Rozmawialiśmy z Marcelem Wszołkiem, który w sierpniu doznał poważnej kontuzji. W tym tygodniu 18-letni pomocnik ŁKS-u był operowany, a nas najbardziej cieszy to, że prognozy lekarzy w przypadku zawodnika sprowadzonego latem do łódzkiego klubu są dobre.
– Nazwałbyś się optymistą czy pesymistą?
– Zdecydowanie optymistą.
– To pomogło uporać się z sytuacją?
– Myślę, że tak. Jestem dobrej myśli, a powody do jeszcze większego optymizmu dały mi prognozy lekarskie. Te dotyczące mojego powrotu do zdrowia są przecież dobre.
– W drugiej połowie czerwca podpisałeś trzyletni kontrakt z ŁKS-em. Niedługo po tym nabawiłeś się poważnej kontuzji. Przypomnij, jak do tego doszło?
– Nie mieściłem się wówczas w kadrze meczowej pierwszego zespołu, więc dostałem szansę zaprezentowania swoich umiejętności w meczu czwartoligowych rezerw. Sędzia zagwizdał po raz pierwszy, niedługo po tym próbowałem odebrać piłkę rywalowi i wtedy skręciłem kolano, w efekcie czego nabawiłem się zerwania więzadła krzyżowego.
– Leżałeś na murawie i wiedziałeś już, że…
– Tak naprawdę, choć czułem, że może to być coś poważnego, chciałem szybko wrócić na boisko. Trener mnie uspokoił i powiedział, że nie zamierza ryzykować, bo najważniejsze jest moje zdrowie. Być może w tym pierwszym momencie pod wpływem emocji meczowych nawet nie do końca czułem ból. W ten sam dzień poddałem się badaniu rezonansem i wówczas wszystko było już jasne. Byłem zdenerwowany i smutny, bo przed doznaniem kontuzji czułem się bardzo dobrze, także pod względem piłkarskim.
– Przeszedłeś właśnie zabieg rekonstrukcji więzadła krzyżowego. Co powiedział lekarz po operacji?
– Był bardzo zadowolony. Prognozy są dobre. Noga jest silna. Już nieco ponad miesiąc przed zabiegiem zadbaliśmy o to, żeby odpowiednio ją wzmocnić i tym samym przygotować do operacji. Co drugi dzień pracowałem nad każdą partią mięśni nogi, do tego dołączyłem ćwiczenia wzmacniające „górę”.
– Prognoza na najbliższą przyszłość?
– Powrót do zdrowia po takim urazie to kwestia indywidualna. Nie ma reguły. Lekarze ostrzegają, że nie należy się śpieszyć, bo lepiej poczekać ciut dłużej niż narazić się na przykre niespodzianki. Powrót na boisko? Myślę, że za pół roku, a więc druga runda, okolice marca, akurat tuż przed moimi 19. urodzinami. Teraz zamierzam nadrobić moje braki siłowe.
– Wiesz już, jak będzie wyglądała rehabilitacja?
– Przez najbliższy tydzień czekają mnie regularne wizyty w klinice. Następnie rozpocznie się praca w ŁKS-ie z klubowymi fizjoterapeutami.
– Rutyniarzy, którzy doznają poważnych kontuzji dziennikarze często pytają o to, czy w trakcie długiej przerwy czegoś dowiedzieli się o sobie lub nauczyli. Jak jest z tobą?
– Nauczyłem się jeszcze większej pokory. Poza tym będę teraz jeszcze więcej dawał z siebie podczas treningów siłowych. Myślę, że za tę kontuzję nie odpowiada moja „ułomność fizyczna”, ale nogi mogłyby być zawsze silniejsze.
– Nie byłeś i nie jesteś z tym wszystkim sam, prawda?
– Klub, lekarze, mój tata – wszyscy stanęli na wysokości zadania. W ŁKS-ie każdy przekonywał mnie, żebym się nie obwiniał, bo taka kontuzja mogła spotkać każdego. Zachęcają mnie, żebym myślał pozytywnie i patrzył w przyszłość. Najważniejsze teraz, to dalej pracować w ramach rehabilitacji, a potem dać z siebie wszystko już na boisku.
– Z pewnością dobre wyniki kolegów na początku sezonu też wpłynęły na poprawę humoru.
– Zdecydowanie, tym bardziej że nasza gra wygląda coraz lepiej. Drużyna cały czas się rozwija i idzie do przodu. Widać, że każdy z zawodników chce być lepszy. Mnie bardzo przy tym ucieszył awans w Pucharze Polski po wyeliminowaniu Śląska Wrocław. Z Piotrkiem Gryszkiewiczem znamy się z poprzedniego klubu, przyjaźnimy się i obaj jesteśmy młodzieżowcami. Bardzo mnie ucieszył jego gol w tamtym meczu.