fot. archiwum Jacka Bogusiaka / Kilkanaście miesięcy po meczu w Zabrzu „Rycerze Wiosny” zostali mistrzami Polski
64 lata temu, 7 kwietnia 1957 roku, narodzili się „Rycerze Wiosny”. Zdaniem wielu wygrane 5:1 w niecodziennych okolicznościach spotkanie z Górnikiem w Zabrzu to najważniejszy mecz w historii łódzkiego klubu, w końcu to on zdefiniował na lata ŁKS.
- Zaplanowane na 7 kwietnia 1957 roku spotkanie Górnika z ŁKS-em elektryzowało całą sportową Polskę. Prasa nazwała je szlagierem, czyli jak mawiano wówczas „meczem numer 1”.
- Ojciec chrzestny „Rycerzy Wiosny” z określeniem tym spotkał się po raz pierwszy już w maju… 1932 roku, a ono samo miało wtedy dość pejoratywny wydźwięk. Dlaczego? Otóż kiedy przyszły dziennikarz, wtedy zaś dwunastoletni podrostek, opuszczał stadion po wygranym przez ŁKS aż 6:0 meczu z Ruchem, usłyszał rozmowę dwóch starszych kibiców. – „Rycerze wiosny, psiakrew. Jesienią ledwie będą powłóczyć nogami” – wycedził zgryźliwie tamtego dnia staruszek w kierunku kolegi. Jerzy Zmarzlik jego słowa przypomniał sobie ćwierć wieku później.
- W dniu, w którym łodzianie mieli zmierzyć się w Zabrzu z Górnikiem, na stadionie ŁKS-u zaplanowano bardzo ciekawie zapowiadający się mecz juniorskich reprezentacji Polski i Turcji, ale najzagorzalsi kibice nie mieli wątpliwości – „Trzeba jechać do Zabrza, bo nasi potrzebują wsparcia” – wyjaśniali fani.
- Już w 30. minucie meczu wydarzyło się coś, co powinno przechylić szalę zwycięstwa na stronę faworyzowanych gospodarzy. Po dośrodkowaniu Erensta Pohla błąd popełnił Henryk Szczurzyński, który nie opanował śliskiej piłki, ta zatańczyła przed linią bramkową, więc natychmiast w jej stronę popędzili Roman Lentner i Stanisław Wlazły. Piłkarze się zderzyli, futbolówka wturlała się do bramki ŁKS-u, a nasz obrońca wskutek wydarzenia stracił na chwilę przytomność. Wlazły został zniesiony z boiska, więc nie dość, że ełkaesiacy przegrywali na boisku kandydata do tytułu 0:1, to w dodatku musieli radzić sobie w „dziesiątkę”.
- Trener Władysław Król zachował zimną krew i dokonał zmian w ustawieniu zawodników. Henryk Szczepański został wycofany do obrony, natomiast Robert Grzywocz opuścił skrzydło i wraz z Wiesławem Jańczykiem stworzył w środku pola motor napędowy akcji łodzian.
- Splot nieszczęśliwych wypadków zmobilizował ełkaesiaków. Goście zaczęli grać jak z nut – jeszcze przed przerwą wyprowadzili dwa zabójcze ciosy i to w przeciągu stu dwudziestu sekund! Oba zadał Stanisław Baran, wówczas już 37-letni piłkarz, jedyny wówczas pierwszoligowiec, który uczestniczył jeszcze w przedwojennych rozgrywkach.
- W przerwie Stanisław Wlazły zasygnalizował chęć powrotu na murawę, ale trener Król wolał nie ryzykować, tym bardziej że łodzianie rozgrywali kapitalne zawody.
- W drugiej połowie ŁKS nie zwalniał tempa i zdobył trzy kolejne gole. Tego ostatniego – Władysław Soporek, dwa wcześniejsze a w sumie tego dnia już cztery – Stanisław Baran.
