Nie przesadzę, gdy powiem, że w niedzielę w Łodzi przegrała lepsza drużyna. Tak się jednak czasami zdarza. Wierzę, że „Rycerze Wiosny” w Tychach znów pokażą na co ich stać i wrócą na zwycięską ścieżkę – przyznaje Maksymilian Rozwandowicz, obrońca Łódzkiego Klubu Sportowego.
Po przeszło siedmiu miesiącach łódzka twierdza w końcu padła w rozgrywkach pierwszej ligi. Jakie uczucia dominują w związku z tym w szatni ŁKS-u? Złość, smutek, żal?
Odpowiem tak: ta twierdza wcale nie padła. Po prostu przegraliśmy jeden mecz i tyle. Taka jest piłka nożna. Nie zawsze wszystko da się wygrać w tym sporcie. Myślę, że bez większej przesady można powiedzieć, że w niedzielę w Łodzi przegrała drużyna lepsza.
Jaki dokładnie był pomysł ŁKS-u na wygranie spotkania z Puszczą?
Taki jak zawsze. I realizowaliśmy wszystko to, co sobie nakreśliliśmy przed spotkaniem. W międzyczasie popełniliśmy jednak jeden jedyny błąd, który przeciwnik wykorzystał, a my nie potrafiliśmy już odmienić losów meczu.
No właśnie. Nawet bezpośrednio po stracie bramki nie było żadnego przestoju w grze ŁKS-u. Konsekwentnie graliście swoje, lecz bramka rywali pozostawała jak zaczarowana…
Otóż to. Sądzę, że jakby ktoś nie wiedział, to nawet nie zorientowałby się, iż ten mecz kończyliśmy w osłabieniu. Gdybym był zwykłym kibicem, na pewno nie zauważyłbym, że ŁKS ostatnie fragmenty spotkania grał w dziesiątkę przeciwko jedenastu rywalom. W ogóle bowiem nie było tego widać. Cały czas graliśmy to samo, stwarzaliśmy sobie sytuacje, ale piłka nie chciała wpaść do bramki Puszczy. Tak się czasami zdarza.
Opuściłeś przedwcześnie boisko po obejrzeniu dwóch żółtych kartek. Czy w Twoim odczuciu obie te kartki były zasłużone?
W pierwszej lidze nie ma systemu VAR, więc decyzje sędziego głównego są niepodważalne i nie można z nimi nic zrobić. Ze swojej strony mogę jedynie powiedzieć, że drugiej żółtej kartki nie powinno być. W tamtej feralnej sytuacji nie było bowiem kontaktu z przeciwnikiem. Rywal wykorzystał to, że była zwykła walka o piłkę i sędzia dał się na to nabrać.
Ta druga żółta kartka jest tym bardziej bolesna, że wyklucza Cię również z meczu w Tychach, bo łącznie masz już na koncie cztery żółte kartoniki, licząc od początku sezonu…
No niestety nie będę mógł pomóc kolegom w Tychach. Mam nadzieję, że jednak będę w sobotę na stadionie GKS-u i będę mocno trzymał kciuki za chłopaków. Bo ta porażka niczego nie przesądza i niczego nie przekreśla. Dalej walczymy i dalej jedziemy z tematem.
Kapitalna seria ŁKS-u zaczęła się od Puszczy i na Puszczy skończyła. Czy meczem w Tychach rozpoczniecie nową, równie udaną serię?
Miejmy taką nadzieję. Każda seria kiedyś się kończy i myślę, że i tak wycisnęliśmy maksimum z tych kilkunastu ostatnich spotkań. Plan jest taki, żeby w Tychach faktycznie zacząć coś nowego, co przyniesie nam bardzo ważne punkty na finiszu sezonu. Wygrana tam pozwoli nam zapomnieć o porażce z Puszczą i utrzymać przewagę nad rywalami w tabeli. W naszym nastawieniu nic się nie zmienia – dalej chcemy grać atrakcyjny futbol i wygrywać kolejne mecze. Do Tychów pojedziemy po zwycięstwo.
W niedzielny wieczór obiekt przy al. Unii po raz czwarty z rzędu wypełnił się do ostatniego miejsca. Pomoc z trybun była odczuwalna w trudnych chwilach, gdy dążyliście do wyrównania?
Świadomość, że ogląda nas komplet widzów jest bez wątpienia dodatkowych bodźcem do walki. Zwłaszcza, gdy nie idzie, doping fanów bardzo uskrzydla. Mogę jedynie podziękować kibicom, że znowu dopisali i zrobili to w fajnym stylu, bo z tego, co wiem, biletów nie było już na kilka dni przed meczem. Oby tak było na każdym meczu, bo na każdym kroku trzeba pokazywać, jak silny jest ŁKS. Szkoda, że nie udało się uczcić rocznicy pamiętnego zwycięstwa w Zabrzu nad Górnikiem, po którym zaczęło funkcjonować określenie „Rycerze Wiosny”. Ale głowa do góry, „Rycerze Wiosny” pojadą teraz do Tychów i tam pokażą na co ich stać.