Przed wojną kluby nie płaciły piłkarzom za występy na ligowych boiskach, bo znienawidzone wówczas w naszym kraju zawodowstwo uznawano za co coś, co nie licuje z honorem prawdziwego sportowca. Nie znaczy to bynajmniej, że piłkarzy nie wynagradzano w inny sposób.
Nagminną praktyką stało się wręczanie piłkarzom prezentów, stanowiących coś na kształt premii. Zamiast pieniędzy (choć i one się trafiały) fundowano więc zawodnikom a to złoty sygnecik, a to srebrny zegarek z dewizką, a to nową parę butów, a to w końcu elegancką marynarkę.
Dziś to może śmieszyć, ale skala tego potępianego przez obrońców moralności zjawiska była powszechna i dotyczyła wszystkich klubów, w tym oczywiście ŁKS-u.
Na zdjęciu prezes Józef Wolczyński wręcza upominek znanemu obrońcy ŁKS-u, Władysławowi Karasiakowi.