W 27. kolejce piłkarskiej PKO Ekstraklasy Górnik Zabrze pokonał ŁKS 1:0. Bramkę na wagę trzech punktów dla gości zdobył jeszcze przed przerwą Giórgos Giakoumákis.
Przerwa w rozgrywkach trwała prawie trzy miesiące. Nieco mniej, bo tylko cztery tygodnie miał na poznanie zespołu i przekonanie go do swoich pomysłów Wojciech Stawowy, który na ławce trenerskiej ŁKS-u zastąpił Kazimierza Moskala.
Co zaproponował w sobotę nowy szkoleniowiec? Na pewno nie rewolucję kadrową, choć powiedzieć, że wyjściowa jedenastka na mecz z Górnikiem niewiele się różniła od tej Moskalowej byłoby dużym uproszczeniem (na boisku w miejsce Antonio Domingueza pojawił się m.in. Pirulo, a zmagającego się z urazem kolana Ricardo Guime zastąpił Maciej Wolski).
Nie chcemy powtarzać banałów, ale zgodnie z tym, czego można się chyba było spodziewać po tak długiej przerwie, w sobotnie popołudnie piłka nie zawsze „siedziała” zawodnikom na nodze, stąd zresztą wynikały prawdopodobnie wszystkie te irytujące niedokładności, którymi uraczyli nas gracze obu zespołów w pierwszej połowie.
Ta najpierw toczyła się pod dyktando zabrzan, a choć po dwudziestu minutach do głosu doszedł ŁKS, jak na ironię losu, gdy nasz zespół zaczął łapać przysłowiowy wiatr w żagle, dwa błędy w defensywie pozwoliły Giórgosowi Giakoumákisowi pokonać Arkadiusza Malarza.
Górnik objął prowadzenie w 36. minucie, a przecież nie musiało tak być, bo sam chwilę wcześniej o mały włos nie stracił gola. W pierwszej połowie formę bramkarza Górnika sprawdzili Jakub Wróbel i Jose Pirulo, najlepszą okazję na pokonanie golkipera gości zmarnował w 28. minucie Adam Ratajczyk. Po strzale Hiszpana Martin Chudý „wypluł” piłkę przed siebie, ale dobijającemu futbolówkę młodzieżowcowi zabrakło precyzji.
Po zmianie stron podopieczni trenera Wojciecha Stawowego wciąż mieli problem m.in. z wyprowadzeniem piłki z własnej połowy, a i nie zawsze radzili sobie z pressingiem rywala. Kolejne próby przedarcia się przez zabrskie zasieki odbijały się od defensywy gości, a każda strata piłki dodatkowo napędzała zabrzan – w 56. minucie tylko refleksowi Arkadiusza Malarza zawdzięczali łodzianie to, że Górnik prowadził nadal tylko jedną bramką (kapitan ŁKS obronił strzał głową Pawła Bochniewicza). Prawda, mogło się to na przyjezdnych zemścić w 64. minucie, niestety i tym razem Adam Ratajczyk (a i Jakub Wróbel) nie znalazł w zamieszaniu podbramkowym sposobu na pokonanie słowackiego golkipera Górnika.
W drugiej połowie ŁKS nadal częściej utrzymywał się przy piłce, lecz poza kilkoma stałymi fragmentami gry i wspomnianą szansą Adama Ratajczyka wynikało z tego niewiele. Niewiele także znów dała dwukrotna przewaga w posiadaniu piłki (67 proc.) i ponad dwukrotnie większa liczba celnych podań wymienionych przez ełkaesiaków (569:239). Zabrzanie umiejętnie wybijali ełkaesiaków z uderzenia, Martin Chudý zachował czyste konto, a Górnik „dowiózł” prowadzenie do ostatniego gwizdka. Zespół trenera Marcina Brosza długo szukał w tym sezonie wyjazdowego zwycięstwa i na nasze nieszczęście znalazł je w al. Unii 2.
27. kolejka PKO Ekstraklasy / ŁKS Łódź – Górnik Zabrze 0:1 (0:1)
Składy: