Dlaczego młodzieżowcy ŁKS-u występowali przed wojną pod fałszywym nazwiskiem? Czym chwalili się działacze klubowi w 1924 roku? I z czego słynęli kibice ŁKS w latach 30? Dziś garść ciekawostek o ełkaesiakach z dwudziestolecia międzywojennego.
#1 Bogaci
Przed wojną kluby ledwie wiązały koniec z końcem, więc o taki rarytas jak sprzęt piłkarski dbano przed wojną jak o najdroższy skarb. Nie dziwi więc, że w 1924 roku ŁKS z dumą informował na łamach jednodniówki jubileuszowej, że dysponuje… dziewięćdziesięcioma kompletami strojów, w tym poza koszulkami, spodenkami i getrami także onucami, butami piłkarskimi i ochraniaczami, trzydziestoma piłkami, a nawet jedną apteczką podręczną. Taki stan posiadania był w dwudziestoleciu międzywojennym zawsze powodem do dumy dla klubowych działaczy.
#2 Mistrzowskie zagranie
Na początku lat 20. prasa sportowa wciąż narzekała na tzw. brak wyrobienia sportowego dużej części publiczności piłkarskich zawodów. I zdaje się, że było tu coś na rzeczy, bo tuż przed pierwszą wojną światową, a i niedługo po jej zakończeniu szczególną sympatią kibiców cieszyli się zwłaszcza ci piłkarze, który potrafili… wysoko kopnąć piłkę. Część widowni za każdą taką posłaną w chmury „świecę” nagradzała piłkarzy gromkimi brawami, a w takich zagraniach specjalizował się zwłaszcza słynny obrońca ŁKS-u, Władysław Karasiak.
#3 Drogie bilety
W pierwszej połowie lat 30. frekwencja na stadionie ŁKS-u należała do najlepszych w kraju, a wspominamy o tym dlatego, że w tym czasie to właśnie kibice ŁKS-u (wraz z sympatykami drużyn krakowskich) płacili najwięcej za bilety. Wejściówka na mecz ŁKS-u kosztowała średnio 1,55 złotego (dla porównania sympatyk Legii płacił w 1934 roku za bilet nieco ponad złotówkę, Ruchu – ok. 95 groszy, a ten z Siedlec zaledwie 60 groszy).
#4 Jak zarabiali ełkaesiacy przed wojną
Przedwojenni piłkarze oficjalnie nie zarabiali na grze w piłkę. Byli amatorami i ze wstrętem odnoszono się do tych, którzy w „szlachetnej rywalizacji” dostrzegali szansę na podreperowanie domowego budżetu. Piłka miała być w założeniu tylko dodatkiem, bo od rana zarabiali na chleb ełkaesiacy w fabrykach, urzędach, sklepach i biurach, tak jak statystyczny Nowak z Kowalskim. Bramkarz Antoni Piasecki pracował w zakładzie włókienniczym. Obrońca Stefan Fliegel był robotnikiem. Antoni Gałecki, uczestnik słynnego meczu z Brazylią, pracował jako urzędnik, a Wacław Radomski w straży pożarnej. Stefan Sowiak, który na boisku bez słów rozumiał się z Władysławem Królem, znalazł zatrudnienie jako kasjer. Natomiast „Król łódzkiego sportu”, najwybitniejszy w wybitnych ŁKS-u, został ślusarzem w łódzkiej elektrowni, a w drugiej połowie lat 30. awansował nawet na brygadzistę. Obrońca Antoni Trzmiel pracował w zajezdni tramwajowej, a Jan Durka, autor pierwszego ligowego gola dla ŁKS-u, zarabiał na życie jako monter.
#5 Kto się nim tak zaopiekował
Jan Durka zapisał się w dziejach ŁKS-u nie lada osiągnięciem, jest przecież autorem dwóch pierwszych goli ełkaesiaków w ekstraklasie, zdobytych w premierowym ligowym występie „czerwonych” w starciu z Turystami. Dodajmy, że ten sam piłkarz, choć z innych zgoła powodów, znalazł się w 1927 roku na ustach całej Polski także po meczu rewanżowym pomiędzy tymi zespołami, choć tamtego dnia nie kopnął piłki choćby raz.
