspomniana łatka bywała nazywana bardziej dosadnie. Nie ma co ukrywać, uważano mnie za ligowego brutala. Moją rolą w zespołach, w których występowałem było przede wszystkim zabezpieczenie drogi do bramki, była nią także walka i odbiory piłki. Nie przeczę, zdarzały się w przeszłości momenty, kiedy nadużywałem ostrej gry, ale przemyślałem temat i wyciągnąłem z tej lekcji wnioski, bo faktycznie w pewnym momencie zabrnęło to trochę za daleko.
– Powiedziałeś kiedyś, że był taki czas, gdy sędziowie karali cię kartkami za samo nazwisko. Potem było lepiej. Taka zmiana to kwestia: szybszej nogi czy „szybszej” głowy?
– Główną rolę zagrała „głowa”. Przyszyć sobie taką łatkę nie jest trudno. Do tego wystarczy jedno takie zagranie, w następnym meczu kolejne, natomiast ażeby zerwać z siebie rzeczoną łatkę potrzebowałem nie dnia, nie tygodnia, lecz znacznie dłuższego czasu. Nie podobało mi się to, że ciągnęła się za mną opinia brutala, na domiar złego doszły do tego nieprzyjemne sytuacje z innymi zawodnikami. Przepracowałem temat w głowie. Przemyślałem. Przystopowałem z agresywnością na boisku i z biegiem czasu zdołałem wiele rzeczy zmienić.
– Spójrzmy na ten rok – mecz z Koroną na prawej obronie. Mecz z Arką na lewej obronie, a z Wisłą Płock gdzieś w rejonach pozycji numer „sześć”. Masz już jakieś wyobrażenie na temat tego, gdzie chciałbyś pomóc ŁKS-owi?
– Jestem po rozmowie z dyrektorem sportowym i Krzysztof Przytuła nakreślił rolę, którą przewidziano dla mnie w Łódzkim Klubie Sportowym. Przede wszystkim to środek pomocy oraz pozycje numer „sześć” i numer „osiem”. Ewentualnie, w przypadku nieprzewidzianych sytuacji, dochodzi do tego lewa i prawa strona defensywy, bo i na tych pozycjach w przeszłości występowałem, więc i one nie są mi obce.
– Piłkarską przygodę rozpocząłeś w naszym regionie. Kiedy zadebiutowałeś w lidze w barwach GKS Bełchatów ŁKS walczył akurat o ekstraklasę. Z czym kojarzył się Jakubowi Tosikowi nasz klub przed laty?
– Wiadomo z jakimi dwoma klubami kojarzy się Łódź. Jest ŁKS i Widzew. Występowałem w GKS-ie Bełchatów, a stamtąd zawsze bliżej do tego pierwszego. A ŁKS w dzieciństwie kojarzył mi się przede wszystkim z mistrzowską drużyną z 1998 roku. Pamiętam do dziś mecze o Ligę Mistrzów z Manchesterem United.
– W poprzednim sezonie rywalizowałeś z ełkaesiakami na boisku. Zapewne niezręczni będzie ci wchodzić w detale, ale skupmy się na ogólnikach. Czego zabrakło?
– Obserwowałem ŁKS w ekstraklasie i wydaje mi się, że drużynie zabrakło trochę piłkarskiego doświadczenia i boiskowego cwaniactwa. Ten zespół „zrobił” kilka awansów z rzędu, ale przeskok z pierwszej ligi do ekstraklasy jest największy pod względem jakości zawodników. Ci występujący w elicie dysponują lepszymi umiejętnościami. Do tego w przypadku ŁKS-u dochodziły niewymuszone błędy, co w pierwszej lidze zwykle nie kończyło się stratą bramki, a tutaj już niestety tak.
– Co w Lubinie zaliczaliście do atutów ŁKS-u?
– Analizowaliśmy ŁKS. Rozmawialiśmy w Lubinie o nim przed naszymi bezpośrednimi starciami i wiedzieliśmy, czego możemy się spodziewać. Choćby tego, że ŁKS świetnie operuje piłką, choć brakowało mu w tym wszystkim trochę finalizacji. Wiedzieliśmy więc, co należy wykorzystać, aby wygrać mecz, ale i pamiętam dobrze nasze pierwsze spotkanie, czyli to wygrane przez Zagłębie w Lubinie 3:1. Przecież wtedy równie dobrze mogliśmy po dwudziestu minutach przegrywać 0:2. Podobnie było w rundzie finałowej. Objęliśmy prowadzenie, ŁKS po czerwonej kartce grał w dziesiątkę, ale nawet wówczas był to dla nas bardzo trudny mecz, co więcej w drugiej połowie zostaliśmy zepchnięci do defensywy.
– Wedle obiegowych opinii: w pierwszej lidze – walka, w ekstraklasie – szybkość i technika. Prawda czy fałsz?
– Pomidor [śmiech – przyp. red.]
– Na zapleczu ekstraklasy nie grałeś od pięciu lat, ale coś na pewno utkwiło ci w pamięci.
– Oczywiście można wytłumaczyć różnice. Powiem tak – dziś jadąc z drużyną z ekstraklasy na wyjazdowy mecz Pucharu Polski do zespołu pierwszoligowego bardzo trudno osiągnąć dobry wynik. Różnice są, ale coraz mocniej się zacierają. Trzeba się nieźle napocić, żeby takie spotkanie wygrać pewnie. ŁKS grał w ekstraklasie naprawdę fajną piłkę, lecz rzeczy, o których wspomniałem wcześniej zdecydowały o tym, że to nie wystarczyło.
– Nie jesteś anonimowym piłkarzem. Ok. 250 meczów w ekstraklasie. Epizod w reprezentacji, występy w europejskich pucharach, do tego ciekawe kluby w CV. Zdajesz sobie sprawę z tego, że kibice będą wymagać od ciebie więcej?
– Oczywiście i mam przy tym nadzieję, że sprostam tym oczekiwaniom. Przychodzę do Łodzi już z jakimś bagażem doświadczeń. Z Zagłębiem Lubin zdołałem awansować do ekstraklasy i liczę, że i tutaj wykorzystam to, czego się wcześniej wtedy nauczyłem. Wszystko jest jasne. Cel w ŁKS-ie został jasno sprecyzowany.
– Także w twoim kontekście?
– Przychodzę do młodej drużyny. Będę, jeśli się nie mylę, trzecim najstarszym zawodnikiem w drużynie po Arkadiuszu Malarzu i Macieju Dąbrowskim, z którym zresztą grałem w Zagłębiu. Oczywistym więc jest to, że od nas przede wszystkim będzie się wymagać, by dźwignąć ten zespół w trudnych momentach, by utrzymywać mobilizację na odpowiednim poziomie i trzymać wszystko w ryzach, a przy tym pomóc tym spośród naszych zawodników, którzy znajdują się na początku swojej przygody z piłką, bo to też bardzo ważne.
– Na co możemy liczyć ze strony Jakuba Tosika?
– Mogę zagwarantować walkę o każdy metr boiska. Mogę zagwarantować walkę od pierwszej do ostatniej minuty każdego meczu. Wszystko po to, by ŁKS wygrywał i wrócił na piłkarskie salony. Moim skromnym zdaniem tam jest jego miejsce.