- Niezwykły wyczyn ełkaesiaków zaimponował nie tylko kibicom ŁKS-u, ale sympatykom śląskiej drużyny. – „ŁKS zdobywa burzliwe brawa. Oklaskują go wszyscy swoi i obcy. Bo też «kapelusz z głowy» przed jedenastką, a raczej dziesiątką z Łodzi, której wyszedł w niedzielę jeden z najlepszych zapewne meczów w historii tego klubu. Górnika prawie że nie ma na boisku” – napisał sprawozdawca „Przeglądu Sportowego”.
- „ŁKS dokonał w niedzielę w Zabrzu iście huzarskiej sztuki” – tymi słowami opatrzoną przez Jerzego Zmarzlika tytułem: „Panowie – kapelusze z głów! Tak grają Rycerze Wiosny”, rozpoczął redaktor Zbigniew Dutkowski swoją relację z Zabrza w „Przeglądzie Sportowym”.
- Po meczu węgierski trener Górnika Zabrze, Zoltán Opata, przyznał: – „Tej drużyny nie powstydziłbym się na żadnym boisku świata”. Władysław Król był ponoć tak przejęty postawą swoich podopiecznych, że zdołał tylko wydukać: „Każdy z nich zagrał wielki mecz”.
- Popisu kolegów nie widział znokautowany w pierwszej połowie Stanisław Wlazły. Obrońca leżał w szatni przykryty – jak napisała prasa – „brudną burką” i początkowo nie dawał wiary jednemu ze swoich kolegów, który po każdej bramce zdawał piłkarzowi raport z wydarzeń na boisku.
- Przebieg tego meczu zrobił piorunujące wrażenie na wszystkich obecnych na stadionie. Prezes ŁOZPN był tak oszołomiony grą łodzian, że jeszcze kilka minut po ostatnim gwizdku nie mógł wydusić z siebie słowa, z kolei kierownik drużyny, Zdzisław Derczyński z przejęcia pomylił swój wóz z samochodem milicyjnym, zamiast zaś do szatni zawodników ŁKS-u wparował do pokoju sędziów.
- Wieści o niezwykłym wyczynie ełkaesiaków dotarły do Łodzi lotem błyskawicy. Zakochaną wtedy bez pamięci w swojej drużynie Łódź owładnęło szaleństwo. Zarówno w niedzielny wieczór, jak w poniedziałkowy ranek przed kawiarnią „Ziemiańska” rozgorączkowany tłum komentował niezwykły wyczyn swojej drużyny. I nie tylko tam, bo o sukcesie piłkarzy mówiło się – „W tramwajach, na ulicach, zakładach pracy, a nawet w rodzinnych kółkach” – donosiła prasa.
- Sukces piłkarzy w Zabrzu… sparaliżował pracę kierownika biura klubowego, Zdzisława Rytela. Kierownik nie nadążał z odbieraniem kolejnych gratulacyjnych depesz.
- Jak tamto spotkanie skomentował jeden z największych bohaterów zabrskiej wyprawy, autor aż czterech goli? – „Wyszedł nam mecz” – powiedział skromnie Stanisław Baran.
- Kilkanaście dni po zwycięstwie nad Górnikiem, ełkaesiacy świętowali kolejny wielki sukces. W al. Unii 2 przegrał Rapid Wiedeń, wówczas jedna z najlepszych europejskich drużyn, która wcześniej zdołała pokonać „galaktyczny” Real Madryt. W Łodzi słynni wiedeńczycy przegrali 1:2.
- W 1957 roku ŁKS jeszcze dwukrotnie spotkał się z Górnikiem Zabrze. Najpierw pokonał go w Łodzi 1:0, a następnie ograł w finale Pucharu Polski (2:1).
- Górnik Zabrze pomimo bolesnej porażki z łodzianami właśnie w 1957 roku świętował mistrzostwo Polski. ŁKS zakończył rozgrywki na trzecim miejscu, ale rok później to on sięgnął po tytuł.
- Jeszcze w tym samym 1957 roku prasa w całej Polsce zaczęła używać nazwy „Rycerzy Wiosny” w odniesieniu do piłkarzy ŁKS-u. I nikomu nie przyszło wówczas do głowy, żeby w ten sam sposób nazywać inną drużynę.