– Durka przybył na boisko w stanie nietrzeźwym. Kto się nim tak przed zawodami zaopiekował, nie wiadomo. Faktem jest, że za swój niesportowy czyn został przez zarząd swego klubu zdyskwalifikowany na czas nieograniczony – wyjaśnił żurnalista i chyba nie minął się z prawdą, bo i w dwóch kolejnych spotkaniach, z Warszawianką i Polonią Warszawa, zawodnika zabrakło w składzie.
#6 Kolacja we dwoje
Słynny Lajos Czeisler to szkoleniowiec, który uczył piłkarskiego rzemiosła ełkaesiaków w latach 20., a potem także przez chwilę w kolejnym dziesięcioleciu. Węgier, choć tak naprawdę zaczynał wówczas prace trenerską, swą wiedzą przewyższał polskich trenerów, a w Łodzi cieszył się w związku z tym dużym szacunkiem.
Lajos Czeisler (po drugiej wojnie światowej poprowadził reprezentację Włoch na mundialu w Szwajcarii, a sukcesy odnosił z takimi tuzami europejskiego futbolu jak AC Milan, Fiorentina i Benfica Lizbona) miał niezawodny sposób na tych piłkarzy ŁKS-u, którzy lubili się zabawić. Otóż tych „najweselszych” piłkarzy Węgier miał w zwyczaju sadzać do kolacji przy swoim stole, gdzie o zaglądaniu do kieliszka nie było mowy.
#7 Sędzia kalosz
Już przed wojną sędziowie nie mieli łatwego życia. Z nieszczęsnych „kaloszy” drwiono w prasie, obrzucano błotem z trybun i podśmiechiwano się z nich w kręgach piłkarskich. Oczywiście byli wśród nich i tacy, którzy na swoją złą sławę solidnie zapracowali.
Przykładem takiego sędziego-kalosza był pan Redlich, który prawdopodobnie nie zapoznał się w stopniu dostatecznym z piłkarskim elementarzem, bo podczas meczu łódzkich Turystów z ŁKS-em po ewidentnych faulach w polu karnym dyktował zawsze tylko… rzuty wolne. Jeden z takich rzutów wolnych egzekwowali łódzcy piłkarze z odległości pięciu metrów od bramki.
#8 Pociąg specjalny
Już przed wojną kibice ŁKS-u zyskali sławę najbardziej oddanych swojemu klubowi (choć wielu tzw. bezstronnych obserwatorów krytykowało łodzian za ich przesadny fanatyzm). W tamtym czasie kibice rzadko podróżowali za swoją drużyną na mecze wyjazdowe, lecz niekiedy zdarzały się i takie przypadki. W 1933 roku czymś, co dzisiaj zwykliśmy nazywać pociągiem specjalnym ośmiuset sympatyków ŁKS-u pojechało na mecz z Legią w Warszawie.
#9 Młodzieżowcy incognito
W dwudziestoleciu międzywojennym młodzi, choćby i bardzo zdolni piłkarze nie mieli łatwego życia, bo władze zakazywały młodzieży szkolnej występów na ligowych boiskach. Kluby nie zamierzały jednak rezygnować z utalentowanych nastolatków i na zawodach ze względu na nieprzejednane stanowisko władz oszukiwały władze wpisując takich zawodników do meczowego protokołu pod fałszywym nazwiskiem. To właśnie dlatego ełkaesiak Henryk Koczewski który w 1934 roku w wieku szesnastu lat zdobył gola już w swym ligowym debiucie, grywał przed wojną pod nazwiskiem Wolski.
#10 Sprzeda pan mecz?
W 1936 roku głośnym echem odbiła się w kraju afera korupcyjna, w którą zamieszani byli broniący swój zespół przed spadkiem z ligi działacze Dębu Katowice. Najgłośniej było o próbie przekupienia bramkarza Śląska Świętochłowice Alfreda Mrozka, ale kombinatorzy Dębu podobną propozycją wystosowali także pod adresem ŁKS-u. jak to wyglądało? Pewnego dnia wysłannik katowickiego klubu zwrócił się z niemoralną propozycją do członka zarządu łódzkiego klubu Zygmunta Langego, a do rzeczonego spotkania doszło w sklepie sportowym prowadzonym przez tego wielce zasłużonego dla Łodzi gracza „czerwonych”. Delegat z Katowic zawiódł się na łódzkiej przedsiębiorczości. Ełkaesiak odprawił intruza z kwitkiem.