„Bezsprzecznie, najlepsi w kraju!” – tak, w pełni zresztą zasłużenie, mawiano o wychowankach ŁKS-u na początku września, 56 lat temu, kiedy drużyna legendarnego Władysława Króla sięgnęła po pierwszy tytuł mistrza Polski juniorów.
– Świetnie! O, tak właśnie grajcie kotusie, a będziemy z was bardzo dumni… – wołał niezmordowanie Władysław Król przy linii bocznej 3 września 1962 roku, nie inaczej zresztą jak cztery lata wcześniej, kiedy w Chorzowie warzyły się losy mistrzowskiego tytułu. Gołym okiem widać było, że jego podopieczni górują nad Legią, młodzi chłopcy byli jednak tak bardzo zdenerwowani, iż dopiero w drugiej połowie zdołali tę swoją przewagę udokumentować golem. A był to gol bezcenny – na wagę mistrzowskiego tytułu.
Nie zawiedli łódzcy kibice
Miejscem decydującej batalii była stolica, a konkretnie Stadion Dziesięciolecia, rywalem zaś łodzian – ostrząca sobie zęby na tytuł warszawska Legia. Początkowa finał miał zostać rozegrany w Poznaniu przed spotkaniem reprezentacji Polski i Węgier, ale związkowi działacze ostatecznie postawili na Warszawę, licząc na wielotysięczne tłumy, przede wszystkim uczniów stołecznych szkół. Dlaczego więc w poniedziałek trybuny świeciły pustkami?
– Kochana młodzieży! Do Was zwracamy się w dniu otwarcia roku szkolnego… – popłynęły z głośników słowa spikera zawodów zanim jeszcze arbiter zagwizdał po raz pierwszy. Odpowiedziały mu ironiczne uśmieszki, bo „kochanej młodzieży” na warszawskim gigancie tym razem zabrakło. Zdaniem części ówczesnej prasy winą za taki stan rzeczy należało obarczyć działaczy Polskiego Związku Piłki Nożnej.
Informacje o meczu, który miał być wielkim świętem sportu i na który zamierzano zaprosić uczniów, stołeczna prasa przemilczała, nikt też ponoć nie zawiadomił szkół o tym, że takie spotkanie w ogóle się tego dnia na Stadionie Dziesięciolecia odbywa. Nie zawiedli tylko… łódzcy kibice, którzy wybrali się do stolicy autostopem i zdaniem żurnalisty „Dziennika Łódzkiego” przeważali na trybunach.
Po prostu najlepsi!
Mecz rozegrano w Warszawie, lecz ełkaesiacy, którzy w drodze do finału wyeliminowali Zryw Rzepin, Unię Tarnów i Odrę Opole, nie stali na straconej pozycji. Po pierwsze ze względu na wspomniane wsparcie łódzkich kibiców. Po drugie dlatego, że opiekunem łodzian był fachowiec najwyższej klasy. I po trzecie w końcu – ponieważ miała młoda drużyna w swoich szeregach bardzo zdolnych piłkarzy na czele z twardym jak skała Bolesławem Szadkowskim i błyskotliwym Pawłem Dawidczyńskim. Gola na wagę pierwszego tytułu w młodzieżowej piłce dla ŁKS-u zdobył jednak w 53. minucie ich kolega – Janusz Orczykowski.
– „Łodzianie zasłużyli na wyższe cyfrowo zwycięstwo, byli bowiem bez wątpienia lepszym zespołem i mieli więcej okazji do uzyskania bramek. Ślepy trafił sprawił, iż Dawidczyński z dwóch pozycji ‘murowanych’ spudłował w początkowej fazie gry. W drużynie zwycięzców wyróżnili się – zdobywca bramki Orczykowski i Powalski w napadzie oraz Kazimierski, który uratował drużynę przed utratą bramki, wybijając piłkę głową niemal z linii bramkowej” – relacjonował finałowe starcie reporter „Dziennika Łódzkiego”.
Podopieczni trenera Króla wygrali 1:0, a on sam, zaraz po końcowym gwizdku poszybował w górę na ramionach swoich dzielnych chłopaków, tak jak wkrótce po nim w górę poszybował zasłużony działacz klubu, a wówczas kierownik drużyny juniorów Henryk Urbaniak. Do Łodzi wracali więc młodzi ełkaesiacy z szerokim uśmiechem na twarzach i… w koszulkach z białym orłem, tradycyjnej nagrodzie dla juniorskich mistrzów Polski.
Ponoć tamten historyczny mecz uwiecznił na taśmie filmowej operator łódzkiej telewizji, pan Wojciechowski, który po meczu nie mógł sobie darować, że w momencie kiedy Janusz Orczykowski trafił do bramki Legii, on akurat zmieniał kasetę. Ciekawe, czy w archiwum łódzkiej telewizji lub w prywatnych zbiorach jej byłych pracowników zachowała się ta taśma. Byłby to materiał wyjątkowy.
Czas na Was!
Już dziewięć dni później jeden z bohaterów tamtego rozegranego na Stadionie Dziesięciolecia spotkania, zdobył swojego premierowego gola w ekstraklasie. Paweł (Stanisław) Dawidczyński w obecności dziesięciu tysięcy fanów ŁKS-u trafił w 82. minucie meczu z Gwardią Warszawa, a ten jego gol zapewnił „Rycerzom Wiosny” zwycięstwo 3:2. Z kolei jego kolega, Bolesław Szadkowski, przez całą karierę związany z łódzkim klubem, został nie tylko jednym z ulubieńców łódzkich kibiców, ale i reprezentantem Polski. W kadrze popularny „Tosiek” wystąpił w sumie w siedmiu meczach.
Mistrzostwo z 1962 roku nie było ostatnim sukcesem młodzieżowej piłki w ŁKS-ie. W 1983 roku po złoto sięgnęła drużyna trenera Włodzimierza Tylaka, w której występowali m.in. Jarosław Bako, Juliusz Kruszankin i Jacek Ziober, z kolei trzeci tytuł wywalczył w 1999 roku zespół trenera Jana Lirki z Michałem Łabędzkim, Januszem Dziedzicem i Łukaszem Madejem. O nich, a i o młodych ełkaesiakach, którzy triumfowali w rozgrywkach juniorów młodszych będzie jeszcze okazja opowiedzieć. Być może za jakiś czas będzie okazja opowiedzieć i o sukcesach wychowanków Akademii ŁKS. Bardzo byśmy sobie tego wszyscy życzyli. Nic tylko trenować.
3 września 1962 r., finał mistrzostw Polski juniorów / Legia Warszawa – ŁKS Łódź 0:1 (0:0)
Autor: Remek Piotrowski
Źródła: