Drużyna

Czapki z głów!… To nie przypadek

30.11.2020

30.11.2020

Czapki z głów!… To nie przypadek

fot. Włodzimierz Sierakowski

Co łączy kapelusz z Łódzkim Klubem Sportowym? Wbrew pozorom wiele. Eleganckie nakrycie głowy przed laty nie tylko zadawało szyku łodzianom, ale i zaskakująco często towarzyszyło im w szczególnie ważnych chwilach.

Wydawać by się mogło, że cylindry, czapki, meloniki, homburgi i kapelusze niewiele mają wspólnego z Łódzkim Klubem Sportowym, w końcu wszystkie one, gdy były jeszcze w modzie, spoczywały na skroni łodzian nie częściej niż na głowach wszystkich innych śmiertelników. Cóż jednak począć, skoro z nakryciem głowy wiąże się więcej ełkaesiackich anegdot, tropów i historii niż z jakimkolwiek innym elementem osobistej garderoby.

Zadaje szyku

Na początku XX wieku nakrycia głowy nosili wszyscy. Były one wtedy symbolem statusu społecznego, więc wyłączając z tego bajających o rewolucji obyczajowej nonkonformistów, pojawienie się w miejscu publicznym bez kapelusza czy czapki stanowiło towarzyski nietakt, narażając przy tym takiego gołogłowego delikwenta na ostracyzm społeczny.

Nic dziwi przeto, że założyciele ŁKS-u i jego pierwsi sportowcy pozowali do zdjęć w eleganckich kapeluszach, tak właśnie jak pierwsza drużyna z 1909 roku przed słynnym wyjazdem do Częstochowy, który – nawiasem mówiąc – zakończył się nocką w carskim areszcie. Później, już w dwudziestoleciu międzywojennym, nakrycie głowy wciąż było atrybutem elegancji i męskiej dojrzałości, co więcej pojawiało się – choć oczywiście nie w tej eleganckiej formie – także na boisku.

Ełkaesiak Stanisław Andrzejewski, podobnie jak wielu golkiperów tamtej epoki, zawsze strzegł bramki ŁKS-u w czapce, z kolei kapelusze wykorzystywali prawdopodobnie łodzianie (i nie tylko oni) nawet podczas zajęć treningowych. Wzorem Steve’a Bloomera, legendarnego angielskiego napastnika, znanego z występów w Derby County i Middlesbrough, próbowali na przykład nasi futboliści celować w kij z zawieszonym na jego czubku kapeluszem. Kapeluszowa moda gościła także na trybunach stadionu w al. Unii 2, gdzie chorągiewki należały do rzadkości, bo w tamtym czasie nie flagami i nie szalikami wymachiwała zapamiętale ełkaesiacka „galerja”, a właśnie czapkami.

Kapelusze z głów!

Jeszcze wiele lat po drugiej wojnie światowej czapkowa moda miała się bardzo dobrze, a kurtuazyjne uniesienie nakrycia głowy nadal stanowiło wyraz szacunku i dobrych manier. Nie dziwi więc, że po najsłynniejszym w historii łódzkiego klubu meczu czyli wygranym 5:1 spotkaniu z Górnikiem w Zabrzu „Przegląd Sportowy” obwieścił Polsce ten niezwykły wyczyn ełkaesiaków słowami: „Panowie – kapelusze z głów! Tak grają Rycerze Wiosny”.

Kilka dni później, kibice ŁKS-u te swoje kapelusze unosili znów bardzo wysoko, bo zwycięstwo zespołu Władysława Króla nad Rapidem Wiedeń, ówczesnym pogromcą Realu Madryt, było niespodzianką nie mniejszą niż sukces w Zabrzu, zresztą w pamięci kibiców zachował się też jeszcze jeden często onegdaj przypominany obrazek, przedstawiający słynnego bramkarza Waltera Zemana, ciskającego ze wściekłością czapką zaraz po tym, jak futbolówka zatrzepotała w siatce bramki faworyta.

Kapelusza nie sposób oczywiście nazwać ełkaesiackim symbolem par excellence, lecz ten atrybut męskości nader często pojawiał się w ważnych dla łódzkiego klubu chwilach.

– „Przydadzą się jak co roku stare kapelusze, które można podrzucać, deptać, miętosić, drzeć, palić, gładzić, zależnie od okoliczności i nastrojów, zależnie od tego, czy nasi ulubieńcy będą nadal niemiłosiernie knocić, czy też zadawać bobu rywalom” – pisał w 1958 roku przed inauguracją mistrzowskiego sezonu ŁKS-u „Przegląd Sportowy”. –  „W morzu odkrytych głów kapelusze i czapki fruwały w tym momencie w górze” – donosił z kolei kilka miesięcy później red. Władysław Lachowicz z „Głosu Robotniczego” po zwycięstwie 3:0 nad Legią Warszawa, gdy łodzian dzielił tylko mały kroczek od mistrzowskiego tytułu.

Dym z kapelusza

Z biegiem lat nastąpiły zmiany. Zapatrzeni w Johna Kennedy’ego, Jamesa Deana, Elvisa Presleya i Cary’ego Granta młodzi mężczyźni postanowili zerwać z wizerunkiem zmęczonego po fajrancie ojca, z namaszczeniem zdejmującego kapelusz po powrocie do domu (oczywiście w Polsce z wiadomych względów zmiany te zaszły z opóźnieniem). Kapelusze zaczęły znikać z głów łodzian, tak jak znikały z głów wszystkich innych, choć – i to ciekawe – dalej towarzyszyły ełkaesiakom w ważnych wydarzeniach.

Latem 1993 roku po zwycięstwie nad Olimpią Poznań i wywalczeniu przez ŁKS wicemistrzowskiego tytułu, w chwili gdy uśmiechnięci od ucha do ucha piłkarze zaliczali właśnie rundę honorową wokół boiska, legenda klubu Marek Łopiński spalił kapelusz trenera Ryszarda Polaka, bo panowie wyczytali gdzieś, że w taki sposób należy przypieczętować sukces. Tradycja rzecz święta, więc kolejny kapelusz spłonął pięć lat później, po zwieńczającym drugi mistrzowski sezon w historii ŁKS meczu z Lechem Poznań.

fot. Cyfrasport

Jakby mało było kapeluszowych tropów w al. Unii 2, tradycyjnym melonikiem od lat nagradza autorów ełkaesiakich hat-tricków kustosz tradycji Łódzkiego Klubu Sportowego Jacek Bogusiak, co zresztą wpisuje się w etymologię samego określenia, oznaczającego w piłce nożnej zdobycie przez zawodnika trzech goli w jednym meczu.

Nie dziwcie się zatem, że w tym sezonie na ełkaesiackich profilach na Twitterze i Facebooku właśnie za pomocą symbolicznych kapeluszy nagradzamy po każdym wygranym lub zremisowanym spotkaniu najlepszych piłkarzy ŁKS-u. Czy bowiem sportowców występujących z przeplatanką na piersi można wyróżnić w lepszy sposób?


Autor: Remek Piotrowski