Aktualności

Z archiwum “Naszej eŁKSy” | Łukasz Grochala

9
05 / 01 / 2020

fot. archiwum prywatne Łukasza Grochali

Nie zrobiłem kariery jako piłkarz, ale zawsze wiedziałem, że chcę pracować przy futbolu i teraz mam możliwość obcować na co dzień z najlepszymi ligowcami i jeździć jednym autokarem z reprezentantami kraju – mówi Łukasz Grochala, fotograf z Łodzi, który już od kilkunastu lat gości regularnie przy al. Unii, a od dekady towarzyszy także drużynie narodowej.

Czy podczas fotografowania meczów reprezentacji Polski odczuwa się dużo większą tremę bądź presję niż podczas robienia zdjęć na meczach ligowych?

Ostatni mecz reprezentacji ze Słowenią na Stadionie Narodowym był moim 175. spotkaniem kadry seniorskiej z aparatem w ręku, ale mimo to, trema i presja są zawsze. Z każdym rokiem wymagania są większe i wzrasta odpowiedzialność za materiał, jaki trzeba zrobić podczas meczu. Nie można przejść obok zawodów i zawsze trzeba być przygotowanym, bo zbytnia pewność siebie potrafi być zgubna.

Jak w ogóle zaczęła się Twoja przygoda z fotografią?

Od małego grałem w piłkę, ale nie udało mi się nigdzie przebić. Moja przygoda z futbolem zaczęła się i zakończyła na Metalowcu Łódź, którego wychowankiem jest choćby Sławomir Chałaśkiewicz. Chodząc na mecze, uważnie obserwowałem jednak tych wszystkich ludzi z aparatem za linią boczną boiska i myślałem sobie, że to musi być bardzo fajna praca. Bo jest blisko sportu, a jednocześnie nie trzeba go uprawiać… To był początek lat 90. I tak to się wszystko zaczęło. Najpierw zacząłem robić zdjęcia w jednej dyscyplinie, potem drugiej, trzeciej i z czasem wsiąkłem w to na dobre. Szybko zrozumiałem, że jeśli chcę osiągnąć sukces, nie mogę się ograniczać do jednego czy dwóch sportów. Wszechstronność to podstawa, co potwierdziło się też dużo później, gdy założyłem własną agencję fotograficzną Cyfrasport. W międzyczasie zorientowałem się także, iż studia na politechnice nie sprawiają mi przyjemności, wiążą się z coraz większym wysiłkiem i nie wiążę z moim kierunkiem żadnej przyszłości. Aż wreszcie skupiłem się całkowicie na fotografii. Jako ciekawostkę dodam, że mój pierwszy „poważny” mecz piłkarski, który fotografowałem, to trzecioligowa potyczka Pogoni Staszów z Siarką Tarnobrzeg. W bramce Siarki stał wtedy Konrad Paciorkowski, a na trybunie w Staszowie przygrywała kibicom orkiestra strażacka. Wszystko to miało miejsce na początku poprzedniej dekady.

A pierwszy raz na dużym stadionie w spotkaniu o dużą stawkę byłem jeszcze w barwach „Expressu Ilustrowanego”. Na pucharowym meczu Herthy Berlin z Groclinem Grodzisk Wlkp. na Stadionie Olimpijskim w Berlinie towarzyszyłem dzieciakom, które pojechały tam w nagrodę za wygraną w konkursie organizowanym przez nestora łódzkich dziennikarzy sportowych – Michała Strzeleckiego. Dla dzieci było to ogromne przeżycie, ale dla mnie też. Do tego stopnia, że przez pierwsze pół godziny zapomniałem, jak się robi zdjęcia. Taką miałem tremę związaną z wkroczeniem do innego piłkarskiego świata, bo wszyscy przecież pamiętamy, jak wtedy jeszcze wyglądały nasze obiekty. A w Berlinie dobiegał już końca gruntowny remont przed mistrzostwami świata…


A pamiętasz swoją pierwszą wizytę na meczu ŁKS-u?

Moje pierwsze świadome wspomnienia z ŁKS-u sięgają Pucharu Wyzwolenia Łodzi i stycznia 1987 roku. ŁKS grał wtedy z GKS-em Bełchatów, a w bramce ŁKS-u stał wówczas Jarosław Bako w charakterystycznej bluzie adidasa z reklamą Pepsi. Z kolei bramki bełchatowian bronił Andrzej Woźniak. Pamiętam ich doskonale, bo podawałem im piłki na tym meczu. A pierwszy raz robiłem zdjęcia ełkaesiakom podczas ich sparingowego spotkania z Legią Warszawa. To była wiosna 1993 roku, czyli już ponad ćwierć wieku temu. Ale jest jeszcze jedna ważna rzecz – pierwszy sfotografowany przeze mnie ligowy mecz ŁKS-u. Miał on miejsce w marcu 2003 roku w Nowym Dworze Mazowieckim, gdzie ŁKS wygrał ze Świtem 2:0. Nigdy tego nie zapomnę, bo to był pierwszy mecz w życiu, jaki fotografowałem na aparacie cyfrowym…

Co myślisz sobie, gdy widzisz swoje zdjęcia sprzed kilku czy nawet kilkunastu lat?

To dość ciekawa historia. Bo pierwsza reakcja jest zawsze taka sama: „ale wstyd”. Ale po chwili niemal zawsze przychodzi refleksja, że te starsze zdjęcia są dużo fajniejsze od tych, które człowiek robi ostatnio. Przynajmniej w temacie tzw. sportowej reporterki ma się bowiem wrażenie, że te najświeższe obrazki są nudne wobec tego, co robiło się kiedyś. Ale jakbym nie widział tej „nudy”, to za kilka dni stwierdzę, że wspomniana „nuda” jest jednak całkiem fajna. Życie to jest takie budowanie obrazów i zwykle te wszystkie obrazy ocenia się najlepiej z perspektywy czasu. Inna rzecz, że od nas zależy, jakie te obrazki będą i… jak je później dotniemy przed zapisaniem na dysk. Proszę tylko nie mylić tego z postprodukcją w pełnym tego słowa znaczeniu, po której pierwotne zdjęcie w niewielkim tylko stopniu przypomina efekt końcowy.

A był taki moment zwątpienia, w którym zastanawiałeś się nad jakimś innym zajęciem?

I tu pewnie niektórych zaskoczę, ale nie, nie było takowych chwil. Nigdy. Nawet, gdy musiałem odejść z jakiejś redakcji, to miałem takie wewnętrzne przeświadczenie, że jakoś mi się to wszystko ułoży. I tak się stało, za co jestem wdzięczny losowi. Inna sprawa, że dekadę temu ten rynek wyglądał zupełnie inaczej, lecz to już temat na osobne opowiadanie.

Jak na przestrzeni lat zmieniły się standardy fotografii sportowej?

Bez większej przesady można mówić o rewolucji. Dość powiedzieć, że zaczynałem fotografować na kliszach, później dominowała już technologia cyfrowa. Nie mówiąc już o tym, że teraz fotografią rządzi Internet. Skutkuje to tym, że mnóstwo fotografów bardzo mocno „grzebie” w swoich zdjęciach pod kątem ich publikacji w sieci. I na monitorach te zdjęcia faktycznie wyglądają naprawdę dobrze. Ale gdyby chcieć je wydrukować, to ostateczny efekt byłby mizerny. Młode pokolenie wcale jednak się tym nie przejmuje. Tymczasem ja należę jeszcze do tej generacji, która zawsze myśli o tym, jak będzie prezentowało się zdjęcie, gdy ktoś postanowi je wydrukować. Stąd u mnie te hamulce przed nadmierną modyfikacją fotografii w programach graficznych. Dla mnie normalne użycie zdjęcia wiąże się jego wydrukowaniem, a nie z publikacją internetową. Taki był przekaz, który przez te 15 lat zupełnie się zmienił.

Fotografia wiąże się z wieloma podróżami. Które odwiedzone miejsca podobały się panu najbardziej?

Wbrew pozorom to trudne pytanie, bo zwykle nie ma zbyt dużo czasu na zwiedzanie podczas takich podróży służbowych. Ale biorąc pod uwagę skalę przeżytych emocji i to, co zastałem na miejscu, to taką najbardziej niezapomnianą wyprawą był wyjazd na finał Ligi Mistrzów do Stambułu w 2005 roku, gdy byliśmy świadkami słynnego „Dudek dance”. Z dużym sentymentem wspominam też jednak wyjazdy do miejsc, które są praktycznie nieznane szerszej społeczności. A takich na przestrzeni lat też nie brakowało, że wspomnę tylko słowacką wioskę Osbrlie, gdzie odbywają się zawody biatlonowego Pucharu Świata, czy morawskie Nove Mesto, gdzie toczy się rywalizacja o pucharowe punkty w biegach narciarskich.

Wyjątkowym miejscem, choć zupełnie z innego powodu, jest też dla mnie Spała. Mówi się, że „dzięki Spale są medale”, Spała od pokoleń uczy również pokory. Człowiek przyjeżdża tam, melduje się i od razu czuje się znów częścią wielkiej sportowej rodziny. Idąc na stołówkę, spotyka się lekkoatletów. Za chwilę siada się z ciężarowcami, a na horyzoncie pojawiają się już siatkarze oraz przedstawiciele kolejnych dyscyplin. Dla mnie ośrodek w Spale to taka kwintesencja polskiego sportu. Tam zawsze wyjątkowo chętnie sięgam po aparat i mam głowę pełną pomysłów. Tak widocznie działa na mnie to uczucie, że aż tylu ludzi sportu jest znów nagle wokół mnie. Te kilka dni spędzonych tam co roku daje mi dużą siłę i motywację. Od czasu do czasu warto wrócić do korzeni…

Z jakimi mitami dotyczącymi pracy fotografa spotyka się pan najczęściej?

Często słyszę, że to jest super robota, bo się dużo jeździ po świecie, ogląda mecze i praktycznie nic nie robi. Niestety u nas w kraju wciąż panuje przekonanie, że jeśli nie pracujesz w kopalni, to nie wiesz co to znaczy ciężka praca. Dla przeciętnego Kowalskiego bycie fotografem to taki zawód-hybryda. Bo ja i moi koledzy po fachu nie jesteśmy przecież pracownikami umysłowymi, którzy dają z siebie wszystko w laboratoriach, biurach czy na uczelni. Nie jesteśmy też w ogólnym mniemaniu pracownikami fizycznymi, choć proszę mi wierzyć, że od noszenia sprzętu fotograficznego naprawdę można się zmęczyć. No i też niewiele osób widzi w nas twórców, o słowie „artyści” już nie wspominając. No bo panuje przekonanie, że nacisnąć spust migawki na meczu to może przecież każdy i nie ma w tym nic kreatywnego. Innymi słowy, życie fotografa to w powszechnej świadomości jedna wielka bujanka.

Jaki jest pana sposób na odreagowanie po pełnym emocji dniu zdjęciowym?

Od czasu do czasu samemu zagram ze znajomymi w piłkę, ale od kilku lat sportem numer jeden stał się dla mnie badminton. To jednak tylko takie doraźne sposoby na odstresowanie się. W moim przypadku kluczowa jest zasada „grudzień bez zdjęć”, której staram się pilnować już od kilku sezonów. Ostatni miesiąc roku staram się spędzać na nartach w górach i na wyciszeniu się pośród mazurskich lasów i jezior. Więcej jest też wtedy możliwości, aby spotkać się ze znajomymi, z którymi przez pozostałą część roku często utrzymuje się tylko telefoniczny i mailowy kontakt.

Rok 2020 to rok między innymi kolejnych mistrzostw Europy. Która już będzie wielka impreza piłkarska w Twoim dorobku?

Nie licząc finałów Ligi Mistrzów i Ligi Europy, to ósme. Pierwszą były mistrzostwa świata w Niemczech w 2006 roku. Pojechałem na nie jeszcze jako pracownik „Przeglądu Sportowego”. Później były mistrzostwa Europy w 2008, 2012 i 2016 roku, a także Euro do lat 21, które odbywało się w naszym kraju rok później. A potem jeszcze mundial w 2018 w Rosji i tegoroczne mistrzostwa świata do lat 20 na polskich stadionach. Strasznie szybko leci ten czas

W sposobie gry czy w sposobie komentowania spotkań niemal do każdej nacji można przypisać pewien określony styl. Czy podobnie jest w przypadku fotografii sportowej? Czy są jakieś cechy charakterystyczne, które pomagają rozróżnić zdjęcia z poszczególnych krajów?

Kanony fotografii są wszędzie mniej więcej takie same. Zauważalne różnice dotyczą przede wszystkim warunków pracy. Nawet Niemcy czy Anglicy przestali już mieć jakiekolwiek opory, aby przy okazji najważniejszych wydarzeń korzystać ze zdjęć agencyjnych. Tymczasem w Skandynawii redakcje dalej zawsze wysyłają swoich ludzi, do których mają zaufanie. Ale tam wskaźniki czytelnictwa pozostają na nieprawdopodobnie wysokim poziomie, więc łatwiej sobie pozwolić na taki krok. W Szwecji, Norwegii, Danii czy Finlandii panuje dobrobyt, ale oni tam ciągle myślą po staremu. U nich pod wieloma względami jest ciągle stary świat, a popularność gazet papierowych jest tego najlepszym przykładem.

Od wielu lat jesteś blisko związany także z futbolem młodzieżowym. Jak odbierasz takie inicjatywy jak turniej „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” czy Letnią bądź Zimową Akademię Młodych Orłów?

Uwielbiam jeździć na LAMO i ZAMO, uwielbiam też pracować przy finałach „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”. To są zawsze świetne urozmaicenie w trakcie sezonu albo przed jego rozpoczęciem. Znam się już całkiem nieźle z trenerami, dużo z nimi rozmawiam i widzę, że to wszystko dobrze działa. Dowód? Wystarczy spojrzeć na chłopaków, którzy jeszcze niedawno brali udział we wspomnianych akcjach, a teraz sobie już coraz śmielej poczynają w seniorskiej piłce. Dlatego uważam, że jest to super inicjatywa. I nic dziwnego, że PZPN tak teraz dba, aby wszyscy uczestnicy tego typu przedsięwzięć mieli zarchiwizowane i podpisane swoje zdjęcia. Bo za kilka lat niektóre fotografie mogą się okazać niezwykle cenne. Gorąco tego życzę tym chłopakom! Tak samo cieszy mnie rozwój ośrodków treningowych dla dzieciaków. Niedawno znów zajrzałem do centrum treningowego przy ulicy Minerskiej, z którego korzysta Akademia ŁKS i przyznam, że z niedowierzaniem patrzyłem, jak mocno na plus zmieniło się to miejsce.

A trudniej jest fotografować dorosłych piłkarzy czy młodych zawodników?

To zależy, jak się do tego podchodzi. Bo w obu przypadkach nie brakuje emocji i walki, które dają fundament pod wyraziste zdjęcia. Wszystko jest kwestią zaangażowania, choć nie ma co ukrywać, że więcej energii dają ci młodsi zawodnicy. Na „dużym” meczu fotograf siłą rzeczy też jest bardziej zestresowany, bo ciąży na nim większa odpowiedzialność. Trzeba zrobić dużo, ładnie i jeszcze to wszystko szybko wysłać. W trakcie pracy przy turniejach młodzieżowych ta presja jest mimo wszystko mniejsza, dzięki czemu łatwiej jest nieco poeksperymentować i zdobyć się na coś bardziej oryginalnego.

Zdarza się panu pójść na wystawę zdjęć albo wziąć do ręki album fotograficzny, którego motywem przewodnim nie jest sport?

Jak najbardziej. Razem z narzeczoną, która również zajmuje się fotografią, kolekcjonujemy choćby albumy ze zdjęciami Vivien Maier. Chętnie nabywamy też albumy z różnego rodzaju grafikami. Na ciekawą wystawę fotograficzną, jeśli tylko czas pozwala, też zawsze z przyjemnością się wybieram.

Przed nami ferie zimowe, który sprzyjają wyjazdom i sięgnięciu po aparat. Jakie masz rady dla początkujących fotografów?

Żeby nie kupowali bezlusterkowców, tylko sprawdzali parametry foto w smartfonie, którego zamierzają stać się właścicielami (śmiech). Możliwości choćby najnowszego iPhone’a są naprawdę nieprawdopodobne. Jedyna różnica jest taka, że aparaty w smartfonach wciąż mają nieco większe ograniczenia przy ruchu w kadrze czy kontrastach.  A tak już zupełnie poważnie, to przede wszystkim należy robić dużo zdjęć i je potem uważnie analizować. W ten sposób wypracowuje się własny styl.

Nie można być też zamkniętym na jedną dziedzinę fotografii. Dobry fotograf powinien umieć zrobić zarówno zdjęcia sportowe, sesję biznesową, jak i przyjęcie weselne. Z tym wszystkim wiąże się też fakt, iż cały czas warto inwestować w sprzęt. Chodzi nie tylko o same korpusy i obiektywy, ale też całe zaplecze studyjne. Dzięki temu ma się większą niezależność i jest się bardziej atrakcyjnym podmiotem do współpracy. Nie trzeba nic wypożyczać, po prostu pakuje się sprzęt i rusza wykonać zlecenie. Trzeba być przygotowanym na każdą ewentualność i konsekwentnie, krok po kroku, budować własną markę. Ale uwaga: cały ten proces trwa latami i wymaga określonej cierpliwości.

A jakie błędy najczęściej popełniają młodzi stażem fotografowie?

Co mnie osobiście najbardziej razi, to fakt, iż kadry nie są czyste. Żeby nie było żadnych koszów na śmieci w tle, żadnych trzecich pleców, plansz reklamowych czy innych tego typu „wynalazków”. Na zawsze zwracam bardzo uwagę i tego pilnuję u osób, które ze mną pracują.

Od wielu lat Twoim domem jest już Warszawa. Tęsknisz trochę za Łodzią?

Z Łodzią jestem związany cały czas, często tu bywam i z radością obserwuję jak bardzo zmienia się miasto. Do dziś wspominam też redakcyjną szkołę życia, jaką dostałem w „Expresie Ilustrowanym”. Z redakcji EI wyszło kilku fotografów, którzy ciągle są w zawodzie i dobrze sobie radzą w dalszej pracy zawodowej.

Zaczęliśmy od ligi, więc na koniec wróćmy jeszcze do niej. Jaki według Ciebie był to rok dla ŁKS-u i jaki będzie ten nadchodzący?

Po pierwszych spotkaniach w PKO Ekstraklasie wydawało mi się, że ŁKS-owi będzie łatwiej. Teraz widać, ze szykuje się walka o utrzymanie w elicie do ostatnich spotkań sezonu, ale wiadomo, że ŁKS zawsze lepiej gra przecież na wiosnę…


Rozmawiał Bartosz Król


Sponsorzy główni

Sponsorzy

Partner strategiczny

Partnerzy

Partnerzy

Partnerzy

Partnerzy

Partner techniczny

Partner medyczny