Ile meczów ŁKS-u obejrzeliście na żywo w ostatnich latach? Ona tylko w poprzednim zaliczyła ich ponad pięćdziesiąt i nadal nie ma dość. Poznajcie Wiolę, dziewczynę z Kaszub, która w mieście włókniarzy pojawiła się za sprawą przystojnego bruneta, a gdy już „wylądowała” w tej naszej Łodzi – rozkochał ją w sobie także ŁKS.
– Ale że ze mną?… Nie żartuj? Kogo to w ogóle zainteresuje. Moja historia nie jest ciekawa. Nie wiem… Tyle z tego będzie, że zabraknie mi przysłowiowego „języka w gębie” i tylko stracisz czas. Ja się nie nadaję – przekonywała, gdy kilkanaście dni temu poprosiłem ją o rozmowę. Szczerze skromna i autentycznie speszona wykręcała się (choć bardzo życzliwie) przez kilka dni. W końcu dała za wygraną.
– Zobaczysz, będziesz tego żałował – skwitowała z uśmiechem na koniec. Nie żałowałem.
Love story po łódzku
Aby poczuć mięte do najstarszego łódzkiego klubu nie trzeba być Bałuciorzem, zapamiętałym Lodzermenschem z Piotrkowskiej, Retkini, Polesia czy Chojen. Nie wierzycie? Wiola pochodzi z Kaszub. Tam się urodziła, tam się wychowała. W Łodzi pojawiła się za sprawą, jak to zręcznie ujęła: „przystojnego bruneta o piwnych oczach”. I już tu została. Jest więc ona. Jest brunet. W międzyczasie pojawił się i ŁKS, a i sympatia do samego miasta, choć co do tego ostatniego… cóż, jak to zwykle bywa w łódzkich historiach miłosnych: przez ciernie do gwiazd.
– W Łodzi znajomi powitali mnie hasłem: „Witamy w betonowym Beverly Hills”. I rzeczywiście tak to wyglądało. Szare smutne blokowisko i zaniedbana zieleń. Czyli totalne przeciwieństwo kalifornijskiego miasta – zauważa Wiola, lecz i dodaje, że choć nie była to miłość od pierwszej wejrzenia, z czasem ta znajomość z osobliwym betonowym dżentelmenem w płowym zasnutym dymem płaszczu okazała się wielce zajmująca.
– Nocą wyglądało to całkiem inaczej. Zwłaszcza Piotrkowska. Łódź nabrała konturów, nabrała charakteru. Pomimo ciemności było kolorowo, głośno i tak jakoś… gęsto. Wokół bawili się ludzie, a to spodobało mi się najbardziej, tym bardziej, że pochodzę z małej miejscowości turystycznej, która tętni życiem trzy miesiące w roku – opowiada o swoim pierwszym łódzkim tête-à-tête.
Minęło kilka lat. Dziś nie jest to już ani uczucie wyszeptywane wstydliwie po kątach, ani jedynie miłość platoniczna. Wiola szybko doceniła miasto. Poznała jego historię, poznała ludzi, którzy je tworzą, bo jak sama przekonuje – miasto to zawsze przede wszystkim ludzie.
– Kilka lat po mojej przeprowadzce Łódź nabrała kolorów. Pojawiły się zadbane parki, odnowione elewacje bloków, piękne murale i kamienice. Wcześniej brakowało mi powiewu świeżości. Centrum Łodzi tętni życiem niemal przez całą dobę. Kocham to – wyznaje niczym stara „rodowita łodzianka”. A jeśli kocha się Łódź, to nie można i nie kochać…
ŁKS!
Przed laty mawiano, że przyjaciel Łodzi znaczy tyle właśnie, ile przyjaciel ŁKS-u. I chyba nadal to aktualne, czego Wiola jest koronnym dowodem. Można by tu teraz silić się na wielkie słowa o pasji i miłości do klubu, można by całą tę historię sprowadzić do niepoważnie „dużych” pojęć i posypać na koniec krztą wywietrzanego sentymentu, lecz zamiast tego wspomnijmy kilka liczb.
W poprzednim sezonie Wiola pojawiła się na wszystkich domowych meczach ełkaesiaków. Zaliczyła też trzy wyjazdy. W sumie to pięćdziesiąt spotkań na żywo, w tym mecze rezerw ŁKS-u i juniorów, siatkarskie pojedynki „Łódzkich Wiewiór” i sparingi piłkarzy na Minerskiej. Tylko w obecnym sezonie nasza bohaterka zaliczyła 20 meczów drugiej i trzeciej drużyny ŁKS-u.
Właśnie zakończył się sparing #U18 pomiędzy @LKS_Lodz a #boruta Zgierz.
Zdecydowanie lepsi byli zawodnicy @LKS_Lodz, @ap_lkslodz.
Wynik imponujący 8:2 ⚽ pic.twitter.com/NvzP44C2ru— #ᴄsʙ (@WiolaWit) August 19, 2018
– Kocham mecze na Minerskiej i nie tylko te z udziałem rezerw, ale także trzeciej drużyny i młodszych roczników. Wszystko zaczęło się w chwili przejścia mojego syna do Akademii ŁKS-u – opowiada o genezie tego zamiłowania do spotkań piłkarskich, na które wielu nawet nie zwraca uwagi. – Minerska stała się moim drugim domem. Korzystam z każdej możliwości, aby tam zajrzeć. Nawet wycieczki rowerowe planuję w ten sposób, aby w ich trakcie wpaść na mecz. Zaglądam do terminarza, wsiadam na rower i… znów tu jestem – wyjaśnia, choć i przyznaje, że początki nie należały do łatwych.
Wiola kochała futbol od dziecka i wiedziała, że nie zmieni się to nawet po przeprowadzce. Problem w tym, że choć zamieszkała na Retkini, gdzie jak dodaje „króluje ŁKS”, większość spośród jej znajomych sympatyzowała z drużyną lokalnego rywala. Od początku miała więc pod górkę, co jednak zmieniło niewiele. Wiola została ełkaesianką.
– Oczywiście wiele zależy od miesiąca i mojej dyspozycyjności, bo przecież jestem żoną i pracującą mamą, jednak staram się nie odpuszczać żadnego meczu i żadnego sparingu – tłumaczy kibicka. Żadnego sparingu (sic!).
SkyBox DeLux
Dzięki Wioli i jej znajomym spotkania na Minerskiej miewają niekiedy dość niezwykłą, biorąc pod uwagę okoliczności, oprawę. A wszystko to za sprawą grupy przyjaciół, którzy dobrze czują się w swoim towarzystwie, kochają sport i ŁKS, a przy tym nie lubią się nudzić.
Przeglądam sobie mój TT i proszę dokładnie rok temu :
17.04.2019 Skybox DeLux na #minerskiej podczas meczu @LKS_Lodz II Unia SkierniewiceJak to wszystko się skończy będzie trzeba powtórzyć 😉 pic.twitter.com/FVzWFkR5Gi
— #ᴄsʙ (@WiolaWit) April 17, 2020
– Masz na myśli zapewne nasz „SkyBox DeLux” podczas meczu rezerw ŁKS-u z Unią Skierniewice. To było spontaniczne spotkanie grupki znajomych z Twittera. Naprędce zorganizowaliśmy prowiant, jednorazowe naczynia i napoje, w czym najbardziej pomógł nasz kolega Łukasza. Pogoda dopisała, świetnie się bawiliśmy, więc mam nadzieję, że jeszcze to powtórzymy – opowiada, dodając po chwili, że choć oczywiście na taką „oprawę” nie może liczyć każdy mecz rezerw czy Akademii ŁKS, to jednak każdy jest w jakiś sposób przez nich celebrowany.
– Zwykle wygląda to standardowo. W trakcie meczów rozmawiamy o zawodnikach, wspominamy mecze, które już się odbyły i zastanawiamy nad tymi, które dopiero przed nami. Każde takie spotkanie upływa w mega fajnej atmosferze i przy kubku gorącej kawy. Co ciekawe, niemal na każdym poznaję kogoś nowego i z tego też zawsze bardzo się cieszę – opowiada Kaszubka.
Nie pytajcie o spalonego
Wiola trzyma kciuki za „Rycerzy Wiosny” i przyznaje, że także jej udzielają się emocje. – Mam wrażenie, że pewnego dnia dostanę zawału lub wyląduję w psychiatryku – mówi z uśmiechem, wspominając przy tej okazji ostatnie ligowe zwycięstwo podopiecznych trenera Kazimierza Moskala, czyli to odniesione w marcu nad Zagłębiem Lubin.
– Ten mecz pokazał, że jesteśmy w stanie nauczyć się ekstraklasowej gry i jesteśmy drużyną poukładaną, która nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Tego dnia ŁKS narodził się na nowo i odniosłam wrażenie, że teraz może być tylko lepiej. Ta wygrana dała nam dużo nadziei, a tego kibicom brakowało. Oczywiście nie można zapomnieć o fenomenalnym występie naszego młodzieżowca, Adama Ratajczyka – dodaje kibicka, która na boisku lub parkiecie najbardziej ceni zawsze tych nieustępliwych; takich, co to nie dają sobie w kaszę dmuchać.
– Mój ulubiony piłkarz ŁKS-u? Był nim Patryk Bryła. Zawsze zostawiał serducho na boisku i co najważniejsze, przyczynił się do trzech z rzędu awansów. Z siatkarek bardzo cenię Krysię Strasz. Uwielbiam tę zawodniczkę. Jest szybka, zwinna i pomimo swej filigranowej sylwetki potrafi przyjąć najtrudniejsze, najmocniejsze zagrywki. Bez dwóch zdań, najpiękniej latająca Wiewióra. Bez niej nie wyobrażam sobie tego zespołu – wyjaśnia.
⚪️⚪️ #ŁKSPIA #łksłódź pic.twitter.com/txklu2Ky5N
— #ᴄsʙ (@WiolaWit) August 11, 2019
Docinkami czy stereotypami na temat miejsca kobiet w świecie futbolu nie zamierza się przejmować, bo jak zauważa – czasy, kiedy kobieta siedziała w domu, zajmowała się dziećmi, a w wolnym czasie oglądała seriale, to już na szczęście przeszłość.
– Złośliwości ignoruję, zresztą dawno nikt mnie nie zapytał o spalonego. Z drugiej strony, skoro nawet sędziowie mają problem z dostrzeżeniem dwumetrowego ofsajdu lub ewidentnego faulu w polu karnym, dlaczego ja miałabym się przejmować? – ripostuje zaczepnie, więc o tego spalonego już nie dopytuję, a nuż by wyszło, że wie o nim znacznie więcej ode mnie.
Wiola na dobre złapała ełkaesiackiego bakcyla, nie dziwi więc mnie, że gdy zapytałem na koniec naszej rozmowy o jej pierwsze skojarzenie z Łódzkim Klubem Sportowym, wypaliła bez choćby chwili zastanowienia: ŁKS?… Sportowe serce Łodzi!
I to mówi Kaszubka? Nie, na taką puentą mógłby się zdobyć tylko prawdziwy ełkaesiak.