W pewnym momencie byłem już całkiem obyty z pierwszą ligą, ale przez kilka niefortunnych decyzji, które podjąłem pod wpływem swoich ówczesnych doradców, wylądowałem znów w trzeciej lidze. Teraz wróciłem na zaplecze ekstraklasy jako dużo dojrzalszy piłkarz oraz człowiek. I wierzę, że tym razem z pierwszej ligi obiorę kierunek w górę, a nie w dół ligowej hierarchii – opowiada Kamil Juraszek, obrońca Łódzkiego Klubu Sportowego.
Zacząłeś rundę w podstawowym składzie, ale potem próżno było Cię wypatrywać na boisku przez długi czas. Ile razy przeszło Ci przez myśl, że ta runda może być już stracona?
Ani razu. Cały czas trenowałem z maksymalnym zaangażowaniem i cierpliwie czekałem na swoją kolejną szansę od trenerów. A kiedy tylko się pojawiała, jak w spotkaniach z Puszczą w lidze czy z Lechem w Pucharze Polski, dawałem z siebie wszystko. Przeciwko GKS-owi Jastrzębie zagrałem końcowe kilkanaście minut, a w ostatnim meczu z Rakowem znów wystąpiłem od początku, co bardzo mnie ucieszyło. I szkoda tylko, że nie dowieźliśmy naszego prowadzenia do końca, bo ta kolejka mogła się ułożyć naprawdę przepięknie dla ŁKS-u.
Szczególnie ważny w kontekście dalszych spotkań był chyba mecz z Lechem – napastnicy „Kolejorza” przez 120 minut nie potrafili znaleźć sposobu na defensywę ŁKS-u. Takie dobre występy z silniejszym rywalem wzmacniają pewność siebie…
Na pewno tak. Choć u nas nikt się nie obraża za siedzenie na ławce w tym czy innym meczu. Każdy trenuje z pełną mocą, bo wie, że w końcu zagra i będzie potrzebny zespołowi. Dla mnie możliwość zmierzenia się z gwiazdami Lecha była dużym wyróżnieniem i cieszę się, że pokazałem wtedy trenerom, iż mogą na mnie liczyć. Graliśmy z Lechitami jak równy z równym i wtedy też zabrakło nam dosłownie sekund, aby doprowadzić do serii rzutów karnych. A przed meczem niewiele osób na nas stawiało.
Inna sprawa, że cotygodniowe rotacje w wyjściowym składzie bardzo skutecznie utrudniają życie rywalom, którzy muszą brać pod uwagę dużo więcej wariantów taktycznych z Waszym udziałem…
Nasza taktyka zmienia się z meczu na mecz, bo jest dobierana pod konkretnego przeciwnika. Każdy pojawia się na murawie z określonymi zadaniami i stara się je wzorowo realizować. Choćby na przykładzie naszej czwórki defensywnej można zauważyć, że są obrońcy o bardziej ofensywnym i defensywnym stylu gry. Jedni pasują bardziej do strategii A, inni bardziej do strategii B, ale wszyscy są równie ważni dla zespołu. Te rotacje przekładają się też na to, że chociaż rozegraliśmy już 15 meczów w lidze i jeden w Pucharze Polski, to nikt nie narzeka na zmęczenie w perspektywie następnych sześciu kolejek, które czekają nas jeszcze w tym roku.
O tym, że wszyscy czują się tej drużynie tak samo potrzebni, mogliśmy przekonać się po meczu w Częstochowie, gdy do wyjaśniania spornych kwestii na środku boisku ruszyła dosłownie cała ekipa…
No tak, było trochę kontrowersji po tym rzucie karnym i drugiej żółtej kartce dla Lukasa Bielaka. Ale po takich właśnie zachowaniach poznaje się drużynę. Bo albo jest w niej prawdziwy duch, albo go nie ma. U nas jest i to jest super sprawa.
Na ile ważne dla rozwoju Twojej przygody z futbolem były sportowe korzenie? Twój tata – też jako obrońca – grał w piłkę głównie w klubach z Dolnego Śląska, ale zaliczył też przygodę w polonijnym zespole z Nowego Jorku oraz 13 meczów w ekstraklasie w barwach Dyskobolii Grodzisk Wielkopolski?
Tata jako zawodnik był obecny w seniorskim futbolu przez około 20 lat. Na razie to on jest cały czas wyżej w rodzinnej hierarchii pod względem osiągnięć piłkarskich, ale mam nadzieję, że jeszcze przebiję te jego 13 występów w ekstraklasie. To jest moje marzenie i uważam, że cały czas jest ono realne.
To tata namówił Cię na rozpoczęcie treningów? Czy sam chciałeś sprawdzić, jak to jest być piłkarzem?
Jeździłem czasem z tatą na treningi i stopniowo przesiąkałem futbolem. Tata pokazywał mi coraz więcej rzeczy na boisku, aż wreszcie zacząłem ćwiczyć z kolejnymi grupami wiekowymi. Tacie zawdzięczam zatem smykałkę do piłki. A im dłużej trenowałem, tym więcej interesowałem się futbolem i tak mi już zostało do teraz.
A jak ogólnie wspominasz swoje początki? Pamiętasz swój pierwszy trening, pierwszy obóz, pierwszy mecz w seniorach?
Zaczynałem w swoich rodzinnych stronach na Dolnym Śląsku – w Piławiance Piława Górna. Stamtąd trafiłem do Lechii Dzierżoniów, która należy do jednego z najsolidniejszych klubów w regionie. Najpierw miałem tam okazję pokazać się na tle innych juniorów z Dolnego Śląska, aż wreszcie dostałem okazję debiutu w III lidze. W Lechii nabrałem sporo doświadczenia i zainteresowałem sobą trenerów Śląska Wrocław, który sprowadzili mnie do drużyny występującej w Młodej Ekstraklasie. Zagrałem tam dobry sezon, który okazał się przepustką na pierwszoligowe boiska.
No właśnie. Najpierw było 20 meczów w pierwszej lidze w barwach Arki, potem 21 spotkań pierwszoligowych w Bytovii i nagle wylądowałeś z powrotem w trzecioligowej Lechii Dzierżoniów. Co się stało?
W Arce początkowo grałem w drugiej drużynie, ale stosunkowo szybko przebiłem się do pierwszego składu. Mogłem zostać w Gdyni na kolejny rok, ale przeniosłem się do Bytowa i z perspektywy czasu mam czego żałować, bo wkrótce Arka awansowała do ekstraklasy i gra w niej do dzisiaj. A ja w Bytovii rozegrałem wprawdzie ponad połowę spotkań, ale skończył mi się kontakt i zacząłem szukać nowego klubu. Prowadziłem rozmowy z kilkami klubami, jeździłem na testy od początku lipca, ale nic z tego nie wynikało. I pod koniec sierpnia już nie chciałem dłużej czekać, więc wróciłem w swoje strony, czyli do Dzierżoniowa. Myślałem, że pogram tam pół roku albo rok i znowu wybije się gdzieś wyżej. Ale po roku dalej grałem w trzeciej lidze, tyle że już w Łódzkim Klubie Sportowym.
Co najbardziej przyczyniło się do tego, że Twoja piłkarska droga okazała się w pewnym momencie tak szalenie wyboista?
W największym skrócie można powiedzieć, że w tamtym czasie nie miałem szczęścia do doradców, którzy roztaczali przede mną jakieś mało realne wizje. Ale wtedy nie zdawałem sobie z tego sprawy. Żałuję, że nie pograłem dłużej w Gdyni, ale mój menedżer uzgodnił, że musiałem się przenieść do Bytovii. A potem te błędne decyzje napędzały jedna drugą, a ja nie do końca mogłem samemu o wszystkim decydować. Po rozstaniu z Bytovią zacząłem działać bardziej samodzielnie w kwestii dbania o swoją karierę. Przestałem pracować z agentami piłkarskimi i zaufałem znajomemu taty, który polecił mnie akurat do ŁKS-u. W Łodzi gram trzeci i jestem bardzo zadowolony, ze tutaj trafiłem.
Często z tatą analizujecie Twoje występy?
Dalej mamy ze sobą bardzo dobry kontakt. Tata jeśli tylko ma okazję, ogląda moje mecze i później stara mi się podpowiadać różne rzeczy. Najczęściej wskazuje popełnione przeze mnie błędy i radzi jak unikać ich w przyszłości. Cały czas cenię sobie te rady od taty i fajnie, że mam taką osobę w najbliższym otoczeniu. Takie wsparcie czasami bywa wręcz bezcenne.
Czego dotyczą zwykle uwagi od taty?
Przede wszystkim ustawiania się i przesuwania w strefie obronnej. Zastanawiamy się wspólnie, czy w danej sytuacji warto było wychodzić do danego napastnika, czy może lepiej było zostać z tyłu. Albo odwrotnie…
Twój bilans jako ełkaesiaka w dwóch poprzednich sezonach to 31 meczów i 3 gole w III lidze, potem 32 spotkania i 3 bramki w II lidze. Jaki dorobek zadowoliłby Cię teraz w pierwszej lidze?
Dla mnie najważniejsze jest, aby jak najwięcej pomóc zespołowi. Oczywiście każdy strzelony gol to dodatkowy powód do radości, ale nie zapominam, że jestem obrońcą i w pierwszej kolejności odpowiadam za to, aby drużyna nie traciła bramek. Dla mnie każdy mecz na zero z tyłu, to tak jakby trafienie dla napastnika. A ile spotkań zagram jeszcze w tym sezonie? Nie mam bladego pojęcia i nie podejmuję się nawet prognozować. Wszystko zweryfikuje boisko i forma, którą będę na nim prezentował.
Dużo się zmieniło w pierwszej lidze, od kiedy poprzednio grałeś na tym szczeblu?
Nie ma już kilku klubów – część z nich z mniejszym bądź większym powodzeniem gra teraz w ekstraklasie, a kilka na dobre zniknęła z ogólnopolskich rozgrywek. W ich miejsce pojawiły się nowe marki, na czele z ŁKS-em. Nie zmieniła się za to specyfika ligi, która dalej jest bardzo nieprzewidywalna. Nie zmieniło się też zamiłowanie do pressingu większości drużyn. Pamiętam, że wtedy czasami ciężko było rozegrać piłkę nawet na własnej połowie. Teraz też przeciwnik bardzo często nie pozwala rozegrać piłki przed własną bramką, co wielokrotnie kończy się p prostu posyłaniem dalekiej piłki do przodu. Z tego powodu niektóre mecze nie są ładne dla oka. Na szczęście w ŁKS-ie staramy się grać jak najwięcej piłką i stwarzać sobie jak najwięcej sytuacji. Myślę, że nasza gra wygląda całkiem nieźle.
Kibice chwalą Cię zwykle za umiejętność czytania gry, ale mają zastrzeżenia do sposobu wyprowadzania piłki przez Ciebie. Czy samemu podobnie oceniasz swoje słabe i mocne strony? A może jakoś inaczej to postrzegasz?
Trudno polemizować z tym, że czytanie gry i ogólnie defensywa należą do moich atutów. A co do tego wprowadzania piłki, to zdarzają się mecze, że wychodzi mi niemal dosłownie wszystko. Ale nie zawsze. Jak już jednak mówiłem, jestem rozliczany głównie za to, aby moja drużyna nie traciła bramek. Na tym zatem się skupiam, a nie na kolekcjonowaniu asyst czy goli.
Przed ŁKS-em teraz wyjazd do Chojnic. Co możesz powiedzieć o zespole Chojniczanki, jej obiekcie oraz atmosferze, która panuje tam podczas spotkań?
Pamiętam, że w Chojnicach jest ciężki teren do grania. Chojniczanka też stara się grać swoją piłkę i nie jest przypadkiem, że nie przegrała w tej rundzie żadnego z ośmiu spotkań u siebie. Musimy podejść do tego meczu bardzo skoncentrowani i zagrać tak, jak zagraliśmy pierwszą połowę z Rakowem. Wtedy prezentowaliśmy się bardzo dobrze taktycznie i potrafiliśmy zmusić Raków do błędów. Teraz trzeba to powtórzyć w Chojnicach: podejść wysoko i zostawić całe zdrowie na murawie. Jeśli nikt nie będzie odkładał nogi, to ten mecz może się dla nas ułożyć bardzo korzystnie.
Są w Chojnicach piłkarze, na których trzeba zwrócić szczególną uwagę?
Chojniczanka ma w składzie dużo piłkarzy z przeszłością w ekstraklasie. Zespół zbudowany jest w oparciu o starszych, doświadczonych zawodnikach. Po wynikach widać, że ciężko im ustabilizować formę, bo raz grają nieźle i wygrywają, a za chwilę jest już znacznie gorzej. Wierzę, że trener ustawi nas tak, żeby zneutralizować ich wszystkie mocniejsze punkty i to my jako pierwsi w tym sezonie zdobędziemy twierdzę w Chojnicach.
Ewentualna wygrana może pozwolić Wam wskoczyć na drugie miejsce w tabeli, bo w najciekawszym meczu 16. kolejki Raków zagra z Sandecją. To byłby chyba bardzo miły akcent przed finiszem rundy jesiennej?
Bez dwóch zdań. Jesteśmy blisko tej czołowej dwójki od pewnego czasu, trzymamy do niej dystans i fajnie byłoby wreszcie doskoczyć jeszcze bardziej do tego duetu. Nie mamy nic przeciwko, aby tabela na pierwszych trzech miejscach spłaszczyła się jeszcze mocniej. Choć nie zmienia to naszego nastawienia, że dla nas najważniejszy jest po prostu każdy najbliższy mecz. A tabela jest tylko jakimś dodatkiem do tego. Na tabelę będziemy spoglądać uważniej dopiero pod koniec sezonu.
Masz w zespole z Chojnic jakichś znajomych z czasów gry w Arce bądź w Bytovii?
Tylko jednego – Janusza Surdykowskiego. To doświadczony napastnik, który przed tym sezonem trafił do Chojnic z Bytowa, gdzie wcześniej występował przez pięć lat. Kilku innych graczy kojarzę z występów przeciwko nim.
Jest szansa, że w Chojnicach znowu poczujecie się tak, jakbyście grali u siebie, bo na mecz wybiera się spora grupa fanów z Łodzi. Czy czujecie to ich wsparcie na wyjazdach? Dociera ono do Was w trakcie gry?
Odczuwamy dużą różnicę, gdy na obcym terenie są z nami nasi kibice. Gra nam się wtedy dużo lepiej, gdy słyszymy doping z ich sektora. Kiedy rykną, od razu w naszych szeregach jest podwójna mobilizacja. Może zabrzmi to banalnie, ale czujemy wtedy wsparcie ze strony dwunastego zawodnika. Chciałbym, żeby w Chojnicach nasi kibice znów byli dobrze słyszalni, a my odwdzięczymy się im walką i dobrą grą. Muszą wiedzieć, że są nam potrzebni nie tylko w Łodzi.
A co sądzisz o atmosferze przy Alei Unii? Odkąd tu jesteś coś się zmienia – na plus lub na minus?
Mam wrażenie, że doping z roku na rok jest coraz lepszy. Ale prawdziwa piłkarska wrzawa będzie tutaj możliwa dopiero wtedy, kiedy zostaną dobudowane pozostałe trzy trybuny. Dźwięk będzie się wtedy roznosił zupełnie w inny sposób, nie mówiąc już o tym, że będzie docierał do nas z różnych stron. I na pewno będzie więcej tych źródeł dźwięku, bo jestem przekonany, że dokończony stadion przyciągnie dużo nowych ludzi. Większość osób mówi o zakończeniu inwestycji przede wszystkim w kontekście kibiców, ale proszę mi wierzyć, że dla piłkarzy konstrukcja stadionu też ma duże znaczenie. Zupełnie inaczej gra się na obiekcie zamkniętym niż na takim półotwartym, który obecnie stoi przy Alei Unii.
W pierwszoligowym ŁKS-ie wciąż jest jeszcze sporo zawodników, którzy pamiętają jeszcze trzecioligowe boje. To Wy robicie takie duże postępy z rundy na rundę czy po prostu różnica między poszczególnymi poziomami rozgrywkowa nie jest zbyt duża?
Jedno i drugie. Różnice między kolejnymi ligami wcale nie są takie duże. Ale my te kolejne awanse poparliśmy dużym progresem sportowym – zarówno w kwestii taktycznej, umiejętności indywidualnych czy przygotowania motorycznego. Z każdą rundą jesteśmy też bogatsi o nowe doświadczenia, co również procentuje na murawie. Coraz swobodniej odnajdujemy się w różnych strategiach, które kreślą nam trenerzy, także dzięki nowym zawodnikom. Każdy z nich coś podpowiada, dorzuca od siebie i tak się tworzy coraz lepsza piłkarska jakość ŁKS-u. Zresztą w każdej lidze możemy bez trudu znaleźć przykłady na to, że nie ma sensu robić żadnych rewolucji kadrowych. Trzon zespołu musi być stabilny, bo w przeciwnym razie drużyna łatwo może stracić swoją boiskową tożsamość.
Kto jest piłkarskim wzorem Kamila Juraszka?
Moi idole się zmieniali wraz z moją pozycją na boisku. Zaczynałem bowiem grać jako zawodnik ofensywny i wtedy najmocniej podpatrywałem między innymi Ronaldinho, Davida Beckhama z jego nieprawdopodobnym wrzutkami i uderzeniami z rzutów wolnych. A gdy już osiadłem na dobre na obronie, to największą inspirację stanowili dla mnie gracze z Hiszpanii: Sergio Ramos i Gerard Pique. I nic się na razie w tej materii nie zmienia.
Sam z siebie odkryłeś w sobie obrońcę czy trenerzy dużo Ci w tym pomogli?
To była inicjatywa trenerów, bo najlepiej czułem się z przodu w środku pola. Kiedy jednak zaczęliśmy tracić dużo bramek, trenerzy postanowili wzmocnić linię obrony o kogoś, kto dobrze się czuje w walce o górne piłki i padło na mnie. Zmiana przyniosła spodziewane skutki, a ja jakoś wyjątkowo szybko i bezboleśnie odnalazłem się w nowej roli na boisku, więc nie było potem sensu już niczego zmieniać. Ale te początki z przodu do dzisiaj dają mi pewną przewagę przy stałych fragmentach gry pod bramką rywali. Bez tego epizodu zapewne nie miałbym na koncie tylu strzelonych goli.
Kończy się mecz, kończy się trening. Co wtedy najchętniej robisz? Jakie są Twoje pozapiłkarskie pasje?
Najwięcej przyjemności sprawia mi spędzanie wolnego czasu z moją rodziną: z żoną i półtoraroczną córeczką Nadią. Mieszkamy niedaleko obiektu przy Alei Unii, więc mamy do dyspozycji dużo świetnych miejsc na spacery: parki, ogród botaniczny, zoo. Bardzo lubimy ten zakątek Łodzi. Oczywiście fajnie jest też od czasu do czasu spotkać się ze znajomymi, a przy jakimś dłuższym wolnym – odwiedzić rodzinne strony. Tak tylko dla siebie mam naprawdę niewiele chwil, ale nie żałuję tego. Staram się im poświęcać jak najwięcej czasu. A czy będzie następne piłkarskie pokolenie Juraszków? Ciężko mi teraz powiedzieć, czas pokaże…
Czy żona również była lub jest w jakiś sposób związana ze sportem?
Nie. Ale za moim przykładem polubiła aktywny styl życia i na dobre zainteresowała się piłką nożną. Bardzo przeżywa moje mecze i dużo rozmawia o nich ze mną. Zwłaszcza o zwycięskich spotkaniach, bo o porażkach wolimy jak najszybciej zapominać. A kiedy tylko pojawia się taka możliwość, wychodzimy na lekkie przebieżki do parku, bo przekonałem żonę, że dzięki dawce ruchu człowiek ma potem dużo lepsze samopoczucie.
Jako jeden z pierwszych zawodników ŁKS-u, jeszcze w maju, przedłużyłeś umowę z klubem do końca tego sezonu. W czerwcu 2019 roku chciałbyś podpisać kolejny kontrakt z „Rycerzami Wiosny”?
Odpowiem tak: moim największym sportowym marzeniem jest obecnie zaistnienie na szczeblu ekstraklasy. I byłoby super, gdybym spełnił to marzenie właśnie w barwach Łódzkiego Klubu Sportowego…