Akademia

Trener #DlaPrzyszłości – Paweł Drechsler

02.01.2021

02.01.2021

Trener #DlaPrzyszłości – Paweł Drechsler

Paweł Drechsler jest jednym z trenerów, który współtworzył Akademię ŁKS od podstaw. Jak sam przyznaje, nie musi być przypisany do konkretnej drużyny, by żyć Akademią na co dzień i znać wszystkich zawodników trenujących na boiskach przy ul. Minerskiej. To od niego właśnie rozpoczynamy cykl wywiadów, za sprawą których przybliżymy sylwetki trenerów szkolących młodzież #DlaPrzyszłości.

– Kiedy trafiłeś do Akademii ŁKS?

– Cztery lata temu. Oficjalnie to jest mój czwarty sezon, choć w klubie pomagałem już trochę wcześniej. Zanim tu trafiłem pracowałem w stowarzyszeniu „Więcej niż sport”, które działało obok Szkoły Gortata. W taki sposób udało się doprowadzić do połączenia Szkoły Gortata z ŁKS-em, a dzięki mojej zamianie miejsca pracy możemy teraz zbierać owoce tej współpracy.

– Wielu trenerów z Akademii powtarza, że to ty stoisz za ich przyjściem do ŁKS-u. W jakich okolicznościach do Akademii trafił sam Paweł Drechsler?

– Faktycznie, biorę udział w procesie scoutingowym. Może nie wszyscy trenerzy tu trafili dzięki mnie, ale na pewno większa część. Wracając jednak do pytania, za moim przyjściem stoi dyrektor Krzysztof Przytuła. To on mnie wypatrzył i jednocześnie odezwał się do mnie oraz do Marcina Pogorzały. Znaliśmy się z Marcinem wcześniej, choć o złożonych ofertach przez ŁKS nie wiedzieliśmy. Wydaje mi się, że dyrektor sportowy obserwował Marcina Pogorzałę w jakimś meczu, a on polecił mnie.

– Skąd wziął się pomysł, żeby połączyć pracę zawodową z piłką nożną?

– Droga do tego, żeby być trenerem nie była wcale oczywista. Skończyłem grać w piłkę w wieku 19 lat i można powiedzieć, że trochę obraziłem się na piłkę, przez pewien czas nawet nie oglądałem meczów w telewizji. W tamtym okresie rozpocząłem studia. To była terapia ruchowa z gimnastyką kompensacyjną. Jednocześnie jeździłem na różne szkolenia i kursy dotyczące masażu i z tym wiązałem swoją przyszłość. Chciałem być masażystą lub fizjoterapeutą. To był jakiś zalążek powiązania pracy ze sportem. Jako masażysta, dostałem propozycję pracy od jednego z trenerów w czwartoligowej Borucie Zgierz. Miałem od czasu do czasu przyjechać i pomóc zawodnikom kontuzjowanym powrócić do zdrowia. Zaczęło się niewinnie, najpierw raz-dwa razy w tygodniu pojawiłem się z własnej woli na treningach. W końcu tak się wciągnąłem, że byłem na każdym. Połknąłem bakcyla jeśli chodzi o przygotowanie motoryczne. To temat pokrewny do tego, który studiowałem. Z masażysty stałem się asystentem trenera w IV lidze. Następnie zaproponowano mi, żebym został trenerem w roczniku 1997 w Borucie. W ten sposób stałem się młodym trenerem, bo miałem ok. 22 lat. Po tym jak skończył się sezon, pierwszy trener został zwolniony, na chwilę przejąłem jego obowiązki, jednak drużyna została rozwiązana. Na pół roku trafiłem do Zjednoczonych Stryków, jednak z pracy w tym zespole zrezygnowałem na rzecz pracy w Sokole Aleksandrów Łódzki, gdzie pełniłem podobną funkcję. Z tego okresu pamiętam śmieszną sytuacje. Jako 23 latek, bez większego doświadczenia, dostałem dwa tygodnie na przygotowanie drużyny  do rozgrywek w 3. lidze.

– A w międzyczasie…

– W międzyczasie oczywiście robiłem poszczególne licencje trenerskie, najpierw był instruktor sportu, później UEFA B. Licencje UEFA A zrobiłem już będąc w ŁKS-ie, więc pomiędzy B a A miałem dosyć długą przerwę. W Sokole Aleksandrów byłem przez 2 sezony, jak zacząłem pracować w Sokole, to założyłem szkółkę w ramach tego stowarzyszenia „Więcej niż sport”, tam miałem rocznik na przełomie 2002, potem to się przekształciło w 2001-2002 i ten zespół prowadziłem przez 4 sezony, ale w międzyczasie odszedłem z Sokoła. Chciałem być samodzielnym trenerem. Dzięki temu trafiłem do ŁKS.

– Te twoje początki są nieco skomplikowane. Trafiając do ŁKS od początku byłeś koordynatorem grup młodzieżowych, ale czy byłeś kiedykolwiek pierwszym trenerem którejś z drużyn Akademii?

– Nie. Jak dotąd nigdy nie miałem swojego przydzielonego zespołu. Tak naprawdę, to jest pierwszy sezon, gdzie pracujemy z Marcinem Matysiakiem w duecie jako trenerzy rezerw.

– Czy twoje ambicje sięgają prowadzenia drużyny w piłce seniorskiej, czy jednak zadowalasz się pracą z juniorami?

– Pytanie o to, czy już powinienem pracować tylko z seniorami czy jeszcze z dziećmi, pojawia się od kilku lat. Uważam jednak, że tutaj w Akademii jest tyle jeszcze do zrobienia, że powinienem pracować na poziomie juniorskim. Widzę wiele rzeczy do poprawy. Myślę, że jestem odpowiednią osobą, żeby jeszcze swoje umiejętności, czy swoją cegiełkę dołożyć do rozwoju Akademii ŁKS.

