W długim poczcie prezesów ŁKS-u nie brakowało ludzi interesujących. Wspominamy o nich rzadko, więc dziś wybraliśmy z ich życiorysów jedenaście rzeczy, o których zapewne wielu z Was dotąd nie słyszało.
Z łopatą w jednej dłoni
Dwa lata po rejestracji klubu ówczesny prezes ŁKS-u Wacław Taubwurcel zwrócił uwagę na placyk przy ulicy Srebrzyńskiej. Po uzyskaniu zgody właścicieli terenu, marzący o własnym boisku ełkaesiacy na czele z prezesem zakasali rękawy i wzięli się do roboty. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że Wacław Taubwurcel był inwalidą (stracił rękę), a mimo tego nie uchylał się od ciężkiej pracy z łopatą w dłoni.
Został prezesem przy „ping-pongu”
W 1922 roku podczas walnego zebrania działaczy ŁKS-u na prezesa klubu wybrano Heliodora Konopkę. Ten jednak dowiedział się o zaszczytnej nominacji jako ostatni, bo w trakcie rzeczonego zebrania… grał w tenisa stołowego. – Nagle wpada do nas Jaś Jarkiewicz i woła na cały głos: „Heluś, zostałeś prezesem ŁKS-u!” – wspominał tamten dzień legendarny prezes ŁKS-u.
Prezes z twierdzy szyfrów
Na początku lat 30. prezesem ŁKS-u był pułkownik Eugeniusz Chilarski. Niewielu wie, że to właśnie szef ŁKS-u kierował początkowo sekcją zajmującą się szyframi w komórce polskiego wywiadu. Owoców pracy wspomnianej sekcji nie sposób przecenić, dość powiedzieć że Jan Kowalewski, w ramach jej działalności złamał sowieckie szyfry, co z kolei przyczyniło się do pokonania bolszewików w 1920 roku.
Rozchwytywany
Józef Wolczyński, ostatni przedwojenny prezes klubu, może się pochwalić imponującą listą prestiżowych stanowisk, był bowiem m.in. dyrektorem naczelnym zakładów włókienniczych „I.K. Poznański”, ministrem Zdrowia Publicznego, Opieki Społecznej i Ochrony Pracy, posłem na Sejm, członkiem Rady Miejskiej (a nawet jej wiceprzewodniczącym) oraz prezesem kilku organizacji kulturalnych.
Zapaśnik
Chwilę po zakończeniu drugiej wojny światowej stery w łódzkim klubie objął Stefan Szudziński, który jednak bardziej od futbolu kochał szachy i zapasy. Jeszcze przed wojną często można go było przyłapać na Piotrkowskiej, gdzie przy kawie rozprawiał godzinami o zapasach ze słynnym Władysławem Pytlasińskim. Stefana Szudzińskiego nazywano w latach 60. ojcem łódzkiego zapaśnictwa i nic w tym dziwnego, skoro to on w sali remizy strażackiej przy ul. Sienkiewicza zorganizował mistrzostwa Polski w tej dyscyplinie sportu.
Prezes na kursie trenerskim
Eugeniusz Krupiński nie spełnił swoich młodzieńczych marzeń o wielkiej karierze piłkarza, bo – jak przekonywał – zawiedli trenerzy, do których ponoć nie miał szczęścia. Z tego też względu później, w latach 50., gdy piastował ważne stanowisko w łódzkim klubie zafiksował się na punkcie szkolenie młodzieży do tego stopnia, że ukończył nawet kurs trenerski, choć trenerem wcale być nie zamierzał. Skąd więc to zainteresowanie rzeczonym kursem? Otóż nasz prezes postanowił poznać tajniki nauki futbolu, by potem wiedzieć jak pomóc młodym zawodnikom i jak oceniać pracę ich piłkarskich nauczycieli.
Wujek
Niewielu kibiców ŁKS-u wie, że 50 lat temu stanowisko prezesa naszego klubu sprawował… wujek Tomasza Salskiego. Bolesław Kopacki był dyrektorem łódzkich zakładów włókienniczych i właśnie w trakcie jego kadencji ełkaesiacy wywalczyli w 1971 roku awans do ekstraklasy, w której występowali przez kolejnych 29 lat. – W 1971 roku ŁKS liczy 10 tysięcy członków, rekrutujących się przede wszystkim z pracowników ZPB im. J. Marchlewskiego i częściowo Zakładu Przemysłu im. Wł. Reymonta – mówił latem 1971 roku w rozmowie z „Dziennikiem Łódzkim” i dodał, że w klubie pracowało wtedy 130 działaczy. – Pracują społecznie. Poświęcają klubowi każdą wolną chwilą – wyjaśniał wujek Tomasz Salskiego, który zasiadał na fotelu prezesa ŁKS-u od 13 października 1970 do 4 września 1972 roku.
Długie zebranie
Wacław Zatke, który pełnił obowiązki prezesa klubu na początku lat 70., przed wojną walczył wszystkimi możliwymi środkami z tzw. klubami fabrykanckimi, które w jego mniemaniu psuły łódzki rynek piłkarski, m.in. posuwając się do znienawidzonego w tamtych czasach kaperownictwa. Zatke i jego zwolennicy sprawą tą postanowili zainteresować łódzki związek piłkarski, czego skutkiem okazało się trwające aż 36 godzin zebranie ŁOZPN-u – bez wątpienia jedno z najdłuższych w historii.
Nie gryzł się w język
W drugiej połowie lat 70. ŁKS-owi prezesował Jan Morawiec, który bardzo przeżywał każdy występ ełkaesiaków. Zdarzyło się ponoć, że podczas jednego z meczów, szef ŁKS-u zeźlony pomyłką arbitra posłał w jego kierunku tak siarczystą wiązankę, że cała loża honorowa aż zdębiała ze zdziwienia. Co ciekawe, ziarno padło na podatny grunt, bo po chwili tę samą wiązanką poczęstowały arbitra także całe trybuny.
Namówił
W końcu lat 80., gdy w Polsce rozpoczęła się transformacja ustrojowa, a w Łodzi padały kolejne zakłady włókiennicze, w tym te dotąd finansujące ŁKS, na czele klubu stanął Ireneusz Mintus. Nowy szef klubu wcześniej był prezesem „Skórimpeksu” i pomimo trudnych czasów dla tego typu zakładów, zdołał przekonać jego szefów, by wsparli finansowo klub.
Naukowiec z boiska
Szczepan Miłosz rządził ŁKS-em tylko kilka miesięcy, ale zapisał się w historii klubu jako pierwszy prezes – naukowiec, w dodatku ze sportową przeszłością. Szczepan Miłosz jako doktor ekonomii wykładał bowiem na uniwersytecie w Mannheim, był też rektorem łódzkiej Wyższej Szkoły Marketingu i Biznesu, a wcześniej grał w piłkę i hokeja w ŁKS-ie.