Dziś słowo o tych, o których nie zawsze czytaliśmy w rubrykach sportowych, czyli jedenastu niedocenianych.
Piłka nożna to gra zespołowa, ale jej „pamięć” bywa zawodna, bo do jej historii zwykle przechodzą ci, którzy najwięcej, najczęściej i najgłośniej. Dziś proponujemy więc listę jedenastu ełkaesiaków, którzy byli ważną częścią swoich zespołów, ale na pierwszych stronach gazet pojawiali się rzadko.
Antoni Trzmiel (lata 20.)
Wychowanek ŁKS-u na życie zarabiał jako mechanik w zajezdni tramwajowej, a na boisku sprawował rządy w środku pomocy, specjalizując się przede wszystkim w zatrzymywaniu akcji rywala, więc pełnił rolę, którą potem pełnić będzie najpierw stoper, a następnie defensywny pomocnik. Czołowa postać ambitnego, ciekawego, choć i bardzo chimerycznego zespołu z lat 20.
Stefan Fliegel (lata 30.)
W latach 30. z ust kibiców nie schodziły nazwiska Króla, Gałeckiego, Lewandowskiego, czy Herbstreita, a o jednym z najzdolniejszych ligowych obrońców mówiło się niewiele. Stefan Fliegel nie był co prawdą w defensywie ŁKS-u postacią tak znaczącą, jak Wawrzyniec Cyl, Władysław Karasiak czy wspomniany Antoni Gałecki, ale zawodził bardzo rzadko i właśnie swoją solidnością zapracował na uznanie tych, którzy interesowali się nie tylko listą ligowych strzelców. W nagrodę zagrał też w reprezentacji.
Michał Urban (lata 40.)
Stanisław Baran powiedział kiedyś, że gdyby w drugiej połowie lat 40. ŁKS dysponował taką obroną, jak dziesięć lat później, niechybnie już w pierwszych latach po wojnie sięgnąłby po mistrzostwo Polski. Zdaje się, że pan Stanisław odrobinę przesadził – po pierwsze dlatego, że atak, choć istotnie ciekawie zestawiony, bywał nader chimeryczny, a po drugie – i w defensywie ŁKS miał się czym pochwalić jeszcze przed erą „Rycerzy Wiosny”. Najlepszym na to dowodem jest Michał Urban. Ten urodzony w Wilnie księgowy przez wiele lat był podporą łódzkiej drużyny i specem od tzw. czarnej roboty. W barwach ŁKS-u rozegrał ponad sto meczów, a potem z powodzeniem szkolił młodych piłkarzy łódzkiego klubu.
Henryk Stusio (lata 50.)
Jeden ze słynnych „Rycerzy Wiosny”, a przecież gdy mowa o nich, jego nazwisko zwykle pada na końcu. To prawda, że o Henryku Stusio nie pisano tyle, ile o Soporku, Szymborskim i Jańczyku, ale trener Władysław Król bardzo cenił sportową klasę defensora, który występował najpierw na prawej stronie obrony, a potem, gdy pojawiła się taka potrzeba, nie marudził obstawiając lewą flankę. Zdaniem Stanisława Barana to właśnie Stusio w decydującym o mistrzostwie Polski meczu z Górnikiem w Chorzowie zachował najwięcej zimnej krwi i to w chwili, gdy jego kolegom początkowo nerwy pętały nogi. Świetny piłkarz, a do tego prawdziwy elegant, który zawsze dbał o ubiór i to dzięki niemu pisano, że „ełkaesiacy nadają ton ubioru męskiej części łodzian”.
Zygmunt Gutowski (lata 60.)
W latach 60. na stadionie ŁKS-u nikt nie dorównywał ani klasą sportową, ani popularnością Jerzemu Sadkowi, ale należy pamiętać, że zanim słynny bombardier zabrał się z piłką i popisał tym swoim huraganowym atakiem, ktoś wcześniej musiał ją jeszcze rywalowi odebrać. Z tego pierwszego zadania przez lata świetnie wywiązywał się Zygmunt Gutowski, solidny obrońca, który na swoją popularność zapracował przede wszystkim lojalnością względem klubu już po zakończeniu kariery, chociaż zasługiwał na nią znacznie wcześniej. W barwach ŁKS-u pan Zygmunt rozegrał 141 meczów i jak skromnie przyznał w rozmowie z Bartoszem Królem dla ŁKS TV – ani się specjalnie niczym nie wyróżniał, ani zbytnio niczego nie zawalał. Wiemy, że robił znacznie więcej.
Marian Wilczyński (lata 60.)
Dziś pamiętany jedynie przez starszych kibiców, a przecież w latach 60. przez kilka sezonów z powodzeniem strzegł bramki „Rycerzy Wiosny”. W ekstraklasie zadebiutował w barwach Lecha już w wieku 16 lat. W al. Unii 2 należał w tamtym czasie do ulubionych piłkarzy (w sumie rozegrał tu 116 meczów), co zawdzięczał nie tylko kunsztowi bramkarskiemu, ale i wrodzonemu wdziękowi. To jeden z tych, którzy nie gryźli się nigdy w język i dlatego co rusz narażał się ówczesnym działaczom klubu.
Jan Lubański (lata 70.)
– Serducho do grania niesamowite, a do tego nie do przejścia – wspomina Paweł Lewandowski wychowanka Łódzkiego Klubu Sportowego, który w barwach „Rycerzy Wiosny” rozegrał ponad sto meczów w ekstraklasie. Kibic ŁKS-u pamięta również, że Jan Lubański słynął ze sprytnego zagrania. – Jedną nogą zabierał piłkę przeciwnikowi, drugą go umiejętnie kopał, ale tak, że nikt włącznie z sędzią tego nie widział. Po takim starciu rywal leżał na murawie, a Jasiu kontynuował akcję – dodaje sympatyk łódzkiego klubu, który wspomniał, że miano takiego „niedocenianego” należy się również Marianowi Galantowi. – Zrobiłby karierę jako lewoskrzydłowy, ale przy Stasiu Terleckim nie było mu dane. Stasiu mówił mi, że ze wszystkich partnerów z którymi grał na lewej stronie, najlepiej grało mu się właśnie z Mańkiem – mówi Paweł Lewandowski.
Witold Wenclewski (lata 80.)
Zdaniem niektórych nigdy nie zdołał osiągnąć tego, na co było go stać, ale i tak należał do ulubionych piłkarzy łódzkich kibiców w latach 80. Imponował warunkami fizycznymi, świetną grą głową i chociaż (to opinia ówczesnych dziennikarzy) nie zawsze potrafił swojego ogromnego potencjału wykorzystać na boisku, zatrzymał wielu znakomitych napastników, rozegrał 217 meczów w barwach ŁKS-u, zdobył 6 goli i do tego dorzucił brązowy medal mistrzostw świata do lat 20 i kilka występów w pierwszej reprezentacji. Bardzo dużo jak na zawodnika, który przez ówczesnych ekspertów nie zawsze bywał dostatecznie doceniany.
Andrzej Ambrożej (lata 90.)
Spędził w Łodzi zaledwie dwa lata, ale i tak nie sposób wyobrazić sobie bez niego drużyny trenera Ryszarda Polaka, który w pierwszej połowie lat 90. dwukrotnie była bliska zdobycia mistrzostwa Polski, zagrała w finale krajowego pucharu i w nagrodę (chociaż już bez Andrzeja Ambrożeja) stoczyła dwa zacięte spotkania z FC Porto. W ŁKS-ie najczęściej występował w drugiej linii, imponował doskonałym technicznym uderzeniem piłki i wykonywał bardzo ważną pracę, dzięki której gra tego zespołu potrafiła być często i skuteczna, i bardzo przy tym efektowna.
Tomasz Lenart (lata 90.)
Nazwiska Tomasza Lenarta „Galera” w latach 90. nie skandowała tak często, jak Grzegorza Krysiaka, Tomasza Wieszczyckiego czy Marka Saganowskiego, a przecież to zawodnik, który był bardzo ważną częścią zarówno aspirującego do sukcesów zespołu z pierwszej połowy lat 90. (choć tutaj przede wszystkim w roli zmiennika), jak i mistrzowskiej drużyny z 1998 roku (bardzo często w wyjściowej jedenastce). Nie imponował szybkością, ale i tak potrafił pociągnąć skrzydłem, dograć do lepiej ustawionego rywala, a i precyzyjnie uderzyć w kierunku bramki. Tomasz Lenart nie pękał na robocie nawet wtedy, gdy przyszło mu rywalizować z gwiazdami FC Porto i Manchesteru United.
Robert Sierant (XXI wiek)
Należał do wyjątkowego pokolenia zdolnych polskich piłkarzy, którzy z młodzieżową reprezentacją Polski zdobywali medale na mistrzostwach Europy. Kilku z nich, w tym i popularnego „Sierżanta”, obarczono ciężarem – najpierw utrzymania w drugiej lidze borykającego na początku XXI wieku z problemami finansowymi ŁKS-u, a następnie, gdy zawodnik już okrzepł na seniorskich boiskach, także zadaniem powrotu do elity. Udało się i chociaż wychowanek ŁKS-u ustępował części swoich kolegów wyszkoleniem technicznym czy dynamiką, jego pracowitość i sumienność doceniało wielu trenerów łódzkiej drużyny. W nagrodę rozegrał 22 mecze w ekstraklasie i zdobył gola z rzutu karnego, bo przy strzałach z jedenastu metrów zwykle się nie mylił.
Jedenaście wymienionych nazwisk oczywiście nie wyczerpuje tematu, dlatego czekamy w komentarzach pod postem na Facebooku i Twitterze na Wasze propozycje nie (zawsze) docenianych piłkarzy ŁKS-u.