Wszyscy świetnie prezentowali się w grze ofensywnej, ale cały zespół wykonał też wielką pracę w defensywie. Dzięki temu w tak dobrych humorach mogliśmy po meczu wykonać „jaskółkę” przed naszymi kibicami – przyznaje Artur Bogusz, obrońca Łódzkiego Klubu Sportowego.
Tak okazałej wygranej w spotkaniu z Odrą nie spodziewali się nawet najwięksi optymiści. Co zadecydowało o tak efektownym wyniku?
Zagraliśmy po prostu dobre zawody. Zagraliśmy swoją piłkę, czyli zagraliśmy znowu to samo, ale tym razem dołożyliśmy do tego większą efektywność w postaci większej liczby goli. W poprzednich meczach różnie bywało z naszą skutecznością, ale teraz pokazaliśmy, co potrafimy w tym elemencie. W spotkaniu z Odrą wychodziło nam praktycznie wszystko i pozostaje tylko mieć nadzieję, że dostarczyliśmy naszą grą dużo radości kibicom.
Przed meczem powtarzaliście, że macie na ten mecz specjalnie opracowany plan. Czy możemy już uchylić rąbka tajemnicy, co ten plan obejmował?
Chcieliśmy zagrać jak Barcelona z Realem w ubiegły weekend. A mówiąc już zupełnie poważnie: chcieliśmy wygrać to spotkanie, grając swoją piłkę. Piłkę ofensywną, w której każdy może się pokazać z jak najlepszej strony. I w konfrontacji z Odrą to nam się bezsprzecznie udało. Cieszymy się, że zdobyliśmy aż pięć bramek i zagraliśmy chyba najlepszy mecz w całej rundzie. Ale nie zapominamy przy tym, że już w sobotę czeka nas kolejne spotkanie, a po nim jeszcze trzy następne i trzeba zachować chłodną głowę. Żeby dalej móc grać swoje.
Nawet najstarsi kibice mieli problem, żeby sobie przypomnieć, kiedy ŁKS strzelił u siebie pięć bramek na szczeblu pierwszej ligi. Ten entuzjazm zaowocował między innymi tym, że słychać było na widowni gromkie „ole”, kiedy wymienialiście w końcówce kolejne podania między sobą. Takie sytuacje też chyba nakręcają Was dodatkowo jako zespół?
Oczywiście. Inna sprawa, że rywalom po stracie piątej bramki chyba już nawet nie za bardzo chciało się biegać. W drugiej połowie odebraliśmy im chęć do grania. Chłopaki super rozgrywali piłkę w środkowej strefie i w końcówce ja już nawet jej nie powąchałem i jedynie rozciągałem grę.
Zdobyliście pięć bramek i każda była autorstwa innego zawodnika. Tym samym znów pokazaliście, że siła ofensywna ŁKS-u rozkłada się równomiernie praktycznie na cały zespół…
Pokazaliśmy, że potrafimy być groźni w niemal wszystkich aspektach gry. Gole padały po dośrodkowaniach z boku, po zagraniach ze środka i po stałych fragmentach gry. A strzelali je napastnik, pomocnicy i obrońcy. To o czymś świadczy… Ale warto zwrócić też uwagę, że cały zespół bardzo mocno pracował także w defensywie. Gdyby było inaczej, ciężko byłoby osiągnąć tak korzystny wynik. A tak były momenty, że Odra miała problem, aby wyjść z własnej połowy.
Tonując nieco nastroje: czy potrafisz wskazać jakiś element, który mimo takiego zwycięstwa mogliście wykonać lepiej?
Zawsze znajdzie się coś do poprawy i po każdym meczu trzeba szukać takich zagrań, które mogłyby być na wyższym poziomie. Bo piłka nożna to jest gra błędów i cały czas trzeba szukać tych błędów, aby je potem eliminować. Wtedy w kolejnych meczach będzie nam się grało łatwiej. Z pewnością na pomeczowej odprawie sztab szkoleniowy wskaże nam różne fragmenty, w których mogliśmy zachować się lepiej.
Twój gol uspokoił przebieg meczu, bo przy utrzymującym się dłużej wyniku 2:1 mogło się skończyć kolejną w tym sezonie nerwową końcówką. To dlatego tak ekspresyjnie celebrowałeś to trafienie?
Gdy podwyższyliśmy na 2:0, Odra szybko odpowiedziała na 2:1 i poczuła przysłowiową krew. Dlatego bardzo dobrze, że tak błyskawicznie potrafiliśmy strzelić gola na 3:1. To była bardzo ładna akcja i cieszę się, że skutecznie ją wykończyłem. Dzięki temu potem mogliśmy budować kolejne akcje z dużo większym spokojem.
Przy wspomnianym golu zachowałeś się jak rasowy skrzydłowy. Trenowaliście wcześniej takie rozegranie akcji?
Raczej powiedziałbym, że moje wykończenie to była improwizacja. Zamknąłem oczy, uderzyłem, piłka nabrała prędkości na śliskiej murawie i przez to było bardzo trudną ją obronić bramkarzowi gości. To mój drugi gol w tej rundzie i mam nadzieję, że wcale nie ostatni. Poprzedni też poniekąd „zamknął” mecz, gdy trafiłem na 2:0 z Wartą, więc nie mam nic przeciwko, aby jak najczęściej moje bramki wprowadzały spokój w naszych szeregach.
Do przerwy niewiele zapowiadało, że mecz z Odrą skończy się aż tak wysokim zwycięstwem ŁKS-u. Co mówiliście sobie w szatni przed drugą połową?
Zawsze w przerwie motywujemy się w szatni przed wyjściem na drugą część spotkania. Także wtedy, gdy prowadzimy. Wiedzieliśmy, że brakuje nam 45 minut do wygrania kolejnego meczu, ale nie zamierzaliśmy tylko bronić dobrego wyniku. Chcieliśmy pokazać, że stać nas na jeszcze lepsze 45 minut niż do przerwy. I takie wzajemne pobudzanie, jak widać, zdało egzamin.
No właśnie. Nawet przy wyniku 5:1 wyglądaliście, jakby ciągle było Wam jeszcze mało zdobytych bramek. A taka mentalność nie jest czymś powszechnym na polskich boiskach…
Ale przecież o to chodzi w piłce nożnej, aby strzelać gole. To sprawia radość zarówno zawodnikom, jak i kibicom. Przy wyniku 5:1 już niczym tak naprawdę nie ryzykowaliśmy i w ostatnim kwadransie każdy chciał się popisać jakimś fajnym zagraniem.
Zdajecie sobie jednak sprawę, że wszyscy szybko zapomną o tej wiktorii, jeśli w sobotę nie wygracie – choćby nawet jedną bramką – z Chrobrym?
No tak. Dziś jeszcze jest radość, ale jutro już – jak powiedział trener – lód na głowę i pełna pokora, a potem tydzień ciężkiej pracy, aby być jak najlepiej przygotowanym na rozpoczęcie rundy rewanżowej. Bo wiemy, że rywale z pewnością będą próbowali się odegrać za porażkę 0:1 w pierwszej kolejce…