Przedstawiamy dziesięciu zawodników ŁKS-u, którzy słynęli ze znakomitych asyst.
Piłka nożna to gra zespołowa, ale jej „pamięć” bywa zawodna, bo do historii zwykle przechodzą ci, którzy najwięcej, najczęściej i najgłośniej. Dziś proponujemy więc listę dziesięciu ełkaesiaków, którzy poza tym, że potrafili wpisać się na listę strzelców, specjalizowali się w ostatnim otwierającym drogę do bramki podaniu.
Stefan Sowiak
„Sowiak był myślą. Król wykonawcą wszystkich jego zamierzeń” – podsumował jego grę dziennikarz „Przeglądu Sportowego”. W latach 30. Stefan Sowiak (z zawodu kasjer) zasłynie jako świetny organizator gry ofensywnej ełkaesiaków, z którym „na pamięć” będzie grał Władysław Król, a o błyskotliwych akcjach tego duetu, które zwykle inicjował Sowiak, a wieńczył Król, Henryk Herbstreit lub Antoni Lewandowski usłyszy cała piłkarska Polska.
Leszek Jezierski
Urodzony w Lublinie skrzydłowy (a potem i słynny trener) należał do ulubieńców kibiców ŁKS-u w latach 50. Prasa co prawda narzekała często na to, że niepotrzebnie wdawał się w dryblingi, ale kiedy już popędził prawą stroną i dośrodkował piłkę na nos do Szymborskiego, Soporka czy Kowalca, ręce same składały się do oklasków. Warto przy tym pamiętać, że popularny „Napoleon” zaliczył wiele asyst po zagraniach piłki z rzutu rożnego, bo specjalizował się i w tym elemencie piłkarskiego rzemiosła.
Henryk Szymborski
„Szymbor” zwykle występował na środku ataku, ale w latach 50. jego rola nie ograniczała się do puentowania akcji kolegów. Wprost przeciwnie, jako „kierownik napadu” organizował grę „Rycerzy Wiosny” w okolicach pola karnego i ponoć nie mniejszą frajdę od wpisywania się na listę strzelców, sprawiało mu otwieranie drogi do bramki partnerom. „To był zawodnik, któremu nie zależało, aby samemu strzelić. Na metrze od bramki był gotowy oddać koledze piłkę” – wspominał napastnika Jerzy Sadek.
Władysław Soporek
Króla strzelców 1958 roku zapamiętaliśmy przede wszystkim ze względu na skuteczność pod bramką rywala, ale nie należy zapominać, że kapitan „Rycerzy Wiosny” był nie tylko egzekutorem, ale i specjalizował się w ostatnim otwierającym kolegom drogę do bramki podaniu. Zwłaszcza prostopadłe podania Władysława Soporka potrafiły rozerwać najszczelniejsze nawet defensywy ligowe, z czego skrzętnie korzystali koledzy jak na przykład Stanisław Baran w słynnym meczu w Zabrzu.
Piotr Suski
„W środku pola świeżo upieczonych mistrzów zawstydzał Piotr Suski” – podsumował dziennikarz grę jednego z najzdolniejszych wychowanków ŁKS-u po wygranym przez łodzian meczu z Górnikiem w 1960 roku. Już wówczas Piotr Suski należał do grona najzdolniejszych polskich piłkarzy młodego pokolenia, co zawdzięczał bajecznej technice i wymuskanym podaniom, z których wiele jego partnerzy, na czele z Jerzym Sadkiem, zamieniali na gole. W 1961 roku piłkarz zadebiutował w reprezentacji Polski, ba, kilka lat później zagrał jako jedyny ełkaesiak w historii na słynnej Maracanie i to przy stu trzydziestu tysiącach widzów, a mecz ten, tak ze względu na popisy Pelégo, jak i dobrą postawę Polaków (przegrali z Brazylią 1:2) wspominać będzie do końca życia.
Grzegorz Ostalczyk
Ten to potrafił i huknąć z dystansu, i doskonale obsłużyć kolegę, z czego skrzętnie korzystał m.in. Jerzy Sadek. Wychowanek Czarnych Rozprza pod koniec lat 60. ubiegłego stulecia trafił do ŁKS-u i jego barw bronił przez kilkanaście lat.
Stanisław Terlecki
O jego kapitalnym rajdach i nienagannej technice przypominamy bardzo często, ale należy do tego dodać, że pan Stanisław był również pierwszej klasy asystentem, a z dogranych przez niego na nos piłek korzystało wielu napastników. Jedną z najsłynniejszych akcji Terlecki popisał się w meczu z Szombierkami w Bytomiu, kiedy przyjął piłkę na środku boiska, rzucił okiem na zbliżających się rywali, a potem rozpoczął swój niezwykły taniec, po którym nawet kibicujący gospodarzom szefowie przedsiębiorstw wchodzących w skład Bytomsko-Rudzkiego Gwarectwa Węglowego oniemieli z zachwytu. Ełkaesiak minął w pełnym biegu najpierw jednego, potem drugiego, następnie trzeciego i w końcu czwartego zawodnika Szombierek. Bramkarza także zdołał położyć na ziemi i dopiero wtedy, kiedy nie było już w pobliżu żadnego z rywali, oddał po dżentelmeńsku piłkę Ryszardowi Robakiewiczowi, a ten wepchnął ją do pustej bramki. To po tym meczu jeden z dziennikarzy nazwał Stanisława Terleckiego „profesorem”. Dodajmy, że nie był to jego jedyny taki rajd.
Grzegorz Krysiak
Często zapomina się, że ulubieniec „Galery” na boisku imponował nie tylko walecznością i hartem ducha, ale i potrafił znakomicie dograć piłkę. W sezonie 1993/1994, w którym łodzianie długo walczyli o mistrzostwo Polski i krajowy puchar, wychowanek Boruty Zgierz popisał się kilkoma asystami, ba, po wygranym meczu ze Stalą Stalowa Wola dziennikarze zauważyli nawet, że to jeden z niewielu ligowców, który potrafi tak dokładnie dośrodkować piłkę w pełnym biegu.
Tomasz Cebula
Słynna kiwka – to raz. Dynamiczny – drybling i kąśliwe uderzenie – to dwa. A trzy to wykonane z chirurgiczną precyzją podanie, wypieszczone nierzadko tak, że wystarczyło dołożyć nogę. Tomasz Cebula zaliczył niezliczoną liczbę asyst. Jedną z najpiękniejszych (i przy tym najważniejszych) zanotował w decydującej akcji wygranych przez ełkaesiaków derbów Łodzi na stadionie Widzewa w 1993 roku, ale podobnych było więcej i nie bez powodu dziennikarz „Przeglądu Sportowego” napisze po jednym z meczów, że „Cebula obsługiwał kolegów niczym wzorowy kelner w ekskluzywnej restauracji”.
Mirosław Trzeciak
Przed słynną kiwką „Franka” przy linii końcowej (napastnik obracał się plecami do obrońcy, a potem jednym ruchem „przekładał” rywala), drżeli w latach 90. wszyscy ligowi obrońcy, ba, boleśnie o jego sile przekonał się nawet Gary Neville na Wembley, gdy ostatni ełkaesiacki król strzelców ekstraklasy, jak na tacy wyłożył futbolówkę Jerzemu Brzęczkowi. W ŁKS-ie, gdy akurat sam nie trafiał do siatki, asystował przy golach innych, tak jak w rundzie jesiennej mistrzowskiego sezonu 1997/1998, kiedy sam co prawda nie mógł długo pokonać bramkarza rywali, ale to po jego podaniach do siatki trafiali Marek Saganowski i Rodrigo Carbone.