Klub

Jan Grzesik: Pokazaliśmy, że mamy bardzo zgrany zespół

26.10.2018

26.10.2018

Jan Grzesik: Pokazaliśmy, że mamy bardzo zgrany zespół

Czasem pewne odczucia bardzo ciężko jest określić konkretnymi słowami. I tak właśnie było po meczu z Rakowem. Ale punkt na boisku lidera zawsze trzeba szanować – podkreśla Jan Grzesik, obrońca Łódzkiego Klubu Sportowego.

Przed spotkaniem z Rakowem dużo mówiło się o specyficznym stylu gry częstochowian . Jak to w praktyce wyglądało na boisku?

Wiedzieliśmy, że Raków gra trojką z tyłu i uważam, że w pierwszej połowie kontrolowaliśmy to, co się działo na murawie i to, jakim ustawieniem grali częstochowianie. Kłopoty zaczęły się w drugiej połowie, gdy Raków podwyższył trochę atak i zaczęło brakować nam przesunięć. Za bardzo się cofnęliśmy i pojawiły się problemy z połapaniem tego wszystkiego. Raków nie oddał może zbyt dużo strzałów, ale w końcówce raz za razem robił zagrożenie pod naszą bramką – tak z lewej, jak i z prawej strony. No cóż, szkoda, że o wszystkim przesądziła 90.minuta i taki, a nie inny rzut karny. Czasu nie cofniemy, nic więcej już nie zrobimy. A punkt na boisku lidera i tak jest według mnie bardzo ważny.

Zwłaszcza że jeszcze nikt w tym sezonie w Częstochowie z Rakowem nie wygrał… 

Z jednej strony byliśmy najbliżej szczęścia spośród wszystkich drużyn, które tam dotąd grały, a z drugiej – musimy jednak spojrzeć na to, jak wyglądała druga połowa w naszym wykonaniu. Im bliżej końca, tym trudniej było nam złapać piłkę i utrzymać ją. Raków zepchnął nas do defensywy na ostatnie 20 minut i ciężko nam było poradzić sobie wtedy z ich atakami.

A jak oceniasz Raków na tle innych zespołów, które wymieniane są w gronie kandydatów do awansu do ekstraklasy? Czy zgodnie z tym, co pokazuje tabela, jest to najlepiej grający obecnie zespół w pierwszej lidze?

To zależy. Bo po pierwszej połowie trudno byłoby wysnuć taki wniosek. Wtedy potrafiliśmy przytrzymać Raków na jego połowie, odzyskać kilka piłek i stworzyć jakieś fajne akcje. Po przerwie tych akcji było już mniej, ale wynikało to właśnie z tego, że częstochowianie pokazali, iż faktycznie są silnym zespołem i potrafią zdominować nawet nas. A przecież wiadomo, że my też mamy taki styl, że lubimy operować jak najwięcej piłką. Ciężko jest teraz wskazywać, czy trudniej nam się grało z Rakowem, Sandecją czy jeszcze jakimś innym zespołem. Na takie analizy przyjdzie czas już po zakończeniu rundy, gdy będzie można całkowicie na chłodno raz jeszcze pooglądać wszystkie te spotkania.

Jak wspomniałeś, przez zdecydowaną większość meczów to ŁKS jest stroną dominującą. Lepiej czujecie się w roli atakujących, którzy muszą cierpliwie naruszać zasieki obronne rywali? Czy może jednak wolicie być stroną, która robi – nomen omen – obronę Częstochowy?

Nie, tzw. obrona Częstochowy nie jest raczej naszą mocną stroną. Chociaż w meczu Rakowem przez ostatnie 30 minut potrafiliśmy przytrzymać przeciwników nawet na własnej połowie. Ale już przed pierwszym gwizdkiem założyliśmy, że nie ma sensu się tutaj bronić w Częstochowie od samego początku. Dlatego od razu chcieliśmy wyjść wyżej i trzymać Raków jak najdalej od swojej bramki. Przez godzinę nam się to udawało i dopiero potem coś zaczęło szwankować. Co dokładnie? Nie wiem, pewnie dopiero szczegółowa analiza pomoże odpowiedzieć na to pytanie…

Jak wyglądała przerwa w szatni?

Było dość spokojnie. Mieliśmy założenie, żeby grać cały czas to samo i kontrolować poczynania przeciwników. Bo nawet jeśli Raków do przerwy miał piłkę, to nie miał swobody w operowaniu nią. Dlatego dalej chcieliśmy trzymać częstochowian z dala od naszej bramki, bo taka taktyka w pierwszej połowie okazała się skuteczna.

Ten mecz jeszcze niczego nie przesądzał i o niczym nie decydował, ale po ostatnim gwizdku emocje wokół koła środkowego sięgnęły zenitu. Co najmniej jakby to był finał Ligi Mistrzów…

Taki jest sport, taka jest piłka nożna. Wielkie emocje są nieodzowną częścią całego zjawiska i w takich sytuacjach naprawdę ciężko jest je utrzymać na wodzy. Walczymy o bardzo ważne zwycięstwo, a na sekundy przed końcem sędzia dyktuje przeciwko nam rzut karny – trudno wtedy zachować spokój. Wie o tym doskonale każdy, kto kiedykolwiek grał w piłkę, nawet na amatorskim poziomie. Takie sytuacje bolą nas jako zawodników i ciężko jest nam się z nimi pogodzić. Z jednej strony nie powinniśmy dopuszczać do takich scysji, a z drugiej nie sposób nie zauważyć, że do akcji ruszyli solidarnie wszyscy. Łącznie z osobami na ławce. Nikt nie odpuścił. To też pokazuje, jak mamy zgrany zespół. Jeden za drugiego będzie walczył i w czasie meczu, i poza nim.

A jakbyś podsumował to, co działo się w szatni po końcowym gwizdku?

Ciężko to ująć w słowa. Nie był to z pewnością smutek. Bardziej wkurzenie, że nie zdołaliśmy dociągnąć do końca pozytywnego rezultatu. Każdy od początku dawał z siebie sto procent, a tu nagle sędzia dyktuje „jedenastkę”, po której z prowadzenia robi się remis. To jedna z tych sytuacji, kiedy człowiek siada w szatni i nie do końca potrafi zebrać myśli. Przez głowę przechodzą wtedy bardzo mieszane uczucia. Na pewno szkoda, że w protokole meczowym nie zostało 1:0 dla nas…

Trenerzy zaskoczyli Was trochę tym składem, który rozpoczął mecz? Czy już mieliście sygnały, że tak to wyjściowe ustawienie może wyglądać?

Od tego sztabu szkoleniowego nigdy nie ma takich sygnałów. Ale za każdym razem trener Moskal tak potrafi zmienić skład i wstrzelić się z wyjściową jedenastką, że rywale mają potem duże kłopoty. Co więcej, dzięki temu każdy z nas jest cały czas „pod prądem” i każdy jest gotowy, aby zagrać dobry mecz. Jak widać, takie podejście zdaje egzamin, bo plasujemy się na wysokim miejscu i jesteśmy trudni do rozszyfrowania dla następnych przeciwników. Pozostaje mieć nadzieję, że trenerzy dalej będą mieli takiego nosa do zmian i po każdym spotkaniu nasz dorobek punktowy będzie coraz większy.

Ten punkt z Częstochowy będzie smakował lepiej, kiedy zostanie „doprawiony” o punkty z Chojnic. Jakie meczu tam się spodziewasz?

Wszyscy wiemy, że ta liga jest bardzo specyficzna i nieprzewidywalna. W środę pewnie większość widzów spodziewała się, że to Raków nas zdominuje od początku i będzie nas trzymał na naszej połowie. A okazało się, że potrafimy zaskoczyć nawet takiego przeciwnika. Dlatego mam nadzieję, że przede wszystkim mecz w niedzielę będzie zakończony naszym zwycięstwem. A w jakim stylu te upragnione trzy punkty zostaną wywalczone, to już okaże się na miejscu.