Dokładnie 72 lata temu na stadionie przy al. Unii 2 piłkarze ŁKS-u po raz pierwszy w historii walczyli o ligowe punkty z Widzewem. Dziennikarze narzekali na poziom spotkania, co jednak nie popsuło humorów ełkaesiakom. Faworyt wygrał 6:2.
Historycy sportu nie uwzględniają w derbowych statystykach rywalizacji drużyn w dwudziestoleciu międzywojennym, więc nie znajdziemy w nich wzmianki o zwycięstwach 13:0 w 1925 roku, czy wygranej 3:0 w Pucharze Polski kilkanaście miesięcy później. Historię pojedynków ŁKS-u z Widzewem zwykło się liczyć od 3 czerwca 1948 roku, gdy zespół nazywany jak na ironię losu „czerwonymi”, pokonał piłkarzy ze wschodu miasta po raz pierwszy także w najwyższej klasie rozgrywkowej.
Gospodarzem tamtego rozegranego dokładnie 72 lata temu meczu, przynajmniej na papierze, byli widzewiacy, lecz zawody rozegrano na boisku w al. Unii 2, bo obiekt lokalnego rywala ełkaesiaków w tamtym czasie nie był przygotowany na tej rangi widowisko. Co zaś do otoczki spotkania, to ta nie była wtedy ani tak gorąca, jak będzie to miało miejsce później, ani nie wzbudzała tylu niezdrowych co dzisiaj emocji, bo widzewiacy byli klubem na tzw. dorobku i w starciu z wówczas ulubionym zespołem miasta włókniarzy w tym jeszcze czasie przypadła im rola nie faworyta a pretendenta.
Te pierwsze w historii ligowe derby ŁKS-u z Widzewem, oglądane na żywo przez siedem tysięcy kibiców, jeśli wierzyć ówczesnym dziennikarzom ponoć mocno rozczarowały pod względem sportowym. Czy wierzyć istotnie im należy? Cóż, tak przed wojną, jak i zaraz po niej prasa oceniała popisy piłkarzy bardzo surowo, a powtarzane dzisiaj niczym mantra powiedzenie o tym, że liczą się „nie styl, a punkty” w tamtym czasie wywoływało niemałą konsternację.
Narzekali więc żurnaliści w swych pomeczowych sprawozdaniach na „ospałe derby”, zarzucając głównym aktorom widowiska, tak jak to uczynił „Express Ilustrowany”, że „gra była okresami tak bezbarwna i nudna, że chyba tylko najzagorzalsi kibice tych klubów mogli się w niej czegoś lepszego dopatrzyć”. Sympatykom ŁKS-u wcale to jednak nie przeszkadzało, bo ich pupile dominowali od pierwszego do ostatniego gwizdka strzelając lokalnemu rywalowi aż osiem bramek (dwóch z nich sędzia nie uznał), a sami tracąc tylko dwie. Królem polowania okazał się Longin Janeczek, autor trzech goli, dwa trafienia dołożył Stanisław Baran, a na listę strzelców wpisał się też Zbigniew Łuć, choć nie wiemy, czy uczynił to po celnym strzale głową, czy po uderzeniu z rzutu wolnego, bo dziennikarze nie byli co do tego zgodni.
– ŁKS grał bardziej zespołowo i zasłużył na zwycięstwo, ale może nie w takim stosunku bramek – napisał w pomeczowej relacji sprawozdawca „Dziennika Łódzkiego”, a przy okazji zauważył, że ełkaesiacy zagrali z Widzewem osłabieni, bo w ich szeregach zabrakło Mariana Łącza i Tadeusza Łucia. Z kolei „Przegląd Sportowy” podkreślił „wzorową atmosferę na boisku i widowni”, zresztą relację z tamtego meczu zatytułował, co też wielce znamienne: „W dżentelmeńskiej atmosferze ŁKS wygrał z Widzewem 6:2”.
Łódź, 3 czerwca 1948 r. / Widzew – ŁKS 2:6 (1:4)
Składy: