O starciach z Górnikiem Zabrze, Legią czy Wisłą wspominaliśmy wielokrotnie, więc dziś przypomnimy cztery… najdziwniejsze mecze piłkarzy ŁKS-u. Pamiętają o nich tylko nieliczni.
Wędrowcy z Boltonu
W latach 50. ełkaesiacy zmierzyli się z West Ham United i Burnley, a w 1998 roku emocjonowaliśmy się rywalizacją naszej drużyny ze słynnym Manchesterem United. I wbrew pozorom nie są to pierwsze w historii starcia piłkarzy ŁKS-u z Anglikami, bo taki pojedynek rozegrano już w… 1923 roku.
Jak do tego doszło? Otóż zimą 1922 roku z dymem poszły zakłady manufaktury widzewskiej, co skłoniło jego właściciela, Oskara Kohna, do sprowadzenia nie tylko nowych maszyn, ale i znających się na ich montażu fachowców z Anglii. Niedługo po tym w Łodzi pojawili się monterzy z Boltonu, którzy po fajrancie lubili spędzać wolny czas na boisku.
I to właśnie ta złożona z robotników i zwana „Bolton Trotters” drużyna 25 lutego 1923 roku zmierzyła się z ełkaesiakami na zaśnieżonej murawie boiska na Placu Hallera. O niecodziennym spotkaniu najpopularniejszej łódzkiej drużyny z wyspiarzami głośno było w całym mieście, nic więc dziwnego, że towarzyskiemu pojedynkowi przyglądały się trzy tysiące kibiców. ŁKS pokonał monterów z Boltonu 7:1, a choć już chwilę po spotkaniu mówiło się o rychłym rewanżu, Anglicy wkrótce wyjechali z Łodzi i do drugiego pojedynku już niestety nie doszło.
Załatwili miastu pożyczkę?
W dwudziestoleciu międzywojennym na pustą kiesę łódzki magistrat narzekał nieustannie, zdarzało się więc, że tzw. „ojcowie miasta”, by związać koniec z końcem, decydowali się na różne dziwne inwestycje i pożyczki. Wedle legendy o taką właśnie pożyczkę u amerykańskich biznesmenów zabiegała Łódź m.in. w 1928 roku i ponoć się udało, w czym mieli pomóc piłkarze Łódzkiego Klubu Sportowego.
Tak się bowiem złożyło, że w tym samym czasie w naszym kraju pojawiła się drużyna piłkarska z Nowego Jorku (zwana też reprezentacją USA) i to ona, ponoć w obecności owych tajemniczych amerykańskich przedsiębiorców, rozegrała mecz z reprezentacją Łodzi, a de facto z ełkaesiakami, którzy wtedy stanowili o jej sile. Antoni Gałecki, Władysław Karasiak, Roman Jańczyk, Wawrzyniec Cyll i Jan Durka pokonali Amerykanów 6:0, a wedle wspomnianej przez Jerzego Urbankiewicza w książce „Za płotem Paradyzu” legendy, urzeczeni postawą ełkaesiaków goście zza oceanu postanowili chwilę po meczu załatwić sprawę po myśli łódzkich radnych.
– Pięć tysięcy widzów wiwatowało na cześć zwycięskich piłkarzy łódzkich, których zniesiono z boiska na rękach. Następnego dnia, codzienne pisma łódzkie podały sprawozdania na naczelnym miejscu na pierwszej stronie, tam gdzie zwykle ukazują się artykuły polityczne – donosił po tamtym meczu „Przegląd Sportowy”.
Biuralistom też dali radę
W 1947 roku piłkarze ŁKS-u przygotowywali się do powrotu na boiska najwyższej klasy rozgrywkowej i także wówczas poza meczami rangi mistrzowskiej rozgrywali spotkania towarzyskie z rywalami bardzo różnej klasy. Do jednego z najdziwniejszych meczów doszło 31 maja, gdy w Łodzi formę „czerwonych” sprawdziła… węgierska drużyna urzędników samorządowych z Budapesztu, która w tym akurat czasie bawiła w naszym mieście.
To, dlaczego w ogóle doszło do tej dziwacznej konfrontacji futbolistów z biuralistami, zważywszy na czas i powojenną rzeczywistość – zgadnąć nietrudno. Oczywiście z poważnym futbolem niewiele to miało wspólnego, bo choć Madziarowie za biurkami radzili sobie całkiem nieźle, na boisku okazali się dojmująco nieporadni i przegrali z ełkaesiakami aż 3:10, a pięć bramek dla gospodarzy zdobył tamtego dnia Stanisław Baran.
– Goście, którzy tworzą zespół indywidualistów, przegrali tak wysoko głównie wskutek braku zgrania. Zawiodła u nich również obrona a i szybkość poszczególnych zawodników przedstawiała się słabo – podsumował popisy budapeszteńskich urzędników „Przegląd Sportowy”.
„Chodź Heniu!”
W drugiej połowie lat 50. podopieczni zwykle trenera Władysława Króla mieli okazję zmierzyć się z kilkoma naprawdę uznanymi w świecie futbolu firmami, ale i przyszło im niekiedy rywalizować z rywalami, których futbolową jakość należałoby uznać za co najmniej dyskusyjną.
Na przykład w 1954 roku ełkaesiacy ograli 3:0 drużynę z egipskiej Aleksandrii, w sierpniu 1957 roku pokonali w Łodzi 9:1 robotniczą reprezentację Szanghaju, wygrali też potem 5:4 z reprezentacją Algierii, a w trakcie tournee po Francji rozgromili (9:1 i 14:0) drużyny robotników z Tarbes i Longwy.
Wśród zdobywców goli dla łodzian obok Stanisława Barana, Władysława Soporka, Leszka Jezierskiego i Roberta Grzywocza znalazło się też wtedy nazwisko debiutującego w barwach ŁKS-u Henryka Sassa, a największa w tym zasługa Henryka Szymborskiego, bo to on w jednym z tych spotkań wymanewrował całą defensywę rywala, a następnie przed pustą bramką zawołał do młodszego kolegi: „Chodź Heniu, też strzelisz sobie gola!”.