Im bardziej nietypowe zlecenie, tym większa satysfakcja z jego realizacji. A robiliśmy już przeróżne rzeczy, włącznie z szalikiem, na którym była… inwokacja z „Pana Tadeusza” – mówią zgodnie Łukasz Lewandowski i Tomasz Kułakowski, czyli założyciele i właściciele firmy eFanshop, która jest jednym z partnerów ŁKS-u.
Jak dokładnie zaczęła się historia eFanshopu? To była jakaś spontaniczna inicjatywa dwóch kibiców czy szykowany skrupulatnie od dłuższego czasu projekt biznesowy?
ŁL: Wszystko zaczęło się na tzw. Galerze, gdzie poznaliśmy się z Tomkiem jeszcze jako nastolatkowie. Ramię w ramię przejechaliśmy trochę Polski za naszym ukochanym ŁKS-em, trochę też czasu spędziliśmy razem na różnych imprezach i tak od słowa do słowa zrodził się pomysł, aby wspólnie otworzyć biznes. Plan od początku był prostu – korzyść z tego mieliśmy mieć zarówno my, jak i nasz klub.
A pamiętacie jeszcze w ogóle swoje pierwsze mecze przy Alei Unii?
TK: Mojego chyba nie da się zapomnieć. Tak się bowiem złożyło, że moja pierwsza wizyta na ŁKS-ie przypadła na tzw. niedzielę cudów, gdy ŁKS toczył korespondencyjny pojedynek o mistrzostwo Polski z Legią Warszawa. ŁKS wygrał wtedy z Olimpią 7:1, ale nic to nie dało, bo Legia pokonała wówczas Wisłę 6:0. To był 1993 rok. Jak wszyscy wiemy, ŁKS oraz Legia zostały wtedy ukarane i nie mogły zagrać w europejskich pucharach, a złote medale przyznano Lechowi Poznań. Co ciekawe, na to spotkanie dotarłem dopiero w drugiej połowie. Dwie godziny czekałem bowiem na mojego starszego sąsiada, który wcześniej obiecał zabrać mnie na ten mecz. W końcu jednak doszedłem do wniosku, że sąsiad zapomniał o swojej obietnicy i postanowiłem samemu dotrzeć na stadion. Wychowywałem się na Śródmieściu, więc poszedłem na przystanek 86 i ku swojej radości znalazłem się na obiekcie przy Alei Unii. Od tamtej pory bywałem już na nim regularnie…
ŁL: Moja historia jest bardziej standardowa, bo mnie po prostu na początku lat 90. na pierwszy mecz zabrał tata, który na ŁKS-ie pojawia się od lat 60. i zresztą do tej pory nie ma dosyć. Pierwsze spotkanie widziałem z perspektywy starej trybuny, a po jakimś czasie przeniosłem się na Galerę. Podobnie jak Tomek, bakcyla meczowego złapałem od razu.
Co wyróżnia eFanshop na tle innych firm zajmujących się produkcją gadżetów kibicowskich?
TK: Przede wszystkim wskazałbym na nasze indywidualne podejście do każdego klienta. Z takim samym zaangażowaniem obsługujemy bowiem dużych klientów, jak i tych najmniejszych – z A klasy czy B klasy. Realizujemy też zlecenia od różnego rodzaju stowarzyszeń oraz prywatnych klientów. Kładziemy przy tym wszystkim bardzo duży nacisk na jakość przygotowywanych produktów. Kolejna kwestia to terminy realizacji. Żyjemy w epoce, kiedy czas jest piekielnie ważny, niekiedy nawet ważniejszy od ceny. Doskonale to rozumiemy i wiemy, że klienci mówią już o nas jako o specjalistach od terminów „na wczoraj”.
