Po raz kolejny nie udało się ełkaesiakom odczarować stołecznego stadionu im. Marszałka Józefa Piłsudskiego. Aż trudno uwierzyć, ale na wygraną tam ŁKS czeka już 30 lat. W niedzielę do szczęścia zabrakło dwudziestu minut. Dzięki wywalczonemu w samej końcówce zwycięstwu legioniści wrócili na pierwsze miejsce w tabeli.
Przed pierwszym oficjalnym meczem w 2020 roku niewielu dawało jakiekolwiek szanse ełkaesiakom. W starciu z wicemistrzem Polski i liderem po pierwszej części rozgrywek – i to jeszcze na jego terenie – „Rycerze Wiosny” skazywani byli na pożarcie, a niewiadomą miały być tylko rozmiary wygranej legionistów. Na początku spotkania przy Łazienkowskiej 3 nie było jednak widać, który zespół w tym sezonie walczy o tytuł, a który skupia się na walce o zachowanie ligowego bytu.
Bo wprawdzie to gospodarze stworzyli pierwszą groźną akcję (w siódmej minucie strzał głową Jose Kante z trudem obronił Arkadiusz Malarz), ale potem to dwukrotnie ełkaesiacy byli bliżsi objęcia prowadzenia. W obu przypadkach Radosława Majeckiego próbował pokonać Ricardo Guima, lecz za pierwszym razem jego strzał zablokowali obrońcy i bramkarz Legii zdążył złapać piłkę, a za drugim Portugalczyk źle złożył się do dośrodkowania Jana Grzesika z prawej strony i jego uderzenie z pierwszej piłki było niecelne.
W kolejnych minutach w stolicy dalej oglądaliśmy wyrównane zawody. Atakować częściej próbowali miejscowi, ale nie potrafili sobie poradzić z mądrze broniącymi się łodzianami. A kiedy trzeba było, pewnie interweniował golkiper ŁKS-u – jak choćby przy strzale Michała Karbownika w 17. minucie.
W 21. minucie kapitan Łódzkiego Klubu Sportowego interweniować na szczęście nie musiał, bo piłka po strzale Kante przeleciała obok słupka. Dwie minuty później z rzutu wolnego „Malowanego” chciał z kolei zaskoczyć Andre Martins, lecz tym razem piłka poszybowała nad poprzeczką.
⚪️🔴⚪️ ARMIA.
fot. Artur Kraszewski pic.twitter.com/V6pHWSPtRB
— Łódzki Klub Sportowy (@LKS_Lodz) February 10, 2020
W dalszej części meczu częściej w posiadaniu piłki byli znów legioniści, ale podopieczni Kazimierza Moskala z powodzeniem neutralizowali ich atuty. Dlatego na następną sposobność do strzału „Wojskowi” musieli czekać aż do 32. minuty. Próba w wykonaniu Kante była jednak zbyt słaba, aby mogła zaskoczyć Malarza. W 38. minucie na uderzenie z dystansu zdecydował się natomiast Luquinhasa, ale zagranie to było niecelne.
W odpowiedzi odważniej zaatakowali łodzianie, lecz ich szarża nie skończyła się strzałem. W końcówce pierwszej połowy kilka razy gorąco zrobiło się za to jeszcze w obrębie pola karnego biało-czerwono-białych, ale ani Domagoj Antolić, ani Kante nie potrafili skierować piłki do siatki. Świetną okazję już w doliczonym czasie gry miał jeszcze raz Kante, lecz i tym razem wynik pozostał bez zmian.
Drugą połowę dużo lepiej rozpoczęli łodzianie, którzy w 53. minucie objęli prowadzenie. Bramkowa akcja zaczęła się od znakomitego zgrania Samu Corrala, potem nie najlepiej strzelał Guima, lecz piłkę zdołał jeszcze przejąć Maciej Wolski, który po chwili odegrał ją do Trąbki. A ten, mimo asysty dwóch rywali, popisał się takim podaniem do Łukasza Piątka, że wychowankowi Polonii Warszawa nie pozostało nic innego, jak skierować piłkę do siatki i wywołać tym samym prawdziwe szaleństwo w wypełnionym nieopodal po brzegu sektorze gości.
Po strzeleniu gola ełkaesiacy nabrali jeszcze większej wiary we własne poczynania i niewiele brakowało, aby w 60. minucie podwyższyli prowadzenie. Po szybkiej kontrze z prawej strony centrował w pole karne legionistów Jan Grzesik i dopiero przytomne wybicie głową Igora Lewczuka wyjaśniło sytuację. A po kolejnych kilku minutach po raz drugi niedzielnego popołudnia na listę strzelców mógł się wpisać Piątek – jego strzał tym razem zblokowali jednak gracze Legii.
Piłkarze ze stolicy na dobre otrząsnęli się po stracie gola dopiero po kwadransie. Pierwszym tego zwiastunem było soczyste uderzenie Luquinhasa, po którym piłkę odbił Malarz. Dobitkę Martinsa wybił z kolei głową Dąbrowski, czym kolejny raz tego dnia zasłużył na solidną porcję oklasków ze strony sympatyków ŁKS-u.
Na 20 minut przed końcem piłkarze z L-ką na piersi dopięli jednak celu i doprowadzili do wyrównania. W rolach głównych wystąpili wprowadzeni chwilę wcześniej na boisko Walerian Gwilia oraz Maciej Rosołek. Gruzin asystował, a 18-latek Siedlec uciekł środkowym obrońcom i uprzedził wybiegającego z bramki Malarza, kierując głową piłkę do siatki.
Dosłownie dwie minuty później 13-krotni mistrzowie Polski mogli już prowadzić – i to ponownie za sprawą Rosołka. Utalentowany nastolatek w tej sytuacji strzelił jednak w słupek, a przy przewrotce Kante w dalszej części akcji bez zarzutu spisał się bramkarz ŁKS-u.
Aż w końcu nadeszła 82. minuta, gdy w polu karnym łodzian doszło do kontrowersyjnej sytuacji, do której rozstrzygnięcia potrzebna była wideoanaliza. Po strzale Kante piłka trafiła bowiem w rękę Jana Sobocińskiego (zastąpił kontuzjowanego Dąbrowskiego), a sędzia Bartosz Frankowski po analizie VAR zdecydował się na podyktowanie rzutu karnego. Golkiper ŁKS-u wyczuł intencje Antolicia, lecz uderzenie Chorwata było na tyle mocne i precyzyjne, że na znajdującej się za bramką Żylecie nastąpił wybuch wielkiej radości.
Na dwie minuty przed upływem regulaminowego czasu gry ełkaesiaków dobił jeszcze Kante, który przymierzył z dystansu na tyle skutecznie, że lecącej piłki nie zdołali odbić ani Sobociński, będący najbliżej Gwinejczyka, ani interweniujący na linii pola bramkowego Malarz.
Legia odniosła zatem 13. zwycięstwo w obecnych rozgrywkach i dalej otwiera ligową tabelę, a ŁKS przegrał po raz 15. i wciąż jest ostatni. Okazja do poprawienia dorobku i odrobienia części strat do rywali już w najbliższa sobotę o godzinie 15:00. Przy al. Unii 2 „Rycerze Wiosny” zagrają wtedy z Wisłą Płock i będzie to okazja do rewanżu za sierpniową porażkę 1:2 na Mazowszu.
21. kolejka PKO Ekstraklasy / Legia Warszawa – ŁKS Łódź 3:1 (0:0)
Składy: