Zamiast czytać komentarze internetowe, woli wziąć do ręki kolejną książkę. Najchętniej podróżuje… w czasie. Uwielbia dźwięki rocka progresywnego i potrafi zarwać noc dla sympatycznych skądinąd Niedźwiadków. Tak, tak – to nie żart – dziś na łamach „Naszej eŁKSy” Remek Piotrowski nie pojawia się w roli autora tekstu, a w charakterze odpytywanego. Czas najwyższy poznać przeróżne sekrety nowego asa w redakcyjnej talii „Dziennika Łódzkiego”.
Czy ciężko było się przestawić z pisania dla portali klubowych na pisanie dla najstarszej gazety codziennej w Łodzi?
Specyfika pracy jest oczywiście inna, ale nie zauważyłem diametralnej różnicy. Z pewnością w gazecie należy zachować większy dystans i wypracować w sobie umiejętność spojrzenia na sprawę z odrobinę innej perspektywy.
Co Cię najbardziej zaskoczyło po dołączeniu do zespołu redakcyjnego „Dziennika Łódzkiego”?
Nie znalazłem nic takiego. Poza tym pojawiłem się tam na zastępstwo, więc chyba nietaktem z mojej strony byłoby, gdybym silił się na wysnuwanie wniosków po zaledwie kilkudziesięciu dniach pracy, bo i cóż ja wiem o pracy w gazecie? Na razie jeszcze niewiele.
Pisząc dla znacznie większego niż do tej pory grona odbiorców, czy czujesz większą presję z tym związaną? I czy przykładasz wagę do komentarzy, które pojawiają się pod Twoimi tekstami?
Presji nie odczuwam. A co do tego drugiego, to tutaj nie zmieniłem zdania. Nie potrafimy ze sobą rozmawiać i widać to w przestrzeni internetowej. Nie szukamy dialogu, nie doceniamy ciszy, drwimy z intelektualnej powściągliwości, a zaryzykuję twierdzenie, że ta wszystkim dobrze by zrobiła. Rzadko zaglądam do komentarzy i dotyczy to wszystkich portali.
Poza artykułami na temat piłki nożnej, do Twoich obowiązków należy też relacjonowanie wydarzeń z innych aren sportowych. Opisywanie których dyscyplin z działu „inne sporty” sprawia Ci najwięcej frajdy?
Nie mam faworytów, choć… czekam na hokej na lodzie. Sezon się kończy, a po piłce nożnej to moja ulubiona dyscyplina sportu i trochę z tego powodu cierpię. Nocne transmisje z meczów NHL potrafią człowieka wykończyć.
Ta pasja do krążka lecącego po lodzie to jeszcze pokłosie dawnych występów hokejowej sekcji ŁKS-u?
Co zrozumiałe, bardzo bym chciał, by kiedyś i sekcję hokeja na lodzie ŁKS udało się reaktywować. Zdążyłem pojawić się tylko na jednym meczu hokeistów naszego klubu i był to jeśli nie ostatni, to na pewno jeden z ostatnich ich występów. W pamięci, poza hokeistami, zapadła mi rolba, ale ponoć ta maszyna do odświeżenia lodu robi wrażenie na każdym małym chłopcu. W NHL natomiast największą sympatią darzę Boston Bruins i nie mówią tego dlatego, że akurat w tym roku znów walczą o Puchar Stanleya.
Równolegle do pracy dziennikarza sportowego, rozwijasz się jako autor książek historycznych. Już niebawem na rynku ukaże się kolejna pozycja Twojego autorstwa – czego czytelnicy mogą się po niej spodziewać i kiedy dokładnie odbędzie się jej premiera?
Książka trafi do księgarni za kilka tygodni. Wydawnictwo PWN ma pierwszeństwo, jeśli chodzi o publikację informacji na jej temat, więc nie będę wychodził przed szereg. Zdradzę jedynie, że będzie dużo futbolu, będzie i dwudziestolecie międzywojenne, i w końcu trafi się również ŁKS, choć nie będzie to oczywiście książka poświęcona wyłącznie łódzkiemu klubowi.
Wiemy, że niechętnie udzielasz takich informacji, ale… czy masz już pomysł na kolejną książkę? A może już nad czymś pracujesz?
Pracuję nad wynalezieniem maszyny, która zatrzyma czas i pozwoli mi zyskać kilka dodatkowych godzin. Jeśli się uda, zajmę się kolejną książką.
A która z dotychczasowych Twoich książek jest Ci najbliższa z jakiegoś powodu albo może z jakiejś jesteś szczególnie dumny?
Nie nazwałbym tego dumą, ale cieszy mnie, gdy na spotkaniach z czytelnikami słyszę, że dany tytuł okazał się dla człowieka w jakichś względów ważny. Boleję oczywiście nad tym moim gdzieniegdzie zanadto zgrzytającym stylem, a i przyjmuję z pokora krytykę, bo i tej trafiło się w przeszłości wiele. Na pewno cieszy mnie to, że dzięki książkom miałem szansę przybliżyć czytelnikom, na swój niepozbawiony niestety wielu niedoskonałości sposób, zagadnień z historii Polski ważnych dla mnie. Książka o ŁKS-ie była oczywiście jedną z nich, ale tak naprawdę wszystkie poprzednie stanowiły jakąś część dziejów, która zwyczajnie mnie porusza. „Ślepy Maks” był efektem mojej fascynacji Łodzią jako miastem nie do końca i oczywistym, i rozumianym. „Literaci przedwojennej Polski” to ukłon w stronę historii literatury, czyli dziedziny, która pochłonęła mnie bez reszty przez kilka lat. Uwielbiam przedwojenne kino, muzykę, sztukę i literaturę, stąd „Artyści w okupowanej Polsce”. Wiele lat poświęciłem na badania, których przedmiotem były dzieje konspiracji i walki zbrojnej polskiego podziemia w trakcie niemiecko-sowieckiej okupacji, więc z tych zainteresowań zrodziło się „Rozkaz: Trzaskać!”. Interesuje się problematyką życia politycznego II Rzeczypospolitej, dlatego napisałem „Zamach na II RP”. W końcu zawsze przejawiałem słabość do pure-nonsensu i stąd „Absurdy i kurioza przedwojennej Polski”. Wspólnym mianownikiem wszystkich tych książek jest dwudziestolecie międzywojenne, bo do tego zwyczajnie zawsze było mi najbliżej.
Wszystkich Bywalców Loży Prasowej pytamy o ich przygody z uprawianiem sportu. Jak to wygląda w Twoim przypadku? Trenowałeś jakiś sport? Grasz w coś na poziomie amatorskim? Jaki jest Twój ulubiony sposób na tzw. aktywny wypoczynek?
Kiedy miałem osiem lat tata zaprowadził mnie na pierwszy trening ŁKS. Bardzo o tym marzyłem, więc cieszyłem się, że udało mi się dostać do drużyny trenera Czesława Kozłowskiego, którą potem przejął trener Robert Grzywocz, czyli jeden z współtwórców „Rycerzy Wiosny”. Czy ja grałem w piłkę? Starałem się ją kopać, choć summa summarum zabrakło i charakteru, i umiejętności. Przygodę z futbolem zakończyłem jako bramkarz juniorów młodszych Orła Łódź, w której zresztą poznałem Mariusza Przybyłę. Bardzo żałuję, że z tamtej drużyny rocznika 1984 nikt nie zaistniał w seniorskiej piłce. Kilku chłopaków miało „papiery na granie”, a w ekstraklasie, jeśli się nie mylę, grywał tylko Andrzej Rybski i to nie w ŁKS. Szkoda.
Zostawiając na chwilę futbol krajowy… Jakim zagranicznym drużynom kibicujesz? Którzy piłkarze byli Twoimi idolami w dzieciństwie i którzy obecnie robią na Tobie największe wrażenie?
Jak zapewne każdy z nas uwielbiam zagraniczny futbol, zwłaszcza ligę niemiecką i angielską. Nie mam wielkich sympatii, powiedzmy zatem, że traktuję zagraniczną piłkę jak ucztę w ekskluzywnej restauracji. Smakuje, zachwycam się aromatami, ale żadnemu szefowi kuchni specjalnie nie kibicuje. Przyznam jedynie, że mam słabość do Espanyolu Barcelona, bo zaintrygowało mnie specyficzne DNA tego klubu, filozofia jego kibiców i w końcu ciekawa historia, a tym łatwo mnie kupić. To zresztą temat na dłuższą rozmowę, bo takich niedocenianych perełek, wielkich nie siłą stricte piłkarską, jest w Europie więcej.
Lato za pasem. Znajdziesz chwilę na zmianę otoczenia i odpoczynek od codzienności? Gdzie planujesz najbliższy urlop i jaka jest Twoja definicja pojęcia: wymarzone wakacje?
Dziś marzę wyłącznie o tym, by poświęcić więcej czasu swojemu synkowi. A poza tym wystarczy mi kilka chwil z Hłaską z prawej dłoni i kieliszkiem brandy w lewej. Mało to pedagogiczne, ale nic na to nie poradzę.
A gdzie leży miasto bądź nawet kraj, do którego chciałbyś najbardziej się udać i dlaczego właśnie tam?
Wiem, że podróże kształcą, ale rzadko mogę sobie na nie pozwolić ze względu na nawał pracy, bo krótkich wyjazdów, których celem jest zebranie materiału do książki oczywiście do podróży nie zaliczam. Na ten moment podróżuję niestety tylko w czasie. Zawsze do przeszłości. Niemal zawsze do przedwojennej Polski.
Idąc dalej tropem małych przyjemności – jakiej muzyki słuchasz najczęściej? Na co najchętniej wybierasz się do kina?
Mam słabość do szeroko pojętego tzw. rocka progresywnego. Queen, Pink Floyd, do tego odrobina jazzu. W kinie nie byłem od dwóch lat, a ze względu na swoje osadzone najczęściej w dwudziestoleciu międzywojennym zajęcia quasi-pisarskie często oglądam kino przedwojenne. Uwielbiam kino Morgensterna, uwielbiam też filmy ze Zbigniewem Cebulskim.
Co byś obecnie w życiu robił, gdybyś nie zajmował się pisaniem?
Mam dwie lewe ręce, więc zapewne klepałbym biedę. Kiedyś marzyłem o tym, aby otworzyć antykwariat lub księgarnie, więc sam widzisz… Katastrofa murowana.
Którego z polskich dziennikarzy sportowych cenisz najbardziej?
Lubię tych, którzy opowiadając o futbolu, czy o sporcie w ogóle, potrafią przegryźć się przez warstwę powierzchowności spowitej banałami. Cenię takich, którzy pomagają mi spojrzeć na sport z takiego punktu widzenia, którego sam z siebie nigdy bym nie obrał. Słowem, takich którzy mnie czegoś uczą.
Jakie masz przewidywania odnośnie drużyny ŁKS-u w przyszłym sezonie?
Niby człowiek ogląda ekstraklasę, ale przyznam, że nie wiem, z czym to się je w kontekście ŁKS, więc i nie mam zielonego pojęcia, czego się spodziewać. To „mój” trzeci awans do elity, ale dojmujące doświadczenia roku 2011 nauczyły mnie pokory. Życzę i sobie, i ŁKS by ten klub po prostu zrobił kolejny kroczek. O tym, jak kończy się stanie w miejscu, przekonaliśmy się wielokrotnie. Co za tym idzie ten symboliczny kroczek, abstrahując od wyniku sportowego, to będzie moim zdaniem bardzo dużo. Na krok do tyłu nie możemy sobie pozwolić.