Jaki był ŁKS w pierwszej części sezonu? Do bólu skuteczny, pragmatyczny i konsekwentny. W nagrodę spędzi zimę na drugim miejscu w tabeli drugiej ligi, co z umiarkowanym optymizmem pozwala spoglądać nam w przyszłość.
Szef Łódzkiego Klubu Sportowego i jego współpracownicy powtarzali przed rozpoczęciem drugoligowego sezonu, że na stawianie drużynie celów przyjdzie czas później, bo nikt tak naprawdę nie wie na co stać piłkarzy z al. Unii Lubelskiej 2. Tajemnicą włodarzy pozostanie to, czy tak właśnie myśleli, czy też była to skromność i sportowa pokora, w każdym razie efekt jest więcej niż zadawalający, bo „Rycerze Wiosny” nie dali się drugiej lidze i na półmetku rozgrywek znajdują się na miejscu premiowanym awansem na zaplecze ekstraklasy.
Monolit
Przed sezonem ŁKS został wzmocniony i chociaż „nowi” w pierwszej części rundy jesiennej otrzymywali sporo szans, większość z nich potrzebowała czasu na aklimatyzację. Koniec końców ciężar odpowiedzialności w dużej mierze spadł więc na tych, którzy tworzyli trzon drużyny w poprzednich rozgrywkach. Ci zaś po słabej wiośnie mieli sporo do udowodnienia i w zgodnej opinii większości kibiców tym razem nie zawiedli.
Łodzianie jak i poprzedniej jesieni imponowali przede wszystkim skutecznością linii defensywnej. Na wysokości zadania stanął Michał Kołba, który w jednym z pierwszych meczów (z Gwardią Koszalin) niepotrzebnie się zagotował, za co sędzia mógł go nawet wyrzucić z boiska, ale potem imponował spokojem oraz równą formą. Nie ulega wątpliwości, że to jeden z najpewniejszych punktów drużyny.
ŁKS stracił zaledwie jedenaście goli (obok GKS-u Jastrzębie najmniej w lidze; żaden w wiceliderów w ekstraklasie, pierwszej, drugiej i trzeciej lidze nie stracił ich mniej!), w aż dziesięciu spotkaniach zachowując czyste konto (!) i tylko dwukrotnie (w meczach z Olimpią Elbląg i ROW-em) pozwalając wbić sobie dwa gole. Wpływ na to miała poza postawą golkipera oczywiście gra pary stoperów. Maksymilian Rozwandowicz i Kamil Juraszek na początku rundy popełnili kilka błędów, później jednak ich współpraca prezentowała się jak na standardy drugoligowe niemal wzorcowo.
Nie zawiodły i boki, a chociaż Kamil Rozmus i Paweł Pyciak (ten drugi w pierwszej części rundy) tak spektakularni jak rok temu na połowie rywala z pewnością nie byli, widać, że i oni dojrzeli, a czujna gra w defensywie wpłynęła na końcowy wynik drużyny. Słowo należy się również Bartoszowi Widejce, który spośród obrońców najwięcej dał zespołowi z przodu, bo bez jego bramki i kilku asyst, ŁKS z pewnością zakończyłby jesień na niższym miejscu.
Rozkręcali się powoli
Oczywiście gra obronna nie opiera się we współczesnym futbolu wyłącznie na nominalnych obrońcach i bramkarzu, warto więc zwrócić uwagę, że i w tym elemencie piłkarskiego rzemiosła sporo pracy mieli pomocnicy oraz napastnicy. Wykonali ją zaś naprawdę solidnie.
ŁKS uczył się zachowywania odpowiednich odległości pomiędzy formacjami, potrafił po kilku błędach wyciągnąć wnioski, rzadziej niż miało to miejsce wcześniej zapominali też piłkarze o asekuracji, nie rzadko sam Ievgen Radionov cofał się na swoją połowę, starając się być pierwszą zaporą, która powstrzyma lub chociażby wybije z uderzenia akcję rywala.
W środku pola łódzcy trenerzy dość długo (żeby nie powiedzieć – do niemal samego końca) szukali optymalnego zestawienia, zdarzało się więc zobaczyć na skrzydłach oprócz młodzieżowców (Piotr Pyrdoł, Jakub Kostyrka i Damian Guzik przeplatali słabe mecze lepszymi, ale w drugiej części jesieni prezentowali się zazwyczaj przyzwoicie, co więcej trafili do siatki i asystowali) także Pawła Pyciaka czy Patryka Bryłę, z kolei w środku pola występowali Przemysław Kocot (znów, zdaje się, najrówniej i najsolidniej prezentujący się gracz ŁKS-u), Tomasz Margol, Filip Burkhardt, Mateusz Gamrot i Bryła, a niekiedy i jeden z młodzieżowców.
ŁKS nie zawsze narzucał od początku do końca swój styl gry rywalowi, w niemal jednak każdym meczu potrafił zapanować na murawie przez dłuższy fragment spotkania. Tak było w wielu wygranych jedną bramką meczach, tak było w Radomiu i nawet w jedynej przegranej konfrontacji z Olimpią. Z meczu na mecz coraz lepiej wyglądała gra pomocników z pierwszej piłki, niekiedy potrafili łodzianie zaskoczyć przeciwnika ciekawą akcją kombinacyjną lub indywidualnym popisem jednego z zawodników (celowali w tym m.in. Bryła i Kostyrka).
I jeśli mamy się już do czegoś przyczepić to chyba warto zwrócić uwagę na niską skuteczność przy uderzeniach z dystansu oraz irytujące przestoje w grze, z czym zresztą w Polsce problem mają nawet drużyny z czołówki ekstraklasy. Większa i mobilność w środku pola, i intensywność gry (zwłaszcza przy minimalnym prowadzeniu) pozwoliłaby łodzianom szybciej rozstrzygnąć kilka spotkań, ponieważ jednak wydaje się, że beniaminka stać w tym względzie na poprawę, niewykluczone, iż wiosną wyglądać to będzie lepiej.
Każdy gol na wagę punktów
W pierwszej części rundy jesiennej ŁKS największe zagrożenie pod bramką rywala stwarzał po świetnie egzekwowanych stałych fragmentach gry. W tym elemencie łodzianie są naprawdę mocni, wiele goli padło przecież po rzutach rożnych, karnych lub wolnych i pozostaje mieć nadzieję, że nasi piłkarze nie spoczną na laurach i nadal będą doskonalić ten kluczowy przecież we współczesnym futbolu element gry.
Z pewnością jest co poprawiać w kwestii wykańczania i tworzenia akcji z gry, wydaje się jednak, że nad tym trenerzy i piłkarze solidnie ostatnimi czasy pracowali, bo w drugiej części rundy jesiennej ełkaesiacy potrafili zdobyć gola także po składnej akcji czy szybkiej wymianie podań. Nie zawiódł Ievgen Radionov, który zdobył osiem bramek z czego aż cztery przesądziły o wyniku (i dodatkowych sześciu punktach; zakładając oczywiście że gdyby Ukrainiec nie trafił, wynik tamtych spotkań nie uległby zmianie).
Czasu potrzebował natomiast Łukasz Zagdański, swoje jednak zrobił, czterokrotnie wpisując się na listę strzelców (co znów w tym najprostszym i oczywiście nieco złudnym przełożeniu dało ŁKS-owi dodatkowe trzy punkty). Szczęścia pod bramką zabrakło Krystianowi Pieczarze, ale i on ma na trybunach stadionu przy al. Unii 2 sporą liczbę zwolenników.
Warto podkreślić, że każdy gol ŁKS-u „ważył” w dotychczas rozegranych 19. kolejkach naprawdę dużo – prawie dwa punkty, a choć to tylko statystyka, mówi o tej drużynie i jej stylu wiele.
Najlepszy mecz, najsłabszy mecz
Aż dziewięć z dziesięciu wygranych spotkań łodzianie zwyciężyli różnicą jednej bramki, co chyba najlepiej pokazuje styl i charakter tej drużyny. Kamil Rozmus porównał, oczywiście zachowując proporcje, efektywność gry ŁKS-u do stylu Atlético Madryt i coś w tym z pewnością jest.
Bynajmniej nie samemu szczęściu zawdzięczali ełkaesiacy sukces, bo dzięki niemu można odnieść dwa-trzy zwycięstwa. ŁKS potrafił na murawie pokazać swoją wyższość wielokrotnie, nie potrafił jedynie przełożyć jej na większą liczbę zdobytych goli. Są więc w tym zespole rezerwy i co nie mniej ważne – jest na czym budować.
Bardzo solidnie w aspekcie dyscypliny taktycznej zaprezentowali się łodzianie w Tarnobrzegu. Pokonać Siarkę na jej boisku to w tym sezonie wcale nie taka prosta sztuka. Z dobrej strony (za wyjątkiem dwudziestu pierwszych minut drugiej połowy) pokazali się „Rycerze Wiosny” także w Radomiu (1:1), ciekawy i emocjonujący spektakl zafundowali kibicom w starciach z Błękitnymi (2:1) i Garbarnią (1:0).
Noga beniaminkowi podwinęła się tak naprawdę tylko dwa razy. Po raz pierwszy w Łodzi podczas meczu z Olimpią Elbląg, w którym pomimo bardzo słabej postawy powinni gospodarze sięgnąć nie po jeden, a trzy punkty nawet; po raz drugi w Rybniku, gdzie pozwolili nasi zawodnicy odrobić rywalowi (zapewne wskutek braku koncentracji) dwa gole i stracili dwa cenne punkty. Trochę to martwi, z drugiej strony goniącym ŁKS w tabeli drugiej ligi rywalom takie wpadki przytrafiały się częściej.
Najładniejsze gole
ŁKS zdobył w drugiej lidze w tym roku 21 goli, a kilka jego trafień było przedniej urody. Zapewne każdy kibic będzie miał na ten temat swoje zdanie, niemniej wyróżnić należałoby m.in. trafienie Bartosza Widejki z meczu z Siarką (ładna akcja plus kapitalne uderzenie z ostrego kąta w okienko bramki), Damian Guzika ze starcia z Radomiakiem (zaskakujący strzał zza pola karnego), Patryka Bryły w konfrontacji z Błękitnymi (ostry i niezwykle precyzyjny strzał z kilkunastu metrów), czy Maksymiliana Rozwandowicza z meczu ze Zniczem w Pruszkowie (efektowne uderzenie z rzutu wolnego w ostatniej minucie spotkania). Kibicom z pewnością przypadły do gustu także bramki zdobyte po strzałach głową autorstwa Ievgena Radionova i Łukasza Zagdańskiego.
Grają do końca
Zwycięski gol w ostatnich minutach, a niekiedy sekundach jest tym, co wywołuje wśród kibiców najwięcej radości i na długo zapada w pamięci. Ełkaesiacy przyzwyczaili nas zeszłej jesieni do rozstrzygających trafień w ostatniej chwili, nie zawiedli w tym względem i tym razem, co jest budujące, oznacza bowiem że zawodnicy rozumieją, iż w piłkę gra się do ostatniego gwizdka (o czym w Rybniku akurat raz zdarzyło im się zapomnieć).
ŁKS zapewniał sobie zwycięstwa lub jeden punkt w końcówkach spotkań pięciokrotnie – w starciach z Błękitnymi (bramka Patryka Bryły w 85. minucie), Stalą Stalowa Wola (wyrównujący gol Łukasza Zagdańskiego w 87. minucie), Zniczem w Pruszkowie (wspomniany wcześniej strzał Maksymiliana Rozwandowicza w 90. minucie), Wisłą Puławy (tym razem Rozwandowicz trafił dziesięć minut przed ostatnim gwizdkiem) i Radomiakiem (piękny gol Damiana Guzika w 83. minucie). Do tego można by dodać dwa zwycięskie trafienia Ievgena Radionova na niespełna kwadrans przed końcem.
Strzelali i tracili
Zespół Jacka Janowskiego i Wojciecha Robaszka najskuteczniejszy był w ostatnich trzydziestu minutach, kiedy do siatki rywala trafił jedenaście razy (ale i sam stracił pięć goli). Bardzo dobrze prezentowali się także nasi piłkarze w ostatnim kwadransie pierwszej połowy. W tej fazie ligowych starć nigdy nie stracili gola, sami zdobyli cztery bramki. Najgorzej pod tym względem wypada pierwszy kwadrans drugiej połowy, kiedy ełkaesiacy zdołali tylko raz pokonać bramkarza rywali, a stracili dwa gole.
Najwięcej minut
ŁKS dysponował w tej rundzie szeroką i wyrównaną kadrą, nic więc dziwnego, że szkoleniowcy z tego korzystali i często wymieniali pojedyncze ogniwa, a zdarzało się, że zmiany te wymuszały urazy, choroby lub kartki.
Najwięcej minut w rundzie jesiennej rozegrał oczywiście Michał Kołba, pewny punkt zespołu, który wystąpił we wszystkich dziewiętnastu spotkaniach od pierwszej do ostatniej sekundy. Jedno spotkanie mniej na swoim koncie mają Maksymilian Rozwandowicz (osiemnaście meczów, komplet 1620 minut i co godne podkreślenia – ani jednej żółtej kartki!) oraz Kamil Juraszek (tylko raz zmieniony; z meczu z Gwardią wyeliminowały go kartki). Tyle samo spotkań, choć nieco mniej minut rozegrali Przemysław Kocot (1407) i Ievgen Radionov (1328 minut).
We wszystkich dziewiętnastu spotkaniach zaprezentowali się też Piotr Pyrdoł i Damian Guzik, choć młodzi pomocnicy na boisku minut spędzili mniej od chociażby Rozwandowicza, bo w wyjściowym składzie pojawiali się odpowiednio czternastokrotnie (1243 minuty) i jedenastokrotnie (893 minuty).
Z kolei spośród nowych, sprowadzonych do Łodzi latem zawodników, najwięcej minut na boisku spędził Bartosz Widejko. Były obrońca Lechii Tomaszów Mazowiecki wystąpił w szesnastu spotkaniach (1395 minut), a każde z nich rozpoczynał w wyjściowym składzie.
Przed wiosną
Mały sukces (bo o wielkim będziemy mogli mówić dopiero w przypadku awansu do pierwszej ligi) drużyny Janowskiego i Robaszka nie jest dziełem przypadku, trzeba bowiem pamiętać, że ŁKS elektryzuje nie tylko kibiców rywali łodzian, ale i jego piłkarzy. ŁKS zdołał wytrzymać presję, bardzo byśmy więc chcieli, aby podobnie było wiosną. Wszyscy pamiętają jeszcze o tym, co wydarzyło się w rundzie rewanżowej poprzedniego sezonu, pozostaje więc mieć nadzieję, że trenerzy i zawodnicy z tej surowej lekcji wyciągnęli wnioski. Na świętowanie przyjdzie jeszcze czas, jesteśmy przecież dopiero w połowie drogi.
Remek Piotrowski