ŁL: Naszym atutem jest też fakt, iż realizujemy już zamówienia opiewające nawet na 10 sztuk. Czyli nie odmawiamy komuś, kto potrzebuje akurat dziesięciu szalików, dziesięciu koszulek czy dziesięciu czapek. Dzięki temu jesteśmy atrakcyjnym partnerem nawet dla klubów z bardzo małych ośrodków, w których miejscowe LZS-y mają po 15-20 kibiców.
eFanshop to nie tylko kibicowskie klimaty klubowe, ale i reprezentacyjne, czego najlepszy dowód mieliśmy przy okazji tegorocznego mundialu…
TK: Dla mnie takim numerem jeden było ubranie pomnika Tadeusza Kościuszki na Placu Wolności w gigantyczną biało-czerwoną koszulkę. Do realizacji tego projektu dostaliśmy tylko zdjęcie i rysunek techniczny. Musieliśmy się nieźle nagłowić, ale efekt końcowy przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania.
ŁL: O skali przedsięwzięcia mogą świadczyć choćby rozmiary tej koszulki: 4 metry na 2 metry. Aby ją założyć, na Placu Wolności musi stawić się grupa strażaków. Teraz mają już oni wprawę w ubieraniu Kościuszki, ale za pierwszym razem nastręczyło im to sporo trudności.
TK: Mieliśmy też przyjemność ubierania łódzkich riksiarzy z ulicy Piotrkowskiej w biało-czerwone stroje. Uważam, że była to bardzo fajna forma promocji. Podobnie, jak zawieszenie na latarniach ulicznych stojących przy głównym deptaku miasta flag wszystkich państw uczestniczących w mundialu. Co więcej, nie były one zawieszone w przypadkowej kolejności, a według składu poszczególnych grup.
ŁL: Warto przypomnieć, że riksze miały być bezpłatne w dniach, w których swoje mecze wygrywała reprezentacja Polski. Niestety, ta promocja nie do końca się udała ze względu na wyniki biało-czerwonych, którzy –jak pamiętamy – w Rosji wygrali tylko jedno spotkanie.
Bycie współorganizatorem łódzkiej strefy kibica podczas mundialu piłkarskiego to ogromne przedsięwzięcie logistyczne…
ŁL: Zgadza się. Strefa cieszyła się dużym zainteresowaniem, podobnie jak i nasze stoisko, które znajdowało się na samym środku ulicy Piotrkowskiej. Wiele razy słyszeliśmy, że Łódź ma najdłuższą strefę kibica w Polsce.
O tym, że nie boicie nowych wyzwań świadczy fakt, że przygotowaliście też pierwszą w naszym kraju sektorówkę w… beach soccerze. Jak do tego doszło?
TK: Swego czasu mieliśmy okazję pracować z doskonale znanym łódzkim kibicom menedżerem – Michałem Sieczko. A ja, jako sympatyk piłki nożnej plażowej, zastanawiałem się, w jaki sposób dodać trochę kolorytu meczom naszej reprezentacji. I któregoś dnia po prostu wpadłem na pomysł, żeby uszykować sektorówkę na kolejne spotkanie z udziałem biało-czerwonych. Jako ciekawostkę dodam, że podstawą całego projektu było słynne słońce, które pojawiło się na jednej z sektorówek na starej Galerze. Z tego, co mi wiadomo, do dzisiaj jest to jedyna, a tym samym największa sektorówka, jaka kiedykolwiek pojawiła się na meczu beach soccera.
Jakie jeszcze projekty przyniosły Wam do tej pory najwięcej satysfakcji?
ŁL: Nie o wszystkich możemy głośno mówić. Ale jednym z takich projektów były niewątpliwie oficjalne szaliki siatkarskich mistrzostw świata, które w 2014 roku odbywały się w naszym kraju. Dla nas to było ogromne przeżycie od samego początku do samego końca, czyli od pamiętnego meczu otwarcia na Stadionie Narodowym w Warszawie po zwycięski dla biało-czerwonych finał. Nie dość, że osiągnęliśmy wtedy duży sukces biznesowy, bo szaliki sprzedawały się jak świeże bułeczki, to jeszcze byliśmy dumni jako kibice z postawy naszej kadry. Trudno o lepszy scenariusz…
TK: Jak widać, nasze produkty nie tylko ładnie wyglądają, ale i przynoszą szczęście. Jestem pasjonatem wielu dyscyplin i dla mnie to wielka satysfakcja, kiedy podczas jakiejś transmisji widzę nasze gadżety wśród rozentuzjazmowanych kibiców. Dla takich chwil warto pracować i wymyślać kolejne nowe projekty.
ŁL: Jesteśmy też dumni z tego, że oprócz piłkarzy ŁKS-u, możemy wspierać także siatkarki naszego ukochanego klubu. Partner wicemistrzyń Polski – to brzmi dumnie. I mam nadzieję, że niebawem podobnie będzie mogli tytułować się w kontekście piłkarzy.
Piłka nożna, siatkówka, skoki narciarskie, beach soccer… Są jeszcze jakieś dyscypliny, do których nie dotarły Wasze produkty?
ŁL: Jest ich coraz mniej. Jeżeli chodzi o te bardziej niszowe dyscypliny, to muszę wspomnieć choćby o tym, że ubraliśmy klub kibica jednego z najlepszych polskich… szachistów.
TK: Jesteśmy obecni przy większości sportów zespołowych, ale nie boimy się też indywidualnych dyscyplin. Dobrym przykładami są snooker, rzutki czy kręgle. Ubieraliśmy i ubieramy zawodników tych dyscyplin i nieskromnie muszę stwierdzić, że prezentują się oni bardzo korzystnie. Coraz mocniej działamy też w esporcie. Starszym pewnie nic to nie powie, ale młodzi zapewne od razu skojarzą o co chodzi, gdy powiem, że jesteśmy między innymi partnerem Virtus Pro, czyli czołowej drużyny Counter-Strike’a. Wbrew pozorom, jest to dla nas bardzo duże przedsięwzięcie. Kiedy w to wchodziliśmy, zupełnie nie wiedzieliśmy z czym mamy do czynienia…
ŁL: …a okazało się, że interesuje się tym mnóstwo ludzi, a relacjonuje to wszystko profesjonalny komentator. Dla tych ludzi to jest taki sam guru, jak dla fanów futbolu Dariusz Szpakowski. To chyba najlepiej pokazuje skalę całego zjawiska. Mało tego – widzimy, że to wcale nie jest apogeum i zainteresowanie esportem cały czas rośnie. Widać w tym dalej wielką przyszłość i bez wątpienia też chcemy coraz mocniej funkcjonować jako firma w tym środowisku.
TK: Esport ma ogromny potencjał, ale dla wszystkich z naszego pokolenia początkowo jest to zupełnie abstrakcyjne zagadnienie. My bowiem jesteśmy jeszcze z tej generacji, która po szkole po prostu rzucała tornistry w kąt i biegła na boisko, gdzie przebywała do późnego wieczora. Nasze pierwsze doświadczenia z Internetem dotyczą znikających błyskawicznie impulsów i zajętej linii telefonicznej w domu. Dlatego sami namiętnymi graczami on-line raczej już nie zostaniemy.
A czy jest może jeszcze jakiś sport, w którym szefowie eFanshopu z jakiegoś mniej lub bardziej konkretnego powodu chcieliby zaistnieć lub bardziej zaistnieć?
ŁL: Dla mnie takim sportem jest Formuła 1.
TK: Dla mnie również. Jeśli znajdziemy się i tam, to znaczy, że nasza marka jest już naprawdę wysoko.
eFanshop coraz prężniej działa również na rynku międzynarodowym. Poczta pantoflowa robi swoje czy to jednak efekt przemyślanych kampanii w Internecie? I co dało początek tej ekspansji?
TK: Już na samym początku mieliśmy rożne kontakty z kibicami zagranicznymi. Zaczęło się od pojedynczych ofert z naszej strony i systematycznie rozwijało do obecnego poziomu. Dobra jakość plus szybkie terminy i rzetelne podejście do klienta spowodowały, że wszystko ładnie się z czasem rozkręciło.
ŁL: Kiedy nie ma już szans za zorganizowanie przesyłki kurierem, zdarza się, że sami wsiadamy w auto albo wysyłamy kogoś z naszego najbliższego otoczenia, aby dostarczył towar kilkaset kilometrów od Łodzi. No cóż, rodzice finansujący szkółki piłkarskie albo kierownicy drużyn dziecięcych potrafią zagrać na naszych emocjach. Czasem finansowo się takie rzeczy nie kalkulują, ale patrząc długofalowo taka polityka z naszej strony procentuje.
TK: Zadowolony klient to klient, który wraca i który poleca dalej. W naszym przypadku oprócz tzw. marketingu szeptanego równie ważne są jednak starannie przemyślane kampanie. Żyjemy w czasach, kiedy pierwszym źródłem informacji jest Internet i trudno się wybić na rynku bez obecności w nim. Kto nie ma dobrze rozwiniętych kanałów w Internecie, ten tak naprawdę nie istnieje – brzmi to dość brutalnie, ale niestety to prawda.
ŁL: Dużo jeździmy po świecie i podczas tych wojaży poznajemy wiele osób. To również wcześniej czy później procentuje. Dzięki temu mamy też lepsze rozeznanie na poszczególnych rynkach i dużo łatwiej dostosować się nam do lokalnych potrzeb.
No właśnie – w różnych krajach jest różna kultura biznesowa, ale też i różna kultura kibicowania. Jakie są Wasze przemyślenia na ten temat?
TK: Co kraj, to obyczaj. Wszędzie można zaobserwować ciekawe zjawiska. Spotkałem się wiele razy ze stwierdzeniem, że polscy kibice są najlepsi na świecie. I nie miałem podstaw, aby myśleć inaczej – aż do chwili, kiedy zobaczyłem kibiców z Kolumbii w Kazaniu przy okazji meczu Polska-Rosja na ubiegłorocznym mundialu. Oni totalnie mnie zaskoczyli swoim zachowaniem – byli wszędzie w tym mieście i o każdej porze. Czy to nad ranem, czy pod wieczór główna promenada Kazania była opanowana przez kolumbijskich fanów. A weźmy pod uwagę, jaką oni mieli odległość do przebycia z Ameryki Południowej, a jaką my. Przypomnę tylko, że według szacunkowych danych kibiców z Kolumbii było wtedy w Kazaniu około 70 tysięcy, a z Polski – około 7 tysięcy.
ŁL: Bardzo szanujemy niemiecką publiczność, która licznie stawia się na meczach Bundesligi i jej zaplecza. Tamtejsi fani są zawsze kolorowo ubrani, bo lubią zakładać po dwa-trzy szaliki. Zaryzykuję stwierdzenie, że niemieccy kibice są najbardziej ubrani w całej Europie, bo nie stronią też od czapeczek, koszulek i jeszcze innych akcesoriów. We Francji fani, zwłaszcza na meczach kadry, bardzo lubią chodzić w koszulkach i chętnie trzymają w dłoniach narodowe flagi. W Polsce tymczasem dużo bardziej na meczach kadry przyjął się szalik niż koszulka. W Irlandii, dla kontrastu, wszyscy chodzą w koszulkach reprezentacyjnych, a szaliki praktycznie mogłyby dla nich nie istnieć. Dla nas tego typu wiedza jest bezcenna, bo pozwala optymalnie przygotować asortyment pod konkretny rynek.
Największe projekty zagraniczne, które mieliście przyjemność realizować?
TK: Bardzo miło wspominam między innymi zrobienie 10 tysięcy czapek dla Szwajcarów w przededniu meczu Polska – Szwajcaria na Euro 2016. Świetnym doświadczeniem była też współpraca z ośrodkami polonijnymi przy okazji wspomnianych mistrzostw Europy we Francji.
ŁL: Teraz też realizujemy bardzo fajny projekt, dzięki któremu eFanshop jest już obecny na czterech kontynentach – w Europie, w obu Amerykach i w Azji. Mamy nadzieję, że przy okazji tych działań najpóźniej w ciągu kilku miesięcy będziemy mogli pochwalić się następnymi paroma fajnymi rzeczami.
A którym zagranicznym drużynom najmocniej kibicujecie po pracy?
ŁL: U mnie na topie cały czas jest AC Milan. Obecnie ten klub nie odnosi większych sukcesów, ale był przecież okres, że wszyscy umieli wymienić całą jedenastkę „Rosso-nerich”. Tak jak teraz wszyscy potrafią podać cały skład Realu Madryt czy jeszcze niedawno – Barcelony. Powiem tak: byłem już na kilku meczach mediolańczyków na San Siro i… już nie mogę się doczekać, kiedy znowu pojawi się przede mną taka szansa.
TK: Ja mam kilku takich faworytów. Wśród nich West Ham United, który widziałem na żywo już bodaj pięć razy. Do tego FC Barcelona, w której zakochałem się oglądając jeszcze w latach 90. mecze z udziałem Christo Stoiczkowa czy Romario. Trzecią moją ulubioną drużyną jest natomiast… UD Las Palmas. Nie ukrywam, że kiedyś chciałbym się przeprowadzić właśnie do stolicy Wysp Kanaryjskich.
Czy prowadzicie statystyki w ilu krajach świata pojawiły się już produkty autorstwa eFanshopu?
ŁL: Jeszcze nie, bo brakuje nam na to czasu. Ale kiedyś na sto procent zrobimy takie zestawienie. Myślę, że będzie to ciekawy materiał.
Jeszcze kilka lat temu produkcja gadżetów kibicowskich kojarzyła się głównie z szalikami, flagami i koszulkami. Teraz pamiątką klubową może być już dosłownie wszystko. Jakie najbardziej oryginalne akcesoria ma w swoim portfolio eFanshop?
TK: Jednym z naszych hitów są poduszki przestrzenne. Robimy je dla wielu klubów. Bardzo zadowoleni jesteśmy też ze specjalnego serca, które przygotowaliśmy dla Fundacji Legii Warszawa. Jesteśmy też specjalistami od sublimacji na wszelkich materiałach. Ostatnim takim krzykiem mody jest dla przykładu wykonany z wykorzystaniem tej techniki szalik polarowy.
ŁL: Cały czas staramy się wymyślać coś nowego. Aktualnie pracujemy nad jedynym w swoim rodzaju szalikiem na lato. Jak wszystko dobrze pójdzie, to produkt ujrzy światło dzienne podczas branżowych targów, które przewidziane są na luty.
Skoro już mówimy o przyszłości – gdzie widzicie swoją firmę za, powiedzmy, kolejne sześć lat?
ŁL: Jeśli będą skyboxy na trybunie dobudowanej od strony Dworca Kaliskiego, to właśnie tam. A już tak zupełnie poważnie… Nasza strategia marketingowa obejmuje najbliższe dwa, trzy lata. Z większym wyprzedzeniem nie ma sensu nic planować, bo ten rynek zmienia się bardzo szybko. Pewni jesteśmy za to czegoś zupełnie innego: bardzo chcielibyśmy, aby systematyczny rozwój naszej firmy następował w parze z dalszym rozwojem ŁKS-u.
TK: Nasza branża jest bardzo specyficzna. Możemy sobie snuć różne wizje, ale dosłownie następny dzień może przynieść jakieś zaskoczenie i nagle potrzeby rynku mocno się zmienią. Do tego dochodzi nieustanny rozwój technologii, który daje nam nowe możliwości.
ŁL: Gdy tylko kończą się jedne mistrzostwa świata czy Europy, my już zaczynamy myśleć o kolejnych. Patrzymy na kraj, na klimat i kilka innych elementów. Przykładowo, na mundial w Katarze na pewno będziemy musieli zmodyfikować krój niektórych strojów, aby były one do zaakceptowania w tamtejszej kulturze. Inna sprawa, że głównie ze względów ekonomicznych kibice będą mieli ograniczony dostęp na ten turniej i nie spodziewamy się tam takich tłumów z całego świata jak ostatnio w Rosji. Prowadzimy, mimo wszystko, z Katarczykami rozmowy i jest szansa, że dla nas jako biznesmenów, będą to udane mistrzostwa. Ale dla nas jako kibiców – już niekoniecznie.
