Wszyscy ci, którzy pojawili się w niedzielny wieczór na stadionie w al. Unii 2 nie żałowali i to nawet pomimo tego, że do rozstrzygnięcia pucharowego starcia ze Śląskiem Wrocław potrzebna była emocjonująca dogrywka i seria rzutów karnych. W tych ostatnich lepsi okazali się łodzianie i w nagrodę to oni zagrają w drugiej rundzie Pucharu Polski.
– Pierwszy krok jest bardzo ważny – powiedział kilka dni przed pucharowym starciem w Łodzi trener Śląska Wrocław, Vítězslav Lavička i podobnie jak trener Wojciech Stawowy podkreślał, że pucharowej rywalizacji odpuszczać nie zamierza. Szkoleniowiec ŁKS-u w pierwszym oficjalnym spotkaniu nowego sezonu postawił na sprawdzonych „żołnierzy”. Sprowadzeni latem Kelechukwu Ebenezer Ibe-Torti oraz Jakub Tosik rozpoczęli spotkanie na ławce rezerwowych.
Początek meczu należał do ełkaesiaków, którzy już w 9. minucie objęli prowadzenie i w pełni na tę nagrodę w postaci otwierającego wynik trafienia zasłużyli, byli bowiem podopieczni trenera Wojciecha Stawowego szybsi od rywala, dokładniejsi i bardzo przy tym zdeterminowani.
Tę pierwszą w nowym sezonie bramkę zdobył Hiszpan Antonio Dominguez, który wykorzystał rzut karny podyktowany po faulu Lubambo Musondy na Jakubie Wróblu i konsultacji arbitra z systemem VAR. Napastnik ŁKS-u wypracował więc gola koledze, a chwilę później sam powinien wpisać się na listę strzelców, tym jednak razem po błyskawicznej wymianie piłek w polu karnym Śląska pozostawiony bez opieki trafił w dobrze ustawionego Matúša Putnocký’ego.
Wrocławianie obudzili się dopiero ok. 20 minuty i od razu zrobiło się gorąco w szesnastce gospodarzy – najpierw jednak uderzenie Fabiana Piaseckiego efektownym wślizgiem zatrzymał bezbłędny w pierwszej połowie Jan Sobociński, a po chwili niecelnie główkował Piotr Celeban. ŁKS szybko odpowiedział dwoma składnymi kontratakami, a po nich kąśliwe uderzenia Pirulo i Adama Ratajczyka nie bez kłopotów obronił bramkarz Śląska.
Przyjemnie oglądało się grę ełkaesiaków niemal do końca pierwszej połowy. Podopieczni trenera Wojciecha Stawowego zachowywali na boisku rozsądne odległości pomiędzy formacjami, umiejętnie przyspieszali tempo swoich akcji, świetną partię rozgrywał Pirulo, a w defensywie, wyjąwszy z tego jeden lub dwa kiksy, też do pewnego czasu spisywali się bardziej niż przyzwoicie.
W 40. minucie byli nawet bardzo bliscy zdobycia drugiej bramki po akcji zainicjowanej przez Pirulo i Adama Ratajczyka, a spuentowanej uderzeniem z bliskiej odległości Dragoljuba Srnicia, z którym poradził się słowacki bramkarz Śląska. Niestety, cieniem na tę dobrą postawę zespołu w pierwszej połowie położył się błąd popełniony w 42. minucie przez Macieja Dąbrowskiego. Robert Pich nie miał litości, wykorzystał pomyłkę z zimną krwią i tuż przed przerwą doprowadził do wyrównania.
W przerwie spotkania trener Wojciech Stawowy w miejsce Maksymiliana Rozwandowicza postawił na debiutującego w oficjalnym meczu w barwach ŁKS-u Jakuba Tosika. Były zawodnik Zagłębia Lubin miał w niedzielę dużo pracy. W przeciwieństwie bowiem do pierwszej odsłony, tym razem to przyjezdni przejęli inicjatywę i co za tym idzie dłużej utrzymywali się przy piłce, choć w ofensywie nieco więcej do zaoferowania miał nadal ŁKS.
W 55. minucie jeden z nielicznych w tym fragmencie spotkania wypadów łodzian mógł nam przynieść powodzenie, lecz po dośrodkowaniu z lewego skrzydła Adriana Klimczaka i strzale głową Jakuba Wróbla znów bez zarzutu spisał się Matúš Putnocký. Sześć minut później chybił zza pola karnego Antonio Dominguez, a potem piłkarze spuścili nieco z tonu, gra toczyła się w środku boiska i dopiero w ostatnich minutach Śląsk przepuścił szturm na łódzką bramkę. Na nasze szczęście na wysokości zadania stanął w tym momencie Arkadiusz Malarz, który najpierw obronił strzał głową Piotra Celebana, a chwilę później uderzenie z dystansu Mateusza Praszelika.
W regulaminowym czasie gry żadna z drużyn nie zdołała przechylić szali zwycięstwa na swoją stronę, więc w al. Unii 2 doczekaliśmy się dogrywki. W niej na boisku poza wprowadzonymi wcześniej Jakubem Tosikiem i kolejnym debiutantem Kelechukwu Ebenezerem Ibe-Torti, pojawił się na murawie Samuel Corral. Hiszpański napastnik musiał szybko zabrać się do pracy, bo już w 94. minucie po dośrodkowaniu z rzutu rożnego i celnym strzale głową Piotra Celebana (przysnął Adrian Klimczak) goście objęli prowadzenie.
Ełkaesiacy ruszyli do odrabiania strat, lecz dało o sobie znać zmęczenie, więc długo próbom gospodarzy brakowało tego, czym imponowali zwłaszcza w pierwszej połowie – płynności, szybkości i precyzji. Nie zabrakło natomiast determinacji. W końcówce drugiej części dogrywki bliski szczęścia był Kelechukwu Ebenezerem Ibe-Torti i tym jednak razem wrocławian uratował bramkarz, broniąc efektowną robinsonadą strzał głową Nigeryjczyka z polskim paszportem.
Kiedy wydawało się, że Śląsk dowiezie pomyślny dla siebie wynik do ostatniego gwizdka, w ostatniej 120. minucie po wyrzucie piłki z autu Jana Sobocińskiego na pole karne przyjezdnych futbolówka trafiła pod nogi jeszcze jednego debiutanta, Piotra Gryszkiewicza, a ten doprowadził łódzkich kibiców do euforii, pokonując golkipera Śląska pięknym uderzeniem z półwoleja.
O tym, kto zagra w kolejnej rundzie Pucharu Polski zdecydowała więc na stadionie ŁKS-u seria rzutów karnych. W niej wśród gospodarzy nie pomylili się Maciej Wolski, Samuel Corral i Maciej Dąbrowski. W Śląsku bezbłędnie jedenastkę egzekwował Waldemar Sobota, ale już uderzenie Matuesza Praszelika świetnie obronił Arkadiusz Malarz. Potem pomylił się jeszcze Wojciech Golla, co łodzianie wykorzystali z zimną krwią. Świetnie dziś spisujący się Jan Sobociński nie dał szans Matúšowi Putnocký’emu i w następnej rundzie Pucharu Polski zameldowali się „Rycerze Wiosny”.
1/32 finału Pucharu Polski / ŁKS Łódź – Śląsk Wrocław 2:2, k. 4:1 (1:1, 1:2, 2:2)
Składy: