Jeśli Łukasz Piątek choć przez kilka sekund wystąpi w niedzielnym meczu z Piastem Gliwice, będzie to jego 250. występ na boiskach ekstraklasy. Jak doświadczony pomocnik zapamiętał swój ligowy debiut i jakie inne potyczki w krajowej elicie przywołuje ze szczególnym sentymentem? Koniecznie przeczytajcie jubileuszowe wspomnienia „Piony”.
Polonia Warszawa – Odra Wodzisław 0:3 (2005)
Pierwszym meczem, który zapadł mi głęboko w pamięć był oczywiście ligowy debiut, który przypadł na spotkanie z Odrą Wodzisław na własnym stadionie. To był 6 grudnia 2005 roku, czyli bez cienia przesady mogę powiedzieć, że dostałem od sztabu szkoleniowego piękny prezent na Mikołajki. Na ten mój debiut zapowiadało się od kilku kolejek, ale z różnych przyczyn wypadł on dopiero wtedy. Szkoda tylko, że było to przegrane spotkanie. Wszedłem na ostatnie 20 minut za Dariusza Dźwigałę przy wyniku 0:2, a ostatecznie skończyło się porażką 0:3. Przed wejściem na murawę czułem lekką tremę i stresik, ale gdy już wykonałem pierwszy sprint do piłki, to nie myślałem już o niczym innym, jak tylko o tym, aby zaprezentować się jak najlepiej. Żadnych szczególnych wskazówek od trenera wtedy nie dostałem, miałem po prostu dać z siebie „maxa”. Gdy wchodzi się na przy stanie 0:2 na 20 minut, nie kalkulujesz w żaden sposób i chcesz jedynie zrobić wszystko, aby odwrócić losy meczu. Nam się to wówczas nie udało, ale i tak ten debiut do dziś jest bardzo szczególną chwilą. Inna sprawa, że Odra miała wtedy naprawdę silny zespół i skończyła rozgrywki bodaj na szóstym miejscu, a Polonia Warszawa spadła z ekstraklasy na dwa sezony – wspomina Łukasz Piątek. – Po meczu czytałem oczywiście wszelkie komentarze na temat swojego występu. Cieszyłem się, gdy ktoś mnie za coś docenił, a kiedy padały słowa krytyki, to starałem się przeanalizować dane sytuacje i sprawdzić, czy faktycznie mogłem zachować się lepiej. Po jakimś czasie przestałem jednak zwracać uwagę na komentarze odnośnie swojej gry. Stało się tak po naprawdę udanych dla mnie zawodach, po których też pojawiło się wiele negatywnych opinii. Wtedy zdałem sobie sprawę, że wszystkich i tak nie zadowolę i zawsze znajdzie się ktoś, kto przyczepi się do mojej gry. A jak wtedy potraktowała mnie starszyzna w Polonii? Jeśli się ją szanowało, to pomagała. I tak też było ze mną. Generalnie jednak czasy były wtedy inne, bo zdarzało się, że starszy zawodnik mówił do młodszego: „idź mi umyj buty” i ten młodszy bez słowa się za to zabierał. Teraz już nie ma takich historii. Inna rzecz, że tamte czasy budowały charakter młodych zawodników, bo najpierw trzeba było coś dać od siebie, żeby później dostać coś od drużyny.
Legia Warszawa – Polonia Warszawa 1:1 (2009)
– Drugim takim pamiętnym dla mnie meczem są derby stolicy w listopadzie 2009 roku, kiedy zremisowaliśmy na wyjeździe 1:1. Wtedy strzeliłem swojego pierwszego gola w ekstraklasie. Stadion Legii był wówczas w przebudowie i na trybunach nie było zbyt wielu widzów, ale i tak to było niesamowite uczucie uciszyć na moment legijną publiczność. Radość była ogromna, biegłem w euforii po boisku i nie wiedziałem, jak się zachować. Takie debiutanckie bramki, zwłaszcza w meczu derbowym, pamięta się przez całe życie. Przed polem karnym gospodarzy był rykoszet, piłka trafiła pod moje nogi po lekkim koźle, a ja uderzyłem z pierwszej piłki i Jan Mucha niewiele mógł zrobić. Nie spodziewał się takiego strzału i w efekcie dostał tzw. gola za kołnierz. Do tego momentu przegrywaliśmy z Legią 0:1, a moje trafienie pozwoliło Polonii zdobyć przy Łazienkowskiej cenny punkt – opowiada wychowanek Polonii Warszawa.
