W Poznaniu spędziłem bardzo fajny okres kariery, lecz we wtorek nie będzie to miało najmniejszego znaczenia. Lech jest faworytem, ale wiem, że taki rywal wyzwoli w chłopakach dodatkowe umiejętności – nie kryje trener Kazimierz Moskal przed meczem 1/32 finału Pucharu Polski. Początek spotkania przy Alei Unii 2 już we wtorek o godzinie 15.
Przed ŁKS-em powrót do walki o Puchar Polski. Jak trener przyjął wyniki losowania pierwszej rundy?
Przede wszystkim należy podkreślić, że czeka nas bardzo atrakcyjny mecz. Lech Poznań to uznana marka, a jego piłkarze co roku celują w walkę o mistrzostwo Polski. Zagramy u siebie, więc powinno to być niezwykle interesujące spotkanie dla kibiców.
Zgodzi się pan z opinią, że wylosowanie Lecha Poznań było wbrew pozorom korzystne dla ŁKS-u? Piłkarze zagrają bez presji, bo nikt od nich nie wymaga wyeliminowania „Kolejorza”, a ewentualny sukces znacząco wzmocni morale drużyny i odbije się szerokim echem w całym kraju?
To nie do końca tak działa, bo presja jest przed każdym meczem. Każdy chce się dobrze zaprezentować i każdy chce wygrać dane spotkanie. Nie ulega jednak wątpliwości, że to Lech jest faworytem wtorkowej potyczki. Trochę szkoda, że ten mecz wypadł akurat w czasie naszego ligowego maratonu, ale pucharowe rozgrywki rządzą się swoimi prawami i wierzę w to, że marka rywala zmotywuje chłopaków do tego, aby wznieść się na wyżyny. A wtedy wszystko może się zdarzyć…
Spodziewacie się, że lechici przyjadą do Łodzi w najmocniejszym składzie, czy też liczycie na to, że potraktują beniaminka pierwszej ligi nieco ulgowo i dadzą szansę kilku dublerom?
Lech ma szeroką kadrę i jeżeli tylko będą wszyscy zdrowi, to z pewnością będą jakieś zmiany w składzie tej drużyny. Inna sprawa, że w poznańskim zespole nie do końca wiadomo, kto jest podstawowym zawodnikiem, a kto rezerwowym. Kadra „Kolejorza” jest bowiem bardzo wyrównana.
A z jakim nastawieniem ŁKS wybiegnie na to spotkanie? Czy przeciwko Lechowi zagra najmocniejsza „11”, czy też będzie pan chciał sprawdzić na tle wymagającego rywala zawodników, którzy w tym sezonie mają na razie na koncie mniej minut?
Wszystko zależy od tego, w jakim stopniu uporamy się z naszymi problemami zdrowotnymi. Na pewno nie odpuścimy tego spotkania i będziemy chcieli się zaprezentować z jak najlepszej strony. Zamierzamy postraszyć Lecha i sprawić niespodziankę.
Jako zawodnik, na początku poprzedniej dekady, dwukrotnie zdobywał pan Puchar Polski z Wisłą Kraków. Jakie to uczucie wznosić to trofeum?
Osiągnięcie sukcesu zawsze jest czymś przyjemnym. Po to profesjonalnie człowiek uprawia sport, aby walczyć o najwyższe cele. Później zawsze miło jest wrócić do tych chwil, gdy celebrowało się zdobycie pucharu czy tytułu mistrza kraju. Ma się wtedy świadomość, że pozostawiło się po sobie ślad w historii klubu. I tego nic już człowiekowi nie odbierze.
Czy przez te kilkanaście lat zmieniła się ranga rozrywek o Puchar Polski?
Pod względem całej otoczki – zdecydowanie tak. Bardzo dobrym pomysłem okazało się ustalenie stałej daty i stałego miejsca meczu finałowego. Taka stabilizacja organizacyjna powoduje, że ten finał jest zupełnie inaczej odbierany niż kiedyś. A wcześniej różnie z tym bywało… Swoje robią też liczne transmisje meczów na poszczególnych szczeblach rozgrywek. A co do podejścia samych drużyn? No cóż, dalej różnie z tym bywa.
Mecz z Lechem będzie też dla pana szczególny, bo grał pan – i to z sukcesami – przy Bułgarskiej przez cztery lata w pierwszej połowie lat 90. Jak wspomina pan swój poznański okres kariery?
Można powiedzieć, że to właśnie w Poznaniu zaczęła się moja przygoda z poważną piłką. Przejście z biednej Wisły Kraków do bogatego Lecha było dla mnie dużym przeskokiem i zarazem wielką szansą. Przez cztery lata spędzone w Poznaniu dwukrotnie świętowałem mistrzostwo kraju i dwukrotnie zdobywałem Superpuchar Polski. Tam też poznałem smak występów w europejskich pucharach. To był fantastyczny moment w moim życiu i wspominam go z dużym sentymentem. We wtorek nie będzie jednak mowy o żadnych sentymentach.
Najgroźniejszy obecnie piłkarz Lecha to?
Na ten moment Pedro Tiba. Portugalczyk jest zawodnikiem, który pokazuje dużą piłkarską jakość i nie wolno mu zostawić zbyt dużej swobody.
A jak ogólnie ocenia pan dotychczasową postawę poznańskiej drużyny w ekstraklasie?
Widać, że ostatnio Lech złapał lekką zadyszkę. Początek miał fantastyczny, bo odniósł cztery zwycięstwa w czterech pierwszych meczach, ale później coś się jakby zacięło w tej drużynie. W europejskich pucharach różnie te mecze wyglądały, ale w lidze cały czas Lech wydawał się mocny. Tymczasem z tabeli nie do końca to wynika. Pamiętajmy jednak, że wahania formy są nieuniknione i bardzo trudno jest utrzymać zespół przez całą rundę na wysokich obrotach.
Miał pan swojego wymarzonego rywala na tym szczeblu pucharowych zmagań?
Raczej nie bawię się w takie typowania czy koncerty życzeń. Trzeba brać, co przynosi los, i skupiać się na tym, aby jak najlepiej wykonywać swoją pracę. Inaczej nie miałaby ona sensu.
Mecz z Lechem będzie kolejnym spotkaniem ŁKS-u transmitowanym na antenie Polsatu Sport. Zawodnicy już przywykli do obecności ogólnopolskich kamer?
Pół żartem, pół serio mogę odpowiedzieć, że zrobiliśmy postęp, bo podczas ostatnio transmitowanego meczu strzeliliśmy dwa gole. A tak już zupełnie serio, to nie zwracamy uwagi na to, czy dany nasz mecz jest w ramówce. Gdybyśmy mieli się przejmować obecnością wozów transmisyjnych, to trzeba byłoby dać sobie spokój z futbolem i zająć kompletnie czymś innym. Większa presja na każdego zawodnika działa inaczej, ale nie wpadajmy w paranoję. Nie wierzę w żadne klątwy.