Drużyna

Powroty na ławkę trenerską ŁKS

14.06.2022

14.06.2022

Powroty na ławkę trenerską ŁKS

fot. Artur Kraszewski

Kazimierz Moskal nie jest pierwszym szkoleniowcem, który wraca na trenerską ławkę ełkaesiaków. W przeszłości podobne przypadki zdarzyły się kilkunastokrotnie i część z nich sprawiła nam wiele radości.

Pierwszy taki przypadek łączy się z osobą Lajosa Czeislera. Węgier szlifował trenerski warsztat przed wojną właśnie w naszym klubie, spędził tu kilka lat, ale w premierowym sezonie ligi polskiej w 1927 roku zabrakło go w szatni ŁKS-u, bo łódzki klub postanowił oszczędzić. Czeisler wróci tu jednak na chwilę w połowie lat 30., czyli jeszcze zanim zasłynie w Europie jako trener m.in. AC Milan, Benfiki Lizbona czy reprezentacji Italii, którą poprowadził na mundialu w 1954 roku.

Władysław Król i Zygmunt Otto – dwóch ostatnich szkoleniowców ŁKS-u przed wybuchem wojny i zarazem dwóch pierwszych po jej zakończeniu (pełniących tę funkcję mniej lub bardziej oficjalnie) – również zaliczyło podobny „comeback”. O Władysławie Królu, patronie naszego nowego obiektu, wspominaliśmy wielokrotnie przy wielu innych okazjach, więc tutaj przypomnijmy jedynie, że za najbardziej udane należy uznać jego bodajże czwarte podejście (jeśli liczyć także epizody przed wybuchem wojny i zaraz po jej zakończeniu).

Prawda, zaczęło się fatalnie, czyli od spadku z ekstraklasy w 1952 roku, lecz właśnie pod panowaniem – nomen omen – Króla doczekaliśmy się największych sukcesów na czele z krajowym pucharem i pierwszym mistrzostwem Polski w 1958 roku. Na tym zresztą nie koniec, bo Władysław Król będzie tu jeszcze wracał, ostatni sezon w roli szkoleniowca pierwszej drużyny zaliczy natomiast w połowie lat 60.

Zygmunt Otto z kolei w trakcie kolejnej przygody w roli trenera ŁKS-u poprowadził drużynę „czerwonych” w pierwszym po wojnie sezonie ligowym. Przedwojenny piłkarz naszej drużyny nie należał do ulubieńców dziennikarzy, a i nie wszyscy piłkarze lubili pracować z wymagającym szkoleniowcem, który oprócz zajęć stricte piłkarskich serwował podopiecznym również wiele ćwiczeń gimnastycznych, kondycyjnych i oddechowych.

– Niestety, nie zawsze można przeprowadzić pracę w myśl pewnego planu. Starzy gracze często myślą, że nikt im już nic ciekawego nie powie, lekceważą sobie uczciwy i solidny trening ogólny, wymawiają się od obowiązkowych ćwiczeń biegowych i gimnastycznych, chętnie natomiast chcieliby mieć ciągle do czynienia z piłką – mówił Zygmunt Otto jeszcze przed wojną.

Powroty na trenerską ławkę ŁKS-u zaliczali ponadto m.in. Wacław Pegza (zwykle w roli „ratownika”), Longin Janeczek czy Józef Walczak (awansuje z ełkaesiakami do ekstraklasy w 1971 roku), lecz gdzie im tam do Leszka Jezierskiego, jednego z absolutnych rekordzistów klubowych pod tym względem. Popularny „Napoleon” po raz pierwszy objął drużynę „Rycerzy Wiosny” zaledwie dziesięć lat po tym jak wraz z zespołem trenera Władysława Króla jako jej zawodnik świętował mistrzostwo Polski, a potem wróci tutaj w roli opiekuna zespołu jeszcze czterokrotnie.

Leszek Jezierski bez cienia wątpliwości należał do najlepszych szkoleniowców lat 70. i 80., zresztą sukcesy osiągnięte m.in. z Pogonią Szczecin i Ruchem Chorzów są na to koronnym dowodem. Niestety, w jego ukochanym ŁKS-ie ciążyła nad nim chyba jakaś klątwa. Jezierski nie raz zapowiadał walkę o najwyższe cele, nie oszczędzał ani siebie, ani podopiecznych, lecz zawsze na finiszu rozgrywek czegoś łodzianom brakowało, bo a to krocząca po mistrzostwo Polski zdawałoby się pewnym krokiem drużyna rozmieniała się na drobne wiosną wskutek wewnętrznych niesnasek (drugie podejście Jezierskiego do pracy w ŁKS-ie w 1977), a to nie mieliśmy szczęścia, jak w 1988 roku, gdy od europejskich pucharów dzieliła nas jedna bramka.

fot. Włodzimierz Sierakowski

Jego pracy w al. Unii 2 nie sposób jednak nie docenić. Swoją pierwszą przygodę w roli trenera ŁKS-u rozpoczął latem 1968 roku na zapleczu ekstraklasy, gdy liderami drużyny byli m.in. Bolesław Szadkowski, Piotr Suski i Jerzy Sadek – w trakcie ostatniej kadencji tutaj blisko trzydzieści lat później swoje wielkie kariery rozpoczynali w ekstraklasie pod okiem „Napoleona” Tomasz Kłos czy Marek Saganowski.

– Leszek był bardzo wymagający. Żeby grać trzeba było zasłużyć. Nazwisko nie miało znaczenia. Słabo grasz? Nie ma cię. Gonił nas okrutnie – wspominał Leszka Jezierskiego najlepszy ligowy strzelec w historii klubu Jerzy Sadek.

W latach 90. trzykrotnie na ławkę trenerską ŁKS-u, czego zresztą zawsze głośno domagali się kibice, wracał Ryszard Polak, drugi po Władysławie Królu najbardziej utytułowany piłkarski szkoleniowiec naszego klubu. Pierwszą blisko czteroletnią kadencję Ryszarda Polaka w ŁKS-ie zwieńczyło odebrane potem wicemistrzostwo Polski, awans do europejskich pucharów i dwumecz z FC Porto; drugą – tu w duecie z Markiem Dziubą – mistrzostwo w 1998 roku. W kolejnych latach po Ryszarda Polaka klubowi włodarze sięgali zwykle po to, by ten gasił wzniecone przez innych pożary i w takich przypadkach szkoleniowiec koncentrował się – zwykle z powodzeniem – na minimalizowaniu strat.

Ryszard Polak w rozmowie z „DŁ”: Sami byliśmy zdziwieni, że tak dobrze to wyglądało [śmiech – przyp. red.]. Cała sztuka w tym, by w okresie przygotowawczym dobrać odpowiednie grono ludzi, a potem… pozostaje bacznie ich obserwować podczas treningów oraz meczów sparingowych. Siła tamtego zespołu tkwiła w piłkarskiej różnorodności. Grali w niej piłkarze na dorobku, ale każdy miał nieco inne atuty, dzięki czemu z czasem gra tego zespołu mogła się zazębić. Jeśli zespół, nawet teoretycznie słabszy, złapie rytm może ograć każdego w naszej lidze.

W tym samym mniej więcej okresie, lecz z gorszym niestety skutkiem wracał do ŁKS-u trener Bogusław Pietrzak, który swoją pierwszą przygodę w roli szkoleniowca ŁKS-u rozpoczął od dwumeczu z AS Monaco z mistrzami świata w składzie, a drugą kończył jako współopiekun drużyny, która po 29 latach spadła na zaplecze ekstraklasy. W al. Unii 2 pojawi się też później, lecz sukcesów z piłkarzami (zapewne nie tylko ze swojej winy) nie osiągnie.

Na początku XXI wieku dwukrotnie na ławce trenerskiej zasiadł w Łodzi Wojciech Borecki i tym razem znacznie lepiej zapamiętaliśmy pierwsze zakończone pewnym utrzymaniem w ówczesnej drugiej lidze (co przed sezonem i w trakcie pierwszej rundy nie było wcale takie pewne) podejście, bo o drugim – do czego doszło już w ekstraklasie – wszyscy chcieli szybko zapomnieć.

Niedługo po pierwszym rozstaniu z Wojciechem Boreckim stery w Łodzi objął Marek Chojnacki, ale w jego przypadku o sukcesie mogliśmy mówić dopiero właśnie przy drugiej próbie. Rekordzista pod względem liczby występów w ekstraklasie objął zespół w połowie rundy wiosennej sezonu 2005/2006 i chociaż w jej trakcie pojawiły się poważne problemy, sam finisz był już jak ze snu. Zespół Chojnackiego z Igorem Sypniewskim na czele wrócił po sześciu latach do elity, zresztą i jako beniaminek pod wodzą tego samego szkoleniowca spisał się bardzo dobrze (w rundzie jesiennej był nawet rewelacją rozgrywek; pokonał mistrza Polski, wicemistrza, a na dokładkę ograł sensacyjnego wtedy lidera z Bełchatowa).

Marek Chojnacki wróci na al. Unii w 2008 roku i znów świetnie wykona swoje zadanie polegające na utrzymaniu drużyny w ekstraklasie (po drodze ŁKS wygra pod jego wodzą 2:0 prestiżowe derby z Widzewem), ponadto obejmie też zespół na początku traumatycznego dla nas sezonu 2012/2013 oraz dwa lata później w trzeciej lidze.

Powrót na ławkę trenerską ŁKS-u Kazimierza Moskala jest trzecim takim przypadkiem po odbudowie klubu w 2013 roku. Przed szkoleniowcem, z którym trzy lata świętowaliśmy awans do ekstraklasy, podobny powrót zaliczyli Wojciech Robaszek (pod jego wodzą awansowaliśmy do trzeciej ligi, a cztery lata później na zaplecze ekstraklasy), a także Marcin Pogorzała. Ten ostatni pracował z drużyną na finiszu zakończonego barażami sezonu 2020/2021 oraz w rundzie wiosennej niedawno zakończonych rozgrywek. Teraz znajdzie się w sztabie trenerskim Kazimierza Moskala, który w poniedziałek rozpoczął swój drugi rozdział w Łódzkim Klubie Sportowym.