Drużyna

Legenda Legii zagrała w barwach ŁKS-u w… USA

13.06.2019

13.06.2019

Legenda Legii zagrała w barwach ŁKS-u w… USA

Poniżej fragment książki „110 meczów na 110-lecie Łódzkiego Klubu Sportowego” autorstwa Remigiusza Piotrowskiego, wydanej przez Urząd Marszałkowski Województwa Łódzkiego w ramach Budżetu Obywatelskiego. Opracowanie Polska Press.

Nie tylko Deyna zaliczył epizod w barwach ŁKS, bo i inna wielka legenda Legii Warszawa założyła trykot ŁKS-u, a ciekawe jest to szczególnie dlatego, że rzecz działa się nie na polskiej ziemi, a za Oceanem, gdzie ełkaesiacy pojawili się w drugiej połowie czerwca 1967 roku. Celem zorganizowanego po Stanach Zjednoczonych i Kanadzie tournee było spopularyzowanie futbolu i to właśnie na czas tej amerykańskiej eskapady użyczyli „wojskowi” łodzianom dwóch swoich piłkarzy – Władysława Grotyńskiego i Lucjana Brychczego.

Kto nie wierzy niech przyjrzy się fotografii wykonanej na stadionie w Chicago. W dolnym rzędzie, między Sadkiem i Kowarskim, klęczy w charakterystycznej czerwonej koszulce z „rozstrzelonym” na środku napisem „ŁKS” popularny „Kici”.

Chociaż ŁKS poleciał do USA niejako w nagrodę za zajęcie najlepszego od 1958 roku miejsca w lidze (piąta lokata w sezonie 1966/1967), bynajmniej nie pojechał tam na wycieczkę. Organizatorzy tournee zaplanowali ełkaesiakom aż pięć meczów (każdy w innym mieście), z czego aż cztery mieli rozegrać podopieczni trenera Janeczka ze świeżo upieczonym mistrzem RFN, Eintrachtem Brunszwik.

Biorąc pod uwagę klasę rywala i to, że w tamtych czasach nawet podczas meczów towarzyskich nikt się nie oszczędzał, wyniki osiągane przez ŁKS należy uznać za rewelacyjne. Dwa mecze z Niemcami zakończyły się remisem (w Milwaukee 2:2, w Detroit 1:1), pierwszy rozegrany w Chicago łodzianie przegrali 3:2, choć do przerwy prowadzili po dwóch golach Sadka, z kolei w Toronto sprawili sensację i pokonali mistrza RFN 2:1.

Niemcy co prawda objęli w tym ostatnim prowadzenie w 57. minucie po trafieniu Lothara Ulsassa, ale już sześć minut później do wyrównania doprowadził Brychczy, a po upływie kolejnych trzech ten sam piłkarz ustalił wynik spotkania. – „Za słabo się rozgrzałem” – mówił po meczu „Kici”. – „Dopiero później się rozkręciłem i gdyby mecz potrwał dłużej to kto wie, czy nie strzeliłbym Eintrachtowi jeszcze jednej bramki”.

Pojawienie się ŁKS-u w USA spotkało się z ogromnym zainteresowaniem zwłaszcza amerykańskiej polonii i to ona w dużej części wypełniała trybuny stadionów, a i dawała łodzianom na każdym kroku wyrazy swej sympatii. – „Dowiedzieliśmy się, że wszyscy szykują się na nasz mecz z Eintrachtem Brunszwik” – napisał w liście do „Dziennika Łódzkiego” z amerykańskiej wyprawy Stanisław Stachura.

Z niemniejszą uwagą śledzono amerykańskie wojaże ełkaesiaków w kraju. Wielu kibiców pomyliło towarzyskie tournee z… Pucharem Ameryki (American Challenge Cup), w którym dwa lata wcześniej triumfowała Polonia Bytom i w związku z tym zasypywano redakcje sportowe zapytaniami o zajęte przez łodzian miejsce w turnieju, w tamtym bowiem czasie informacje zza Oceanu docierały do kraju z dużym opóźnieniem.

Co ciekawe w USA ełkaesiaków można było zobaczyć także w… telewizji. Suski, Kowalski i trener Janeczek wystąpili w specjalnym programie, którego celem było spopularyzowanie futbolu w tym kraju – „Grali dziwny dla mnie mecz dwóch na dwóch i ich przeciwnikiem był duet wybornych żonglerów Eintrachtu, ja byłem komentatorem, a spikerzy pełnili rolę bramkarzy” – tłumaczył potem szkoleniowiec ŁKS-u.

Powodów do narzekań łodzianie z pewnością nie mieli. Organizatorzy pokryli koszta podróży, zapłacili za kwaterunek w hotelach oraz wszystkie przejazdy, piłkarzy zapraszano na uroczyste kolacje, dodatkowo każdy z nich za remis otrzymał pięć dolarów, a za zwycięstwo dziesięć, samemu klubowi wypłacono zaś wynagrodzenie w wysokości pięciu tysięcy dolarów. A zatem „żyć nie umierać”, zwłaszcza, że to lata 60., inny futbol, inny model funkcjonowania klubów, inny i samych drużyn. – „Dziś liczą ci każdą kalorię. Wybierają dietę. Myśmy wtedy jedli wszystko. Jak z całą drużyną, to jechało się do porządnej knajpy, choć zwykle niedrogiej, żeby klub nie wydawał dużo forsy. Brało się schabowy z kapustą. A po meczu piwo też można było wypić” – wspominał Sadek. W Ameryce natomiast, gdzie łodzianie czuli się jak pączek w maśle, jadali nasi zawodnicy w knajpach nie tylko „porządnych i niedrogich”, ale i tych z wyższej półki. A był tam z nimi także Lucjan Brychczy, piłkarz ŁKS-u przez dwa tygodnie.


Montreal, 29 czerwca 1967 r. / Eintracht Brunszwik – ŁKS 1:2 (0:0)

  • Bramki: 1:0 Ulsass 57, 1:1 Brychczy 63, 1:2 Brychczy 66.