Aktualności

Aleksander Ślęzak: Nie sposób nie zauważyć, jakie to dla nich ważne

31
15 / 09 / 2020

fot. Radosław Jóźwiak / Cyfrasport

Od ostatniego derbowego meczu upłynęły trzy lata. Z piłkarzy, którzy wystąpili w tamtym bezbramkowo zremisowanym spotkaniu w klubie są dziś tylko Maksymilian Rozwandowicz i Aleksander Ślęzak. Z tym ostatnim tuż przed środowym spotkaniem ucięliśmy sobie krótką pogawędkę.

– Jesienią 2016 roku ŁKS z Aleksandrem Ślęzakiem w składzie zremisował z Widzewem 2:2. Dziwny był to mecz. O ten punkt musieliśmy drżeć wtedy do ostatnich sekund, choć po pierwszej połowie wydawało się, że wszystko mamy pod kontrolą.

– Przyznam, że nie spodziewaliśmy się wtedy, że tak to się potoczy po przerwie i że spotkanie zakończy się remisem. Na mecz wyszliśmy bardzo zmobilizowani. Przeważaliśmy, zasłużenie zdobyliśmy pierwszą bramkę. Niestety, w drugiej połowie przytrafiły się nam szybko dwa poważne błędy, za które zapłaciliśmy stratą goli. Widzew się cofnął i bardzo trudno było sforsować jego skomasowaną obronę. Udało się dopiero w doliczonym czasie gry.

– Przebieg tamtego meczu jest właśnie tym, co wpisuje się w te wszystkie często przez nas powtarzane banały dotyczące derbów? Znasz przecież powiedzenie o meczach, które „rządzą się swoimi prawami”. A może to kibice i dziennikarze dorabiają do tych spotkań ideologię?

– Dziennikarze zawsze muszą coś napisać i często wyolbrzymiają pewne sprawy. Kibice bardzo żyją tymi spotkaniami i tutaj trudno się im dziwić. Co się z nami stało wtedy po przerwie? Zgubiło nas to, że byliśmy ciut zbyt pewni siebie. Myślę, że to rozluźnienie sprawiło, że mocno się wtedy przeliczyliśmy. W ważnym momencie zabrakło po prostu koncentracji.

– A potem były ostatnie jak dotąd derby na Widzewie. Bezbramkowy remis wywalczony nie bez problemów, bo znaczną część drugiej połowy musieliśmy radzić sobie w dziesiątkę po czerwonej kartce Pawła Pyciaka.

– Myślę, że wtedy, w tym bardzo trudnym dla nas momencie, pomogła nam świadomość tego, że kibice nas wspierają. Tak bardzo nas przecież zagrzewali do walki przed tamtym meczem. Potem podziękowali nam za postawę i ten jeden punkt. Dzisiaj może się to wydawać dziwne, ale po spotkaniu dzięki reakcjom kibiców czuliśmy się, jakbyśmy wygrali coś naprawdę ważnego, chociaż sam mecz udało się tylko zremisować.

– W przeszłości zawodnicy często wspominali, że derbowa gorączka rozpoczynała się już kilka dni przed pierwszym gwizdkiem.

– Na pewno kibice napędzają każdy derbowy pojedynek. Wówczas już chyba trzy tygodnie przed meczem na Widzewie mocno ten temat akcentowali. Nie sposób było nie zauważyć, jak ważne to dla nich wydarzenie. Na boisku, gdy sędzia już zagwiżdże, jest trochę inaczej. W gruncie rzeczy to mecz jak każdy inny, tylko ze smaczkiem… tego ważniejszego od innych. Należy wyjść na boisku i dać z siebie wszystko. Nie ma sensu za dużo myśleć o randze spotkania w trakcie dziewięćdziesięciu minut walki na murawie.

– O tej obecnej szatni pierwszej drużyny nie wiesz z pewnością tyle, ile o tej sprzed kilku lat, ale ponieważ było to stosunkowo niedawno chciałem zapytać, gdzie należy twoim zdaniem postawić granicę między rzeczoną derbową gorączką, a spotkaniem, w którym jak w każdym innym można zdobyć tylko trzy punkty?

– Nie łatwo postawić taką granicę. Pamiętam, że wtedy, czyli trzy lata temu, trenerzy starali się podejść do tematu z głową. Raczej studzili emocje niż je przesadnie rozniecali. Próbowali nas motywować i „wchodzić” mentalnie do głowy zawodników, ale tak jakoś nie do końca, byśmy nie odnieśli wrażenia, że na tym jednym meczu kończy się świat, a w razie niepowodzenia nie będzie czego zbierać.

– Co może być atutem ełkaesiaków w środowym meczu z Widzewem?

– Ekstraklasa nauczyła nas pokory do najwyższej ligi w Polsce, ale wydaje mi się, że dzięki niej ten zespół nabrał niezbędnego doświadczenia. Okrzepł. Widzieliśmy to w pierwszej kolejce – zupełnie inna kultura gry na tle pierwszoligowca z Opola. Myślę, że na tym polega przewaga ŁKS-u. Jakość piłkarska i doświadczenie jest po naszej stronie. Poza tym z pewnością trener Wojciech Stawowy ma pomysł na ten mecz.

– Zostawmy na chwilę derby, bo dziś m.in. właśnie Aleksander Ślęzak decyduje o obliczu czwartoligowych rezerw. Spodziewałeś się tak imponującego startu w lidze i dziewięciu zwycięstw z rzędu?

– Na początku, chwilę po tym jak dołączyłem do zespołu, miałem chwile zawahania. Z biegiem czasu, gdy poznałem kolegów lepiej i sprawdziłem ich umiejętności moje wątpliwości zostały rozwiane. Bardzo imponuje mi pokorna praca tego zespołu. Na własnej skórze przekonaliśmy się, jak błędy wpływają często na wynik i wzięliśmy to sobie do serca. Ten zespół szybko się uczy. Po tym pierwszym wygranym w ostatnich sekundach 3:2 meczu z Jutrzenką Drzewce wiedziałem, że jesteśmy w stanie wygrać w tej lidze z każdym.

– Występowałeś w czwartej lidze z ŁKS-em siedem lat temu. Teraz znów grasz na tym poziomie rozgrywkowym. Która ekipa silniejsza?

– Na pewno czwartoligowy ŁKS z 2020 roku gra bardziej ofensywnie od zespołu trenera Wojciecha Robaszka sprzed siedmiu lat. Obecna drużyna rezerw dysponuje wyższą kulturą gry, techniką, świadomością taktyczną, czy chociażby umiejętnością wyjścia spod pressingu. Poza tym ten obecny zespół rezerw funkcjonuje w zupełnie innej rzeczywistości. Nie sposób porównać warunków treningowych, które oferuje kompleks na Minerskiej z tym, co mieliśmy do dyspozycji w 2013 roku. Zaryzykuję stwierdzenie, że dzisiejsze rezerwy nie miałyby problemów z ograniem tamtego ŁKS-u.


Rozmawiał: Remek Piotrowski


Sponsorzy główni

Sponsorzy

Partner strategiczny

Partnerzy

Partnerzy

Partnerzy

Partnerzy

Partner techniczny

Partner medyczny