– A w przyszłości?

– W przyszłości tak, choć nie wiem czy jako pierwszy trener.

– Jakie są dobre strony tego, że nie jesteś przypisany do żadnej drużyny?

– Najfajniejsze jest to, że tak naprawdę mam kontakt ze wszystkimi. Trenerzy nigdy nie boją się do mnie przyjść ze swoimi sprawami, jeżeli jest jakieś pytanie treningowe czy nawet poza treningowe, to ja jestem otwarty na rozmowę z każdym z trenerów. Życie trenera trochę wygląda tak, że nie wszyscy mają okazję przebywać w tym samym miejscu i w tym samym czasie, bo mamy treningi o różnych godzinach. Znam też praktycznie każdego zawodnika w Akademii ŁKS. Jak przychodziłem do klubu to najmłodszym rocznikiem był 2009. To były najmłodsze dzieciaczki, a teraz mamy już 2010, 2011, 2012, 2013. Byłem zaangażowany w każdy z naborów, więc najmłodsze dzieciaczki też już znam. Wiele roczników też już odeszło w międzyczasie, tych chłopaków też znałem.

– Kiedy wracasz do domu włączasz od razu mecz w TV, czy jednak starasz się wyciszyć emocje związane z tym sportem?

– Kiedyś było tak, że tylko piłka, cały czas piłka. Teraz umiem już to rozgraniczyć. Od kilku sezonów lubię używać słowa balans, bo trzeba go mieć w życiu. Nie można być zapatrzonym tylko na jeden obszar. Poza tym pojawiła się również rodzina, którą założyłem tak naprawdę pracując już tutaj w ŁKS-ie, wcześniej można powiedzieć, że byłem takim wolnym ptakiem. Teraz gdy mam już żonę i dziecko zupełnie się to zmieniło. Mam też w co uciekać, kiedy tylko mogę to gram na gitarze. Muzyka jest u mnie na tym samym poziomie, na którym jest piłka nożna. Wiadomo, że nie można wszystkiego realizować zawodowo, ja wybrałem piłkę nożną, ale tak, muzyka jest ważna w moim życiu. Jeżeli mam tylko chwilę to łapię się za gitarę czy też pianino, bo na pianinie też umiem grać, więc to jest taka odskocznia i na pewno tego nie odrzucę. Polecam każdemu trenerowi, żeby znalazł taką drugą pasję poza piłką. Futbol na każdym poziomie może wykańczać psychicznie. To jest piękny obszar życia, który daje nam wiele pozytywnych emocji, ale na koniec dnia czasami jesteśmy mocno wykończeni i trzeba mieć jakąś odskocznie.

– A jeżeli już decydujesz się obejrzeć mecz to …?

– Jeżeli oglądam, to głównie ligę hiszpańską i nie tylko La Ligę, niższe ligi również. Jest to zdecydowanie moja ulubiona liga, z piłki hiszpańskiej wynoszę bardzo dużo, ale też lubię patrzeć na mecze w lidze angielskiej ze względu na dynamikę spotkań.

– Który europejski szkoleniowiec jest dla Ciebie inspiracją w pracy?

Jeżeli miałbym wybrać jednego, to na pewno byłby to Pep Guardiola, chociaż myślę, że i jemu brakuje pewnych cech, które mają inni trenerzy. Ciężko tak naprawdę wybrać jednego, więc gdybym mógł połączyć kilka warsztatów trenerskich to wziąłbym na pewno coś od Quique Setiena, który robił kapitalną robotę w Betisie. Fajnie byłoby też porozmawiać z Jurgenem Kloppem czy Jose Mourinho.

– Jeżeli jesteśmy przy stażach wiem, że trochę podróżowałeś i zwiedziłeś kilka akademii. Opowiedz w skrócie gdzie byłeś.

– Głównie piłkarsko zwiedziłem Hiszpanie. Najczęściej bywałem w Madrycie, mam do niego słabość, wracałem tam już 7 razy. Nigdy jednak moja wizyta w Madrycie nie była typowo turystyczna. Zawsze ukierunkowywałem ją na szkolenie. Dwukrotnie pojawiałem w akademiach Realu Madryt i Atletico. Miałem przyjemność oglądać treningi Atletico pod wodzą Cholo Simeone. Trzy razy odbywałem staż na różnych szczeblach w Rayo Vallecano. Gdy byłem ostatnim razem, trafiłem do Getafe, ale nie przy pierwszym zespole tylko do Getafe B, czyli takim odpowiednikiem naszych rezerw. Drużyna jest ukierunkowana pod wprowadzanie juniorów do futbolu seniorskiego. Z hiszpańskich klubów byłem jeszcze w Betisie Sevilla i szkółce piłkarskiej Soccer Service, która szkoli młodych piłkarzy w Barcelonie. Na naszym podwórku byłem na stażach w Akademii Zagłębia Lubin i Lecha Poznań.

– Czy jest jakieś motto, którym się kierujesz w życiu?

– Myślę, że nie. Motta się w życiu zmieniają i zależą od tego w jakim momencie życia jesteś. Wiem, że wielu trenerów ma też jakieś przesądy. Ja taki nie jestem. Jeśli wykonujesz swoją pracę dobrze to po prostu albo ty spotkasz sukces, albo sukces spotka ciebie. Najważniejsze jest, żeby się spełniać i być uśmiechniętym, bo jeżeli się męczysz z czymś co robisz, to oznacza to, że to nie jest dla ciebie i musisz szukać czegoś innego.

Rozmawiał: Mateusz Żegota