Górnik Zabrze – Polonia Warszawa 0:1 (2009)
– Trzeci z takich moich bardziej doniosłych momentów to zakończenie sezonu 2008/09. Dzięki bramce Daniela Mąki w przedostatniej minucie wygraliśmy 1:0 w Zabrzu z Górnikiem i dało nam to czwarte miejsce w tabeli na koniec sezonu. Było to o tyle ważne, że dzięki zdobyciu Pucharu Polski przez Lecha, który był przed nami w klasyfikacji końcowej, mogliśmy się po tym spotkaniu szykować do występów w europejskich pucharach. Dla mnie było to pierwsze w karierze takie osiągnięcie, więc cieszyłem się podwójnie. Muszę dodać, że tamten bój przy Roosevelta był wyjątkowy z mojego punktu widzenia z jeszcze jednego powodu. Zagrałem bowiem wtedy na prawej obronie, czyli na dość nietypowej dla siebie pozycji. Już nie pamiętam dokładnie, jakie były tego przyczyny, czy chodziło o kontuzje nominalnych prawych obrońców, czy też trener miał w tym jakiś ukryty cel taktyczny. Przyznam, że początkowo nie było mi łatwo bronić na tej prawej flance, ale z każdą minutą czułem się coraz pewniej. Z tego, co pamiętam, z mojej strony nie poszła żadna groźniejsza sytuacja, więc po ostatnim gwizdku mogłem odetchnąć z ulgą. Najważniejsze, że plan wypalił, bo zagraliśmy na zero z tyłu, zdobyliśmy komplet punktów i awansowaliśmy do międzynarodowych zmagań. A jako ciekawostkę dorzucę jeszcze, że przez te 249 dotychczasowych gier w ekstraklasie zagrałem już na wszystkich pozycjach, poza bramkarzem i napastnikiem. Bo zdarzył mi się również epizod na lewej obronie, kiedy zostałem tam przesunięty w przerwie jednego ze spotkań, choć na ławce siedział nominalny lewy obrońca. I to było chyba największe z takich nietypowych wyzwań ligowych. A zaliczyłem też mecze na obu bokach pomocy. W środku pomocy grałem natomiast zarówno jako „szóstka”, jak i „ósemka” oraz „dziesiątka” – przypomina grający na co dzień z numerem 28 zawodnik.
Piast Gliwice – Zagłębie Lubin 0:1 (2016)
– Czwarte szczególne dla mnie spotkanie, to ostatni mecz sezonu 2015/2016. Jako piłkarz Zagłębia Lubin cieszyłem się wtedy z wyjazdowej wygranej z Piastem Gliwice 1:0, dzięki której przypieczętowaliśmy trzecie miejsce w ekstraklasie. Dla mnie do dzisiaj jest to największym sukcesem w karierze. Medal to medal i do dziś otrzymany wtedy krążek zajmuje zaszczytne miejsce w mojej kolekcji pamiątek piłkarskich. Pamiętam, że ceremonia była od razu po zakończeniu spotkania i do Lubina wracaliśmy już z medalami. To była wesoła podróż, bo zapewniła nam również prawo gry w europejskich pucharach i kolejny sezon rozpocząłem od rywalizacji ze Slavią Sofia, podczas której zdobyłem nawet jedną z bramek. Potem był pełen dramaturgii dwumecz z Partizanem Belgrad, który po dwóch bezbramkowych remisach rozstrzygnęliśmy na swoją korzyść dopiero w rzutach karnych. Niestety, w trzeciej rundzie eliminacji wyeliminowało nas wtedy duńskie SønderjyskE i na tym skończyła się moja ostatnia, jak do tej pory, przygoda z międzynarodowymi rozgrywkami – opisuje zawodnik, który 21 września będzie obchodził 34. urodziny.
Zagłębie Lubin – Bruk-Bet Termalica Nieciecza 4:2 (2017)
– Piąty ważny dla mnie z perspektywy czasu mecz, to potyczka Zagłębie Lubin z Bruk-Betem Termaliką Nieciecza. To był grudzień 2017 roku, a ja byłem już wtedy piłkarzem „Słoników”. Przegraliśmy wtedy w Lubinie 2:4, ale oba gole dla Bruk-Betu były mojego autorstwa. A nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się w jednym spotkaniu dwukrotnie pokonać bramkarza rywali. Można zatem powiedzieć, że udanie przypomniałem się wtedy władzom „Miedziowych”. Zawsze, gdy gra się przeciwko byłym drużynom, jest pewien podtekst i człowiek chce udowodnić, że dawny pracodawca popełnił błąd przy kompletowaniu kadry. Oczywiście bardzo cieszyłem się z obu trafień, ale nie celebrowałem ich w żaden szczególny sposób, bo po kilku latach spędzonych w Lubinie miałem tam wielu znajomych i ogólnie bardzo dobrze wspominam tamten czas. Dość powiedzieć, że bezpośrednio przed meczem spotkałem się wtedy z przyjaznym przyjęciem. Moim celem było zdobycie bramki, a druga stanowiła bardzo miły bonus. Do pełni szczęścia zabrakło przynajmniej punktu wywiezionego z Lubina – kontynuuje Piątek, dla którego ówczesne gole były ostatnimi jak dotychczas w najwyższej klasie rozgrywkowej (łącznie ma ich na koncie 22).
250. mecz w elicie
– Jaki będzie mój 250. mecz w elicie? Nie myślę za bardzo o tym jubileuszu. Dla mnie to po prostu kolejne ważne spotkanie w tym sezonie. Na razie skupiam się na tym, aby w ogóle wywalczyć po raz kolejny miejsce w składzie i wybiec w niedzielę na boisko. Bez wątpienia czeka nas następny trudny mecz. Piast ciągle bowiem ma zawodników, którzy potrafią dobrze operować piłką i są groźni w polu karnym. Jakby nie patrzeć, przyjeżdża do nas mistrz Polski, więc będziemy musieli znów wznieść się na wyżyny umiejętności, aby wywalczyć korzystny wynik. Na pewno szczególnie trzeba będzie pilnować Hiszpanów z Piasta, bo są to zawodnicy świetnie wyszkoleni technicznie. Spodziewam się, że najwięcej boiskowych pojedynków będę toczył z graczami, którzy operują w środku pola, czyli choćby z Patrykiem Dziczkiem i Tomem Hateley’em. Pierwsze trzy mecze pokazały, że jesteśmy dobrze przygotowani do sezonu i teraz musimy to po raz kolejny potwierdzić na murawie. Na taki mecz nie trzeba nikogo motywować, bo każdy chce się pokazać na tle mistrza kraju z jak najlepszej strony. Hasło: „bij mistrza” nie wzięło się w sporcie z niczego – kończy najbardziej doświadczony pomocnik Łódzkiego Klubu Sportowego.
– Tytułem podsumowania mogę powiedzieć, że gdy pierwszy raz wybiegałem na boisko, nie zastanawiałem się, ile potem jeszcze spotkań będę miał możliwość rozegrać. Cieszyłem się chwilą, bo od małego wiązałem swoją przyszłość z futbolem i występ w ekstraklasie był dla mnie spełnieniem jednego z marzeń. A gdy już się pokazałem pierwszy raz, to miałem motywację do tego, aby pracować jeszcze więcej i żeby tych minut w najwyższej lidze przybywało. No i tak przez te niespełna 14 lat uzbierałem niespełna ćwierć tysiąca gier. Co będzie dalej? Nie wybiegam specjalnie w przyszłość. Chcę dalej dawać ŁKS-owi określoną jakość piłkarską i jeżeli będę w stanie to robić, to liczę, że występów w PKO Ekstraklasie jeszcze trochę nazbieram. Cały czas każdy kolejny mecz cieszy mnie tak samo mocno – przyznaje z uśmiechem „Piona”.