Klub

Z archiwum „Naszej eŁKSy” | Artur Kraszewski

30.12.2019

30.12.2019

Z archiwum „Naszej eŁKSy” | Artur Kraszewski

O tym, jak wygląda praca fotografa sportowego, o najbardziej pamiętliwych meczach i innych pasjach, porozmawialiśmy z Arturem Kraszewskim, którego zdjęcia najczęściej możecie oglądać na naszej stronie. Zapraszamy na kolejny ciekawy wywiad, który ukazał się w minionych miesiącach na łamach magazynu „Nasza eŁKSa”.

Jak zaczęła się Twoja przygoda z fotografią? Co na początku było dla niej alternatywą jako sposób na życie?

Kiedy jeszcze nie myślałem o fotografii, bawiłem się w piłkę nożną, ale gdy byłem w pierwszej klasie liceum moja mama stwierdziła, że powinienem bardziej przyłożyć się do nauki i zabroniła mi chodzić na treningi na Łodziance. Po dwóch latach od tamtego zdarzenia zakochałem się w fotografii, a moje pierwsze opublikowane w mediach zdjęcia, zostały zrobione na meczu, który już nigdy się nie powtórzy. Mowa o spotkaniu Polska – Jugosławia za kadencji Andrzeja Strejlaua. Fotografia ukazała się w nieistniejących już dzisiaj „Wiadomościach Dnia”, a było to dokładnie w dzień… imienin mojej mamy.

Liczyłeś kiedyś na łamach ilu tytułów pojawiały się Twoje zdjęcia?

Dokładnej liczby nie podam, ale bez większej przesady mogę stwierdzić, że moje zdjęcia pojawiły się na łamach każdej sportowej gazety, która wychodziła w Polsce od czasu mojego fotograficznego debiutu – na czele z „Przeglądem Sportowym”, „Sportowcem”, „Top Golem”, „Hattrickiem”, „Bravo Sport” i „Giga Sport”. Do tego dochodzą wszystkie najważniejsze gazety codziennie – od lokalnych po ogólnopolskie, w tym „Fakt” czy „Super Express”. Jest zatem tego naprawdę dużo i bardzo się z tego cieszę.

Gdyby nie praca z aparatem, czym teraz byś się zajmował?

Kończąc szkołę podstawową, myślałem o pójściu do szkoły gastronomicznej. Ostatecznie wybrałem jednak liceum ogólnokształcące o profilu germanistycznym. W ślad za tym poszły moje zainteresowania geografią oraz podróżami i nawet uczęszczałem na kurs pilotów wycieczek zagranicznych. Potem wygrała jednak fotografia, która towarzyszy mi do tej pory. Ale wróciłem w pewnym sensie także do pierwotnego planu na życie, bo wraz z żoną od kilku lat prowadzę restaurację włoską Trattoria Domenica. Co ciekawe, nasz lokal znajduje się na ulicy Retkińskiej, czyli bardzo blisko stadionu ŁKS-u.  Mam satysfakcję, bo jednym z hitów w menu jest „Deser Szefa”, który osobiście przygotowuję. Wiele osób przyjeżdża specjalnie dla niego z różnych krańców Łodzi.

Na ile Twoje obecne umiejętności wynikają z kierunkowego wykształcenia, a na ile z doświadczenia?

Nie ulega wątpliwości, że w dużej mierze wpływ na moje obecne doświadczenie ma wykształcenie fotograficzne. A potem w oparciu o zdobytą wiedzę, jak każdy szanujący się fotograf, stworzyłem swój autorski warsztat. Najważniejsze, że mam poczucie, iż cały czas rozwijam się jako twórca zdjęć. W przypadku fotografii sportowej po tylu latach spędzonych na różnych arenach dochodzi do tego jeszcze umiejętność przewidywania pewnych sytuacji i odpowiedniego reagowania na nie.

Na ile ważny we współczesnej fotografii jest sprzęt, a na ile tzw. oko?

Aby zrobić dobre zdjęcie, nie trzeba mieć wcale najlepszego sprzętu. Bardzo istotne jest za to światło oraz kompozycja kadru. Dotyczy to szczególnie fotografii artystycznej, modowej i ślubnej. W fotografii sportowej sprzęt ma natomiast dużo większe znaczenie, bo szybkość wykonywania zdjęć pozwala nam na to, aby później mieć z czego wybierać naprawdę najlepsze ujęcia. Fotograf sportowy musi być niczym snajper i umieć wyczuć najlepszy moment na naciśnięcie spustu migawki.

Jako fotograf nie ograniczasz się tylko do sportu – bo sporo czasu zajmuje Ci również fotografowanie mody. Dzięki temu chyba unikasz popadnięcia w rutynę, bo są to dwa zupełnie rożne rodzaje fotografii?

Faktycznie, fotografia modowa jest dla mnie bardziej twórcza niż sportowa. Dzięki temu nadal mogę się rozwijać i być bardziej kreatywny. W fotografii modowej mam duży wpływ na całokształt zdjęcia, bo ode mnie tylko zależy dobór światła i kompozycja każdego ujęcia. W fotografii sportowej mogę jedynie wyłapać te najciekawsze i najważniejsze momenty zawodów. Nie mam za to żadnego wpływu na to, kto kiedy i gdzie się znajdzie. Bardzo lubię fotografię modową także z tego powodu, iż bardzo lubię pracować z ludźmi. Dobrze odnajduję się przy tym w dziedzinie fotografii znanej jako street fashion, gdzie fotografując modnie ubranych ludzi mogę wykorzystać także doświadczenie z fotografowania sportu. Zdjęcia sportowe kocham z kolei ze względu na ogromne emocje i nieustępliwą walkę. Dlatego tak bardzo lubię wszelkiego rodzaju sporty kontaktowe.

A jakie inne sporty, poza piłką nożną, lubisz jeszcze najbardziej fotografować?

Bardzo lubię koszykówkę. Będąc w Stanach Zjednoczonych zakochałem się również w fotografowaniu hokeja na lodzie. Podczas mojego pobytu w Denver koszykarze Nuggets przeżywali akurat słabszy okres, a hokeiści Colorado Avalanche zdobywali wówczas Puchar Stanleya. Wtedy także złapałem tzw. zajawkę na futbol amerykański. Ogólnie przepadam za wszystkimi dyscyplinami, w których są kolorowe stroje i dużo dynamiki.

Jak często masz styczność z pozostałymi rodzajami fotografii – ślubną, plenerową czy też tzw. fotografią uliczną?

Prowadzę własne studio fotograficzne i zgłasza się do mnie dużo osób, które mają problem z tym, aby coś dobrze sfotografować. Często są to różnego rodzaju zdjęcia produktowe, portretowe albo biznesowe. Czasem też znajomi proszą mnie, abym wykonał zdjęcia na ślubie, chrzcinach czy pierwszej komunii. Nie boję się nazwać siebie fotografem wszechstronnym. Lubię nietypowe wyzwania, mam z nich dużą frajdę.

Twoje największe zawodowe marzenie?

Akurat jestem w trakcie realizacji swojego autorskiego projektu, który od dłuższego czasu chodził mi po głowie, a który nosi nazwę „Urodzeni w Łodzi”. Jestem już po zdjęciach z panią prezydent Hanną Zdanowską, z Marcinem Gortatem, Ebim Smolarkiem, Piotrkiem Roguckim z Comy, Pawłem Rurakiem-Sokalem z Blue Cafe, Agnieszką Więdłochą, Jerzy Janowiczem czy też Markiem Saganowskim. Dużo pracy za mną, ale z wieloma innymi słynnymi osobami z naszego miasta czekają mnie jeszcze sesje. Jestem już po wstępnych rozmowach z władzami miasta i chciałbym, żeby wszystkie zdjęcia zostały zaprezentowane w formie wielkoformatowych wydruków na ulicy Piotrkowskiej.

Pamiętasz jeszcze swoją pierwszą wizytę przy al. Unii?

Na pewno był to mecz derbowy. Niestety, nie jestem już w stanie określić, który to był dokładnie sezon i jakim wynikiem zakończyło się to spotkanie. Ale to było już tak dawno temu, że wtedy pracowałem jeszcze na aparacie analogowym.

Najbardziej pamiętne mecze ŁKS-u, które miałeś okazję fotografować?

Takim pierwszym spotkaniem jest wygrana potyczka z KSZO w Ostrowcu Świętokrzyskim, która zapewniła „Rycerzom Wiosny” mistrzostwo Polski w 1998 roku. Doskonale pamiętam fetę zaraz po zakończeniu tamtego meczu, jak i późniejszą już po powrocie do Łodzi. Bardzo fajne wspomnienia mam również z dwumeczu z FC Porto sprzed równo 25 lat. Wyjazd do Porto z całkiem liczną grupą łódzkich dziennikarzy to była wycieczka mojej młodości. Dużo wtedy zwiedziliśmy i… dużo się pośmialiśmy. Pokój dzieliłem wtedy z Markiem Kondraciukiem, ówczesnym redaktorem „Wiadomości Dnia”, a obecnie dyrektorem Wydziału Sportu UMŁ. Podczas rewanżowego spotkania nieoczekiwanie podszedł do mnie Jose Mourinho i przeprosił mnie za incydent, który miał miejsce podczas pierwszego meczu, gdy niewiele brakowało, aby doszło do przepychanki między mną a nim. Poszło o to, że podpowiadałem bramkarzowi ŁKS-u, ile czasu zostało jeszcze do ostatniego gwizdka, co bardzo nie spodobało się portugalskiemu trenerowi. W dowód przeprosin dostałem od późniejszego szkoleniowca Realu, Interu i Chelsea znaczek FC Porto i… klubowy zegarek. Chyba jako jedyny Polak mam zdjęcia trenera znanego potem jako „The Special One” ze stadionu ŁKS-u.

Dużo zdjęć robisz też zawodnikom Akademii ŁKS – trudniej pracuje się zza obiektywu z dzieciakami czy dorosłymi facetami?

Przez dziesięć lat fotografowałem dzieci grające w turnieju „Z Podwórka Na Stadion o Puchar Tymbarku”. Raz zdobyłem nawet nagrodę na międzynarodowym konkursie Grassroots Photo Contest, gdzie wyróżniane są najlepsze zdjęcia nieprofesjonalnych zawodników piłki nożnej. Ponadto, cały czas robię też sporo zdjęć modowych dzieciakom. Generalnie uwielbiam fotografować dzieci, bo zdjęcia z ich udziałem są zawsze pełne emocji – albo niezwykle pozytywnych albo takich, które po porażkach wręcz chwytają człowieka za serce. Natomiast przy fotografowaniu dorosłych na pierwszy plan wychodzą zupełnie inne cechy – na czele z siłą i dynamiką. Z przyjemnością oddaję się zatem obu wspomnianym rodzajom zdjęć. Po prostu lubię robić zdjęcia każdemu sportowcowi, który oddaje serce swojej ukochanej dyscyplinie. Nie ważne, ile kto ma lat – ważne, aby był maksymalnie zaangażowany w to, co robi.

Jak wygląda praca fotografa sportowego od kuchni? Jak długo przed meczem lubisz być już w gotowości na stadionie? Ile sprzętu zabierasz ze sobą, aby mieć komfort pracy? Ile zdjęć robisz podczas meczu i ile z nich później zatrzymujesz sobie w bazie? Ile czasu zajmuje Ci ich obróbka?

Zazwyczaj staram się być na stadionie 60-90 minut przed meczem, aby spokojnie znaleźć sobie dobre miejsce. Wiadomo, że im wyższa ranga spotkania, tym te najlepsze miejscówki szybciej są zajmowane i wtedy najbardziej trzeba się spieszyć. Poza tym, lubię mieć chwilę, aby bez żadnych nerwów rozejrzeć się dookoła i poznać lub przypomnieć sobie obiekt – jeżeli dane zawody odbywają się z dala od Łodzi. Lubię także mieć chwilę, aby przywitać się i zamienić kilka słów ze znajomymi piłkarzami, trenerami bądź sędziami, którzy wychodzą zapoznać się z murawą. Wspominamy wtedy stare dzieje i z uśmiechem zastanawiamy się, co nas czeka tego konkretnego dnia.

Na każdy mecz zabieram 2-3 aparaty i kilka obiektywów o różnych długościach ogniskowej – aby mieć pole manewru w każdej sytuacji. Podczas jednego spotkania średnio wykonuję 1,5-2 tysiące zdjęć, z czego później wybieram maksymalnie sto. Jeśli jest setka, to znaczy, że robota była naprawdę dobra, a widowisko udane. A z czasem obróbki bywa różnie. Pierwsze fotki obrabiam i wrzucam na szybko do bazy jeszcze w trakcie pierwszej połowy. Taka kompleksowa postprodukcja zajmuje zwykle 3-4 godziny. Lubię przekazywać zdjęcia dobrej jakości swoim partnerom, w tym także ŁKS-owi, więc unikam jak ognia obróbki „po łebkach”.

Jak w wielu innych sferach życia, tak i w fotografii wraca moda na tzw. analogi. Czy tęsknisz czasem do epoki, w której królowały klisze zamiast kart pamięci, a zdjęcia wywoływało się w ciemni?

Pamiętam swoje początki, gdy po niedzielnym meczu będąc w szkole fotograficznej, biegłem na zajęcia do ciemni i naświetlałem kartki papieru fotograficznego, a koleżanki maczały zdjęcia w wywoływaczu, przerywaczu i utrwalaczu. Wszystko po to, abym jak najszybciej mógł te fotografie zanieść do gazety. Nigdy nie zapomnę uśmiechów tych koleżanek na widok niektórych min, jakie mieli walczący o piłkę zawodnicy na tychże zdjęciach. Zawsze bardzo wesoło było z tego powodu wówczas w ciemni.

Fotografia cyfrowa dała dużo większe możliwości pracy pod każdym względem i przy zdjęciach sportowych już raczej bym nie wrócił do epoki analogowej. Choć zdarzają się wyjątki od reguły. Podczas jednego z mityngów lekkoatletycznych na ulicy Piotrkowskiej najlepsze zdjęcie w konkursie skoku wzwyż zrobiłem właśnie aparatem analogowym. To był stary Nikon z manualnie ustawioną ostrością i muszę przyznać, że miałem wtedy wielką frajdę, że najciekawsze foto zrobiłem nie lustrzanką, na której mogłem zapisać kilkaset klatek, a właśnie wysłużonym „analogiem”, do którego zabrałem raptem dwie czy trzy klisze.

Wszystkich Bywalców Loży Prasowej pytamy o ich przygody z uprawianiem sportu. Jak to wygląda w Twoim przypadku? Co trenowałeś kiedyś i jak wygląda Twoja aktywność fizyczna obecnie?

Jak już wspomniałem, przez dwa-trzy lata trenowałem piłkę nożną na Łodziance. I to było na tyle w temacie sportu na poziomie klubowym. Moja pasja do futbolu jednak nie przeminęła i obecnie dwa razy w tygodniu lubię pobiegać za piłką ze znajomymi. Co do innych aktywności, to kilka razy w tygodniu trenujemy tzw. indoor cycling, czyli jeździmy z żoną na rowerach stacjonarnych. Zimą oboje uwielbiamy natomiast snowboard. Zawsze wydawało mi się, że dobrze jeżdżę, ale szybko okazało się, że żona zdecydowanie przebija mnie na stoku pod względem techniki i finezji. Od niedawna naszą pasją stał się również squash. Nie oszczędzamy się w trakcie gry, czego najlepszym przykładem niech będzie moja rozcięta ostatnio rakietą warga.

Zostawiając na chwilę futbol krajowy… Jakim zagranicznym drużynom kibicujesz? Którzy piłkarze byli Twoimi idolami w dzieciństwie i którzy obecnie robią na Tobie największe wrażenie?

Swego czasu bardzo dużo jeździłem na Bundesligę i dzięki temu zdołałem ją dość dobrze poznać od środka. Ucząc się języka niemieckiego, oglądałem wiele spotkań i zawsze byłem pod wrażeniem futbolu za naszą zachodnią granicą. Ale moim ulubionym klubem zagranicznym jest Real Madryt. Kiedyś zastawiałem się, skąd mi się to wzięło i doszedłem do wniosku, że to chyba przez… ich charakterystyczne białe stroje. Mam też słabość do zagranicznych drużyn, których nazwy zaczynają się na literę A: Ajax Amsterdam, Arsenal Londyn, Aston Villa itd.

W Łodziance trenowałem jako obrońca i zawsze najbardziej ceniłem drużyny, które były budowane od obrony. Z tego powodu bardzo lubię też reprezentację Włoch i zawsze mocno trzymam za nią kciuki, gdy już w grze nie ma biało-czerwonych. Poza tym, kadra Italii to „Azzurri”, czyli też na literę A… Odkąd prowadzę włoską restaurację siłą rzeczy jeszcze mocniej niż kiedyś zacząłem się interesować tamtejszym futbolem i ośmielę się stwierdzić, że obecnie to Serie A jest moją ulubioną ligą zagraniczną. Dlatego tym bardziej się cieszę, że na Półwyspie Apenińskim gra obecnie tylu Polaków – na czele z moim przyjacielem Mariuszem Stępińskim, którego regularnie mamy okazję wraz z żoną odwiedzać w Weronie. Co ciekawe, Mariusz jest pierwszym w historii zawodnikiem, który przeszedł z Chievo do lokalnego rywala, czyli ekipy Hellas.

Czym prywatnie, poza futbolem, pasjonuje się Artur Kraszewski?

Przede wszystką muzyką i podróżami. Nie licząc fotografii, to są moje dwa „koniki”. Uwielbiam błądzić palcem po mapie i wyznaczać sobie nowe cele podróżnicze. Tak samo cały czas poszukuję nowych rzeczy w muzyce – od muzyki klasycznej przez rocka i heavy metal, na którym się wychowałem, po techno oraz rave. Często robię zdjęcia na różnego rodzaju koncertach czy festiwalach, więc mogę połączyć w ten sposób przyjemne z pożytecznym. Lubię też drum’n’bass i często się uśmiecham przechodząc w dniu meczu koło strefy zajmowanej przez kibiców ŁKS-u, bo w ogródku pod stadionem bardzo często leci właśnie ten rodzaj muzyki.

Lato odeszło już na dobre, ale do kalendarzowej zimy została jeszcze „chwila”. Musimy Cię zatem zapytać o Twój sprawdzony sposób na jesienną chandrę – jak sobie z nią radzisz?

Należę do grona szczęśliwców, którzy nie miewają jesiennej chandry. Gdy tylko biorę do ręki aparat, niezależnie od pory roku, od razu robię się uśmiechnięty i pełen energii.


Rozmawiał Bartosz Król