Pierwszym ełkaesiakiem na mundialu był Antoni Gałecki, legendarny obrońca ŁKS-u dwudziestolecia międzywojennego. Ostatnim – Marek Dziuba, medalista hiszpańskiego turnieju z 1982 roku.
Takich jednak, którzy w przeszłości reprezentowali barwy najstarszego łódzkiego klubu, a potem wystąpili na mistrzostwach świata jest znacznie więcej. Nawet na mundialu w Rosji znajdziemy zawodnika z ŁKS-em w piłkarskim życiorysie, co zaś w tym najciekawsze – nie jest to reprezentant Polski.
Wojna w Strasburgu
Pierwszym ełkaesiakiem, który pojechał na mundial był Antoni Gałecki, a miało to miejsce w 1938 roku we Francji. Biało-czerwoni, aby zakwalifikować na swoje premierowe mistrzostwa świata musieli przebrnąć przez eliminacje, wtedy jednak oznaczało to tylko dwa mecze. Z Jugosławią, eliminacyjnym rywalem, Polacy świetnie sobie poradzili (w obu meczach z ekipą z Bałkanów wystąpił legendarny obrońca ŁKS-u) i w nagrodę wraz z łódzkim zawodnikiem pojechali na mistrzostwa.
Sam udział w mundialu ograniczył się dla naszej reprezentacji również do jednej potyczki, ale żadna to ujma na honorze, bo cóż to było za spotkanie… W Strasburgu 5 czerwca 1938 roku podopieczni Józefa Kałuży i Mariana Spoidy rozegrali jeden z najbardziej dramatycznych pojedynków w historii polskiego futbolu. Brazylijczycy z Leônidasem na czele byli faworytem tego starcia, to więc że Polacy doprowadzili do dogrywki (ostatecznie przegrali 5:6) uznać należy mimo wszystko za spory sukces.
31-letni sprawozdawca radiowy redaktor Michał Frank (o relacjach telewizyjnych nikt jeszcze nad Wisłą nie marzył) piał w zachwytu nad strzelecką formą Ernesta Wilmowskiego (strzelił Brazylijczykom cztery gole), rozpaczliwymi interwencjami bramkarza Edwarda Madejskiego i pojedynkami ełkaesiaka Antoniego Gałeckiego ze słynnym podówczas Leônidasem.
Mecz był oczywiście wielkim przeżyciem dla wszystkich kibiców z Polski i Brazylii, ba, pewien pracownik poczty z miasteczka Campos niedaleko Rio de Janeiro po szóstym golu dla Brazylii dostał ataku serca i jak napisała prasa: „padł trupem”.
Przy okazji warto dodać, że choć w meczu z Brazylijczykami zagrał tylko jeden ełkaesiak, to w kadrze na mundial znalazł się też osiemnastoletni Stanisław Baran, wówczas gracz Warszawianki, a po wojnie zawodnik ŁKS-u, bez którego nie sposób wyobrazić sobie legendy „Rycerzy Wiosny”, słynnej wyprawy do Zabrza, pucharu Polski i wreszcie pierwszego mistrzostwa Polski.
Z Tomaszewskim i Bulzackim
Polscy kibice na kolejny występ swojej drużyny na największej imprezie piłkarskiej świata czekali aż trzydzieści sześć lat. Udało się dopiero w 1974 roku, a spory udział tak w awansie na mundial, jak i zdobytym wówczas przez biało-czerwonych trzecim miejscu mieli zawodnicy ŁKS-u.
Wychowanek klubu Mirosław Bulzacki w trakcie eliminacji wywalczył sobie miejsce w podstawowej jedenastce (zagrał w obu meczach z Anglią oraz wygranym 3:0 pojedynku z Walią), to też jednej z największych obok Tomaszewskiego, Laty i Domarskiego bohaterów słynnego meczu na Wembley. Na mundial do Republiki Federalnej Niemiec oczywiście też pojechał, na samej jednak imprezie nie zagrał ani minuty, bo selekcjoner postawił na młodego Władysława Żmudę.
Jan Tomaszewski dokonywał cudów w decydującym eliminacyjnym meczu z Anglikami, a i na turnieju okazał się jedną z największych gwiazd. Dwa obronione rzuty karne (Staffana Tappera w meczu ze Szwecją oraz Uliego Hoenessa w spotkaniu z RFN) oraz świetna postawa we wszystkich meczach sprawiła, że futbolowi eksperci zastanawiali się, czy najlepszym bramkarzem świata jest Niemiec Sepp Maier, czy też bramkarz ŁKS-u (Pelé stwierdził ponoć, że miano to należy się ełkaesiakowi).
A niewiele brakowało, aby kariera Tomaszewskiego załamała się już na początku lat 70. Po fatalnym w wykonaniu bramkarza pucharowym meczu Legii Warszawa z Rapidem Bukareszt, a przede wszystkim porażce reprezentacji z RFN urodzony we Wrocławiu golkiper stał się w kraju „wrogiem publicznym numer jeden”, wtedy jednak pomocną dłoń wyciągnął do niego ŁKS.
W Łodzi zdolny golkiper zdołał potwierdzić swój nieprzeciętny talent i w 1973 roku, kilkanaście miesięcy przed mundialem, wrócił do kadry. Co ciekawe ten powrót miał miejsce… na stadionie ŁKS-u, bo tam Polacy zagrali towarzysko z USA, o powołaniu Tomaszewskiego zadecydował zaś Kazimierz Górski, największa trenerska legenda polskiego futbolu, wówczas godzący funkcję selekcjonera ze stanowiskiem trenera-koordynatora w… Łódzkim Klubie Sportowym.
Potem był mundial w RFN, świetna gra „człowieka, który zatrzymał Anglię” i zwycięstwa z Argentyną, Haiti, Włochami, Szwecją, Jugosławią i Brazylią. Inną wielką gwiazdą mistrzostw okazał się Kazimierz Deyna, który, o czym się często zapomina, w ekstraklasie debiutował w ŁKS-ie i zapewne grałby w zespole „Rycerzy Wiosny” dłużej, gdyby nie „powołanie do wojska”, równoznaczne z przejściem do warszawskiej Legii. W każdym razie obaj ełkaesiacy – Tomaszewski i Bulzacki – tak jak i Deyna, wrócili do kraju z najważniejszej piłkarskiej imprezy na świecie ze srebrnymi medalami (bo takie przyznawano wtedy za trzecie miejsce).
Co ciekawe polscy reprezentanci na mundialu w RFN wystąpili z bardzo nietypowymi numerami na koszulkach, czemu winna była pomyłka polskich działaczy. Po wysłaniu listy do FIFA było już za późno i to dlatego Tomaszewski zagrał na mistrzostwach z „dwójką” na plecach, Deyna z „dwunastką”, a Bulzacki otrzymał „ósemkę”.
Gdyby był Terlecki…
Cztery lata po sukcesie na niemieckich boiskach Polacy mieli sięgnąć po mistrzostwo świata, bo do medalistów ostatniej imprezy dołączyły takie gwiazdy polskiej ligi (a wtedy to naprawdę coś znaczyło) jak Adam Nawałka i Zbigniew Boniek, a nie zabrakło tym razem także Włodzimierza Lubańskiego (ten ostatni wówczas grał już w belgijskim Lokeren).
W Argentynie w kadrze Jacka Gmocha znalazło się dwóch piłkarzy ŁKS-u. Pierwszym był Jan Tomaszewski, drugim Bohdan Masztaler. Ten ostatni barwy łódzkiego klubu reprezentował krótko, ale na mundial pojechał właśnie jako ełkaesiak, na samym zaś turnieju wystąpił w czterech spotkaniach (z RFN, Meksykiem, Argentyną i Peru). Tomaszewski z kolei polskiej bramki strzegł w pierwszych czterech spotkaniach, a po porażce z Argentyną między słupkami zastąpił go Zygmunt Kukla.
Piąte miejsce na świecie przyjęto w kraju jako porażkę, zresztą w latach 70. za taką uchodził nawet srebrny medal zdobyty na Igrzyskach Olimpijskich. Można się jedynie zastanawiać, czy gdyby do Argentyny pojechał Stanisław Terlecki, Polacy zdołali ugrać coś więcej. Genialny skrzydłowy ŁKS-u pozostał w Polsce, bo w ostatnim ligowym meczu przed mistrzostwami (ŁKS grał z Polonią Bytom) doznał poważnej kontuzji.
Twardziel w obronie
W jednym z ostatnich materiałów filmowych publikowanych na popularnym kanale „Łączy nas piłka” obecny prezes PZPN-u Zbigniew Boniek przyznał, że takiego twardziela jak Marek Dziuba w latach 80. spotkać na ligowych boiskach było trudno. Najwybitniejszy urodzony w Łodzi piłkarz, wychowanek ŁKS-u, biało-czerwono-białe reprezentował przez wiele lat i właśnie jako ełkaesiak pojechał w 1982 roku z reprezentacją do Hiszpanii.