Pomysł na przebieg Euro 2020 też pewnie stanowi dla Was spore wyzwanie?
ŁL: Turniej odbywający się w kilkunastu miastach rozsianych po całej Europie z pewnością nie będzie miał takiej atmosfery jak dotychczasowe mistrzostwa. Ludzie nie będą skupieni tylko w jednym kraju, nie będzie też stref kibica w obecnie znanej nam formule, co zaburzy piękną ideę wspólnego kibicowania. Na szczęście za kolejne cztery lata, w Niemczech w 2024 roku wszystko wróci do normy.
Funkcjonujemy w czasach, gdy tempo życia jest bardzo szybkie i wiele rzeczy, chcąc nie chcąc, załatwianych jest na ostatnią chwilę. Ile czasu potrzebuje zatem minimum eFanshop, aby przykładowo przygotować standardowej wielkości sektorówkę?
TK: Nasza standardowa odpowiedź na pytanie „jak długo?” to „jak najszybciej”. Są rzeczy, które jesteśmy w stanie wykonać z dnia na dzień, ale są też tematy, które potrzebują więcej czasu na realizację i tego nie przeskoczymy. Bardzo ważna jest przy tym wszystkim współpraca z klientem. Im więcej informacji od niego od razu otrzymamy, tym zazwyczaj ten termin robi się krótszy. Sam doskonale pamiętam, gdy w sobotni poranek mój syn zapytał się mnie kiedyś, czy nie moglibyśmy pojechać na konkurs skoków narciarskich do Planicy. Pomyślałem „a czemu nie?”, wsiadłem w auto, pojechałem do firmy, zaprojektowałem wielką flagę z podobizną Kamila Stocha, wydrukowałem ją, zszyłem i zaledwie po dwóch godzinach ruszyliśmy w drogę. Mało tego, na miejscu okazało się, że dzięki tej fladze wypatrzył nas operator głównego wydania Wiadomości TVP 1 i zrobiono z nami krótki wywiad. Także tak, chyba jesteśmy dość szybcy…
Zmieniając nieco temat – rozpoczynaliście biznes mając odpowiednie ku niemu wykształcenie? Czy wszystkiego sami uczyliście się w trakcie?
TK: Hm, jakby to rzec, jesteśmy wyedukowani zupełnie z innej bajki. Dość powiedzieć, że ja studiowałem zarządzenie w hotelarstwie i turystyce. Dużo nam jednak dały kursy dofinansowywane kiedyś ze środków unijnych. Dzięki nim dużo dowiedzieliśmy się między innymi o projektowaniu graficznym czy specyfice rynku e-commerce.
Porozmawiajmy teraz o futbolu – jak oceniacie postawę piłkarzy ŁKS-u tej jesieni? Jesteście nią zaskoczeni czy po cichu spodziewaliście takiego obrotu wydarzeń?
ŁL: Gdyby mi ktoś powiedział, że ŁKS zacznie rundę wiosenną na czwartym miejscu, to… jak zawsze bardzo bym się zdenerwował, że nie jest liderem.
TK: Mówiąc zupełnie serio, nie mieliśmy żadnych specjalnych oczekiwań przed rundą jesienną. Nie ukrywamy, że mamy pełne zaufanie do ludzi zarządzających ŁKS-em i wiemy, że klub jest w najlepszych możliwych rękach. Jako kibic wielokrotnie byłem świadkiem kadrowych rewolucji z rundy na rundę, które nie przynosiły nic dobrego. Albo sprowadzania na siłę tzw. perełek, które nie zawsze się przyjmowały. Dlatego teraz z dużym zadowoleniem obserwuję zarówno proces budowania kadry pierwszego zespołu, jak i tego, co dzieje się w zakresie szkolenia młodzieży. Po wielu latach wreszcie mamy bowiem znowu to, co kiedyś straciliśmy: znakomitą bazę treningową. W ślad za nią idą kolejni wychowankowie w pierwszej drużynie i kolejni reprezentanci kraju w kategoriach młodzieżowych. A ŁKS przecież przez lata słynął z wynajdywania i szlifowania piłkarskich talentów. Chcielibyśmy, aby nasz klub jak najszybciej dorobił się kolejnych Tomków Wieszczyckich i Marków Saganowskich, o których będzie głośno w całym kraju. Jestem spokojny o losy ŁKS-u, bo uważam, że klub jest świetnie poukładany. Martwi mnie jedynie kwestia rozbudowy stadionu, bo posiadanie jednej tylko trybuny to nic innego jak podcinanie skrzydeł klubowi. Oby jak najszybciej nastąpił przełom w tej kwestii, bo widzę po wielu swoich znajomych, że ŁKS potrzebuje tych trzech brakujących trybun.
Jesteście biznesmenami i kibicami, ale także partnerami ŁKS-u. Jak zachęcilibyście inne osoby ze świata biznesu, aby dołączyć do grona partnerów czy sponsorów najstarszego klubu sportowego w Łodzi?
TK: Przede wszystkim jest to wielki prestiż. Co więcej, nasz skybox pełni też jednocześnie rolę biura i kiedy zapraszam tutaj jakiegokolwiek kontrahenta, to cała piłkarska otoczka wywiera na nim gigantyczne wrażenie. Ludzie przychodzą tutaj, oglądają wszystko i są zachwyceni. Proszę mi wierzyć, ale trudno o lepsze miejsce na prowadzenie biznesowych rozmów. Możliwość zaprezentowania swojej oferty w takim miejscu naprawdę dodaje naszej firmie już na starcie kilka bezcennych punktów.
ŁL: Współpraca z ŁKS-em przekuwa się ponadto na nasze kolejne sukcesy biznesowe. Dzięki klubowi nasza marka jest coraz lepiej rozpoznawalna i uwiarygodnia nas w oczach kontrahentów. Wiele razy odbierałem minionej jesieni smsy czy połączenia z informacją o tym, że ktoś widział baner eFanshopu na antenie Polsatu. Inna sprawa, że jako ełkaesiacy po prostu czujemy się wewnętrznie zobowiązani do tego, aby pomagać temu klubowi. Jesteśmy dumni, że możemy być częścią tak znakomitego projektu.
TK: Przy Alei Unii wytworzyło się coraz fajniej funkcjonujące koło biznesowe. Wszyscy partnerzy klubowi znają się i przy okazji meczów mają możliwość wymienić się nie tylko wrażeniami z boiska, ale też doświadczeniami oraz kontaktami biznesowymi. Czasem też robimy jakieś biznesy między naszymi firmami i jest to duża wartość dodana, bo już od samego początku wiemy, że mamy do czynienia ze sprawdzonym kontrahentem.
A jakie motto przyświeca Wam w życiu codziennym i w prowadzeniu własnego biznesu?
TK: Trzeba robić to, co się lubi, a wtedy będzie się to robiło dobrze – to chyba takie najważniejsze nasze hasło.
ŁL: Dzięki temu, że sami byliśmy i jesteśmy kibicami, lepiej niż konkurencja wiemy, co możemy zaproponować innym kibicom z całego świata. To bardzo nam pomaga w codziennej pracy.
Co jeszcze, poza piłką nożną i ŁKS-em, fascynuje Was w wolnych chwilach? Może macie jakieś nietypowe hobby?
ŁL: Mamy bardzo niewiele czasu do dyspozycji, bo w tygodniu jest praca, a w weekendy jest ŁKS. Ale gdy już zdarzy się wolna chwila, to lubię włączyć sobie jakieś spotkanie angielskiej Premier League. Tamtejsze granie wygląda zupełnie inaczej niż w rodzimej Ekstraklasie. Poza tym, razem z Tomkiem jesteśmy fanami snookera i gdybyśmy mogli, to nie odchodzilibyśmy od stołu. Mamy nadzieję, że po rozbudowie stadionu w klubowym pubie na nowym obiekcie znajdzie się też miejsce na stoły do bilarda i do snookera, bo byliśmy tam częstymi gośćmi. Brak fajnego stadionowego lokalu to duża bolączka w tej chwili chyba dla wszystkich fanów ŁKS-u. W barze pod starą trybuną zawsze, nawet w dniach bez meczu, można było spotkać kogoś znajomego i tamto miejsce żyło praktycznie 24 godziny na dobę.
TK: Moje pasje też zostały odłożone na bok z braku czasu. Kiedyś namiętnie żeglowałem, a teraz od czterech lat nie mam kiedy zrobić remontu mojej żaglówki. W zimie z kolei bardzo musiałem też ograniczyć wyjazdy snowboardowe, które zawsze sprawiają mi wiele frajdy. U mnie z wolnym czasem jest jeszcze o tyle trudniej, że jestem szczęśliwym ojcem dwójki dzieci. Liczę jednak, że z każdym rokiem tego czasu dla najbliższych i na rozwijanie swoich zainteresowań będę miał coraz więcej. Moja żona za bardzo sportem się nie interesuje, więc muszę tak planować urlopy czy weekendowe wyjazdy, aby „przypadkiem” zahaczyć kierunek o jakieś domowe spotkanie Barcelony lub wyjazdowy mecz ŁKS-u. Czasami z synem musimy nieźle pokombinować, aby móc się wybrać na interesującą nas potyczkę z dala od Łodzi.
Podczas naszej rozmowy praktycznie cały czas panuje wesoła atmosfera. Na co dzień w pracy, gdy terminy zaczynają się nawarstwiać, też jesteście tak pozytywnie usposobieni wobec siebie?
ŁL: Wychodzimy z założenia, że życie jest zbyt krótkie, aby tracić je na niepotrzebną nerwowość. Pewnie stąd ta dobra aura wokół nas. Może nasze żarty nie zawsze są specjalnie wyszukane, ale liczy się efekt końcowy. A od czasu do czasu, gdy jesteśmy już po pracy i pojawia się jakiś sukces, robi się jeszcze weselej.
TK: Przede wszystkim potrafimy ze sobą rozmawiać. O wszystkim i w każdej sytuacji. A to już na wstępie eliminuje dużo potencjalnych nerwów. A tych nie brakuje, bo życie codzienne to nie tylko same wzloty, ale też różnego rodzaju problemy i dylematy do rozstrzygnięcia. Na szczęście nie mamy z tym większych problemów.
ŁL: Dodam tylko, że pewnym problemem w naszych ostatnich relacjach jest fakt, że nasze dzieci się ze sobą nie dogadują. Ale to pewnie dlatego, że moja córka jest jeszcze na tyle mała, że nie mówi.
To na koniec zdradźcie jeszcze, jakie są obecnie Wasze największe marzenia biznesowe i kibicowskie u progu 2019 roku?
ŁL: Takie moje najbardziej przyziemne marzenie może być tylko jedno: ŁKS mistrzem Polski. Chyba nikt się nie obrazi, gdyby ziściło się już za półtora roku… To pozwoliłoby mi spełnić moje kolejne marzenie: pojechać na któryś z największych europejskich stadionów jako kibic zespołu gości. Bez trudu potrafię wyobrazić siebie na San Siro bądź Estadio Santiago Bernabeu w sektorze dla przyjezdnych.
TK: Nie mam nic do dodania, obydwoma rękoma podpisuję się pod listą życzeń Łukasza. Kiedy ŁKS ostatnio zdobywał mistrzostwo Polski, miałem 15 lat. Po takiej przerwie nawet pucharowy wyjazd do Pragi czy na Kamczatkę byłby niesamowitym przeżyciem…