Marek Dziuba, który wiele lat później jako trener zdobędzie dla łódzkiego klubu drugi w historii tytuł mistrzowski, tamten mundial rozpoczął jako rezerwowy, ale w 26. minucie słynnego meczu z Peru zastąpił Jana Jałochę. Miejsca w wyjściowej jedenastce nie oddał już do końca turnieju, a w nim biało-czerwoni doszli aż do półfinału, przegrywając batalię o finał z Włochami, a potem wygrywając w meczu o trzecie miejsce z Francją.
Także na tej imprezie w kadrze reprezentacji zabrakło Stanisława Terleckiego, który jako jedyny zapłacił za słynną „aferę na Okęciu” definitywnym wyrzuceniem z kadry.
Byli i przyszli
W 1986 roku na mundialu w Meksyku po raz pierwszy zabrakło w kadrze reprezentacji Polski piłkarza ŁKS-u (choć znalazł się w niej Ryszard Tarasiewicz, potem przez krótki czas pełniący obowiązki pierwszego trenera łodzian w ekstraklasie, a bardzo bliski wyjazdu był wtedy Krzysztof Baran, który w ŁKS-ie rozegrał w sumie ponad sto spotkań), po tym zaś turnieju biało-czerwonych czekał aż szesnastoletni rozbrat z największą piłkarską imprezą na świecie.
W Korei i Japonii trener Jerzy Engel nie miał do dyspozycji żadnego zawodnika grającego wówczas w łódzkim klubie („Rycerze Wiosny” rywalizowali wówczas na zapleczu ekstraklasy), w kadrze znalazł się natomiast Tomasz Kłos, który drogę do wielkiego futbolu rozpoczynał przy al. Unii 2 (choć nie jest wychowankiem), z ŁKS-em sięgnął też w 1998 roku po mistrzostwo Polski, a na tamte mistrzostwa pojechał jako zawodnik niemieckiego 1. FC Kaiserslautern.
W kompletnie nieudanym dla Polaków turnieju wystąpiło też dwóch innych zawodników, którzy kilka lat po tej imprezie będą mieli okazję założyć koszulkę z przeplatanką na piersi. Tomasz Hajto, w przeszłości gwiazda Bundesligi, w zespole „Rycerzy Wiosny” rozegra 60 meczów ligowych i zdobędzie trzy gole. Piotr Świerczewski zaliczy z kolei 22 spotkania i dwukrotnie wpisze się na listę strzelców (w tym w słynnym wygranym 4:3 meczu z Cracovią). Do Azji nie pojechał ostatecznie Tomasz Iwan, obecny dyrektor reprezentacji, a w przeszłości reprezentant Polski, zaś w pierwszej połowie lat 90. przez pewien czas występujący w ŁKS-ie.
W Korei i Japonii musieliśmy obejść się smakiem, podobnie będzie cztery lata później podczas mundialu w Niemczech, który zakończył się zresztą dla naszych piłkarzy już po trzech meczach. Wśród powołanych przez selekcjonera Pawła Janasa zawodników zabrakło co prawda Tomasza Kłosa, znaleźli się natomiast m.in. Seweryn Gancarczyk (w ŁKS-ie w feralnym 2012 roku – sześć ligowych meczów), Sebastian Mila (świetna runda wiosenna w ŁKS-ie w 2008) i Paweł Brożek (epizod w ŁKS-ie w 2002 roku).
Stranieri
Ełkaesiackich tropów na mundialach znajdziemy oczywiście więcej. Nie sposób przy tym nie wspomnieć o węgierskim szkoleniowcu Lajosie Czeizlerze, w 1954 roku selekcjonerze reprezentacji Włoch podczas mundialu w Szwajcarii, a później trenerze m.in. AC Milan, IFK Norrköping i Benfiki Lizbona. Czeizler, o czym warto przypominać, trenerskiego fachu uczył się w… ŁKS-ie w latach 20, a w połowie lat 30. raz jeszcze objął posadę pierwszego trenera łódzkiego klubu, choć z drużyną spektakularnego sukcesu nigdy niestety nie osiągnął.
Na trwającym obecnie mundialu w Rosji wśród powołanych przez Adama Nawełkę piłkarzy nie ma żadnego zawodnika z ełkaesiacką przeszłością (najbliższy tego był Krzysztof Mączyński), jak na ironię taki znajduje się natomiast w… reprezentacji Brazylii. Mowa oczywiście o Paulinho, występującym w łódzkim klubie w sezonie 2007/2008. Pomocnik FC Barcelona w tamtych rozgrywkach w barwach ŁKS-u rozegrał 22 mecze, zdobył nawet jedną bramkę (w pucharowym meczu ze Startem Otwock), wystąpił również w pamiętnych wygranych 2:0 derbach z Widzewem.
Autor: Remek